Przyznam szczerze, zaskoczony jestem
skalą i rozmachem rewolucji, do jakiej chce się nas dobrą wolą, ale, jeśli nie da
się inaczej to i „po niewoli” przekonać. Momentami wydaje mi się, że przypomina
to głodne zwierzę, które nagle dopada jedzenia i je łapczywie nie dając się
niczym odpędzić. Jest to o tyle dziwne, że cała ta mentalna przemoc, z jaką mamy
do czynienia, ma przecież zaowocować nowym społeczeństwem, wyznającym nową moralność.
To zaś wykluczać powinno owa łapczywość, wyrywanie połaci za połacią na zasadzie
„tyle mego ile złapię”.
Ale coraz mniej mi się chce śmiać z
konceptu, który przyszedł mi do głowy wczoraj, gdy dostawałem nudności obserwując
intensywne pompowanie „nowej inicjatywy politycznej”. Oto wyszło mi, że najbliższa
walka o rząd dusz tej Polski, która jest „światła”, „otwarta” i co tam jeszcze chciałoby
się o niej fajnego powiedzieć zostanie stoczona przy jak najpoważniejszym
ustalaniu czy na miano Najpierwszego Geja III Rzeczypospolitej bardziej
zasługuje Tusk, Palikot czy Kwaśniewski. Bo chyba już tylko to pole walki pozostało
w sferze zainteresowania tych, którzy walkę o władzę komentują i jej dopingują.
Śmiać mi się z takiego pomysłu chcieć
przestało, gdy przeczytałem dwie informacje. Tę o odebraniu ojcu dziecka z
uwagi na to, że był „religijnym wstecznikiem wyznania katolickiego”.
Przyniesioną nie z Ameryki czy też z Holandii, ale z Polski i to tej na wschód
od cywilizacji. Przez nią przestaję powoli kpić z tej klasycznej zbieżności nazw
Poland/Holand. Niezadługo naprawdę to będzie wszystko jedno. Druga wiadomość
dotyczyła decyzji prokuratury o wszczęciu postępowania w sprawie napisu „Pedał”
umieszczonego pod oknem Rafalali, jak mówi o sobie „poetki z penisem”.
Nie jest mi do śmiechu, choć przecież
obiektywnie powinno. Kiedy idzie się ulicami naszych miast, mija się tyle napisów
wyczerpujących treść niejednego paragrafu. Trudno uznać nasz wymiar sprawiedliwości
skupiony na ustalaniu czyim zdaniem „Jolka X to bladź i szmata skończona” lub „Maras,
ty ch**u, dopadnę cię!” za zasługujący na powagę. Oczywiście nie ma się co
oszukiwać. Póki ktoś wspomnianej „Jolki X” nie nazwie zarazem „szmatą” i „lesbą”
a „Marasowi” nie będzie się nikt do d**y chciał nienawistnie dobrać, na takie
traktowanie, na jakie liczyć może Rafalala oni nie mają szans.
W tym wszystkim najciekawsze jest to,
czy nasi prokuratorzy, urzędnicy i cała reszta „przyspieszonych edukatorów” tak
naprawdę są przekonani do tego serwowanego nam „kursu przyspieszonego” czy
raczej robią to ze strachu.
Choć wczoraj bohaterem dnia był pan
Ryszard Kalisz, który po dwóch dekadach wygodnego życia na koszt społeczeństwa
nagle przejrzał na oczy i jakby go Duch Święty natchnął zaczął nauczać o
społecznej wrażliwości i innych jakże słusznych i pięknych sprawach spiętych
klamrą tej nowej (hehe) „inicjatywy obywatelskiej” nie mam wątpliwości, że od
tej marchewki w walce o odzyskanie inicjatywy istotniejszy jest kij.
Zarządzanie poprzez strach to chyba
ten wynalazek lewicy, który okazał się w jej rękach najskuteczniejszym narzędziem.
To, że po latach marazmu nagle lewica postanowiła „wrócić” napawa mnie lękiem
wcale nie dlatego, że na jej czele stoją goście mający na sumieniu numery, za
które ich konkurentów krzyżowano by po stokroć. Jeśli „świadome społeczeństwo”
ma potrzebę udowadniania stopnia swego debilizmu, to czemu bronić? Niepokoi
mnie, że odbywa się to poprzez wskazywanie wroga, określanie schematu zasługujących
na karę myślozbrodni.
Przyznam, że trudno spokojnie czekać
czy może się mylimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz