Przyznam,
że powoli w dyskusji o porządku społecznym i przy okazji (a fe!) moralnym zaczyna
mnie po części bawić ale bardziej pasjonować nicowanie się punktów widzenia
antagonistycznych stron którego symbolem jest zaskakująca afirmacja ducha w
starciu z materią. Tu należy się wyjaśnienie, czemu ta moralność tak zdaje się
mnie uwierać. Wynika to z faktu, że jest chyba kategorią stanowiącą raczej
kamień u szyi obrońców tradycyjnego (nazwijmy to) porządku niż wsparcie dla
nich.
Czego
by o obecnym sporze nie powiedzieć, to trudno nie zauważyć, że w tej wojnie
ideologicznej tradycjonaliści zostali zaatakowani, że tak powiem, od tyłu. Z
tej strony, z której ataku się nie spodziewali sądząc, że tam akurat są
najlepiej przygotowani na obronę.
Dotąd
było tak, że progresywistom bliżej było do natury gdzie tak chętnie poszukiwali
swoich „braci mniejszych” a znalazłszy ich, również wzorców uzasadniających animalistyczne
podejście do kwestii oddawania się czy to przyjemnościom czy też żądzom. Te zaś
były dopiero punktem wyjścia do kształtowania estetyki czy też etyki. Tradycyjnym
sposobem argumentowania było poszukiwanie analogii w świecie natury i
podrzucanie przykładów a to powszechnej niewierności wśród amazońskich papug, a
to braku przywiązania do macierzyństwa wśród kukułek a to wreszcie zachowań
homoseksualnych wśród bretońskich baranów. Fakt, że w pewnym momencie a może i
od początku byli mocno niekonsekwentni w przekładaniu praw natury na potrzeby i
oczekiwania gatunku ludzkiego. Lubiłem z tego korzystać dla zgrywu gdy mnie zaczepiały
aktywistki czy to Greenpeace czy WWO a ja domagałem się od nich odpowiedzi czy są
za aborcją u fok. Zapał, z jakim mnie przekonywały, że absolutnie nie gasł
natychmiast, gdy przechodziłem na gatunek ludzki. Żadna nie ponawiała prośby o
wsparcie ich działań stosownym datkiem…
W opozycji do nich przeciwstawiano przede
wszystkim osobliwość gatunku ludzkiego jako tego, który bardziej żyje w sferze
duchowej niż w tej uwarunkowanej biologią. I wspomniana moralność była tu
jednym z częściej używanych narzędzi. Jakkolwiek taki punkt widzenia mocno
uszlachetniał to ostatecznie obrócił się przeciwko tym, którzy nasza odrębność
i mające jej chronić, przyjęte w jej ramach rozwiązania traktowali jako
argument decydujący. Mówiąc brutalnie ta zdrada carnalis na rzecz spiritualis
dość zaskakująco obróciła się przeciwko zdradzającym.
Patrząc
z boku na spór o to kto jest kim, od kiedy i w oparciu o jakie kryteria oceny z
lekkim przerażeniem (bo jednak trzymam z jedną ze stron dyskusji) i sporym
zaciekawieniem by nie rzec ubawieniem patrzę jak dotychczasowi zwolennicy
człowieka jako istoty biologicznej punktują właśnie duchowy aspekt konfliktu.
Dość kulawo ale sam kierunek, z którego uderzają niejako wybija ich oponentom
broń z ręki. Bawi mnie to bo okazuje się, że to, co, mówiąc brutalnie, ma w bieliźnie
pewna (jak stoi w papierach) pani okazuje się prawdziwym tryumfem ducha nad
materią. Tym, co nas właśnie najbardziej różni od wspomnianych bretońskich baranów. One nie mają sfery
duchowej w związku z tym wiadoma ingerencja chirurgiczna przeprowadzona na nich
byłaby uznana za przykład zarówno okrucieństwa jak też oczywistej mistyfikacji.
Niemniej
jednak sam czytelnik przyzna, że takie argumentowanie, w starciu z duchową
sferą przeżyć i odczuć owej pani (jak stoi w papierach) brzmi brzydko.
W
tej dyskusji, jak by się jej nie ustawiało i rozgrywało, niestety biologia jest
nie do pokonania. Ile by się pokrętnych argumentów nie wymyśliło. I to tak
naprawdę jest dobra, choć okrutna wiadomość. Nawet jeśli dojedzie do tego, że społeczeństwa,
które „są na to gotowe” faktycznie uznają taki „tryumf ducha” za coś
bezwzględnie akceptowalnego i jakoś do niego swoją nową „moralność”, i tak na
sam koniec ona zatryumfuje.
Przyznam,
że tak obiektywnie, w oderwaniu od wszelkich uwarunkowań biologicznych i
psychologicznych, to, co zrobiła wielekroć wyżej przywoływana pani jest dość kuszące
właściwie dla każdego. Bo bez wątpienia fajniej jest być fajną babką niż
topornym facetem. Nie twierdze, że owa pani jest „fajna” ale przecież chirurgia
nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
W
każdym razie możliwe, że za jakiś czas w tych „otwartych” społeczeństwach wszyscy
będą mieli „uzasadnione wątpliwości” co do wyboru, jakiego w ich imieniu
dokonała natura i wszyscy postanowią to skorygować. Po jakimś czasie te „otwarte
społeczeństwa” przestana mieć z tym problem. I ze wszystkim innym. Po prostu
przestaną istnieć. A gatunek przetrwa dzięki tym społeczeństwom, którym pewnie
bliżej (może nie do końca z wyboru) do zarzucanej właśnie przez zwolenników nowoczesności
jedności z naturą. W których nikomu do głowy nie przychodzi że to, co mają
poniżej pasa to pomyłka i raczej, w przypadku wątpliwości, szukają jej w
głowach.
Ten
obserwowany „tryumf ducha” targanego wątpliwościami co do swej tożsamości jest
wiec tryumfem tymczasowym. Tak, jak tryumfem zdawało się położenie kamienia węgielnego
pod budowę Wieży Babel. Skończyło się wtedy tak, jak i teraz, gdy znów co
niektórzy poczuli się równi Bogu. I właśnie z tego powodu warto pamiętać, że ów
Bóg najpierw ukształtował nas biologicznie a później długo się przyglądał
naszemu gatunkowi zanim zasugerował nam, że warto jeszcze żyć moralnie.
Pan Bóg ma i tak świętą cierpliwość...
OdpowiedzUsuńNajpierw wyeksmitował Adama i Ewe z Raju...nie pomogło.
Potem spuścił potop...nie pomogło,inne plagi...tez
nie pomogło.
Rzezie,wojny,katastrofy,pożary,klęski głodu...tez
nici...
Pan Bóg dojdzie pewnie do wniosku,że gatunek homo
musi zniknąć z tej Galaktyki,otworzy sobie okienko w chmurce i będzie sie przypatrywał.
SAMI SOBIE ZGOTUJEMY TEN LOS!!
Masz rację. Niewiele będzie się musiał napracować :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie