wtorek, 29 czerwca 2010

„ponad głowami Białorusinów” (o Moskwie i dyplomacji)

Niezamierzenie wyszedł mi dyptyk „na temat” choć tego tekstu nie miałem wcale zamiaru pisać. I nie napisałbym go gdyby w sprawie, o której pisałem wczoraj, czyli w kwestii Białorusi i zamieszkałych tam Polaków głosu publicznie nie zabrał pan Sikorski, czyli osoba, która w tej sprawie jest ostatnią, mogąca się wymądrzać. Wszak pewnie wielu pamięta „sukcesy białoruskie” odniesione gdy raczył zając się „normalizacja” stosunków.

Pod wczorajszym tekstem nie odpowiedziałem, bo nie mogłem, kilku komentatorom, w tym obserwatorowi z daleka, który, zgadzając się z opisanym mechanizmem sugerował, by GOP raczej nie prezentować publicznie. Nie odpowiem obserwatorowi nie dlatego, że go nie szanuje (wręcz przeciwnie!) ale z tego powodu, że odpowiedział mu w dzisiejszej „Rzeczpospolitej” Marek Magierowski tekstem „Z kim można rozmawiać o Białorusi”*.
Ja zaś chce się odnieść do pewnego wątku obecnego w tych wszystkich głosach zdziwienia i oburzenia będących spontanicznym (czy tez nie za bardzo) i, jak uważam, pozbawionym w większości uczciwej refleksji odzewem na słowa J. Kaczyńskiego z niedzielnej debaty. Chodzi mi o zarzut, że Kaczyński chce w sprawie Białorusi dogadywać się z Rosją „ponad głowami Białorusinów”.

Aby wyjaśnić szanownym i oburzonym ich wywołujące przesadne reakcje niezrozumienie problemu posłużę się cytatem (niezbyt dosłownym) z pewnego poleskiego filmu, słabego zresztą jak większość polskich filmów. Rzecz dzieje się podczas przesłuchania w komendzie milicji w jakimś prowincjonalnym, wojewódzkim mieście schyłku PRL-u. Były wtedy takie dziwy natury jak prowincjonalne miasta wojewódzkie. Prowadzący przesłuchanie policjant (Maciej Kozłowski w tej roli) nie jest „dobrym policjantem” co manifestuje wrzeszcząc na doprowadzonego przed jego oblicze nastolatka. Ponieważ pora jest letnia a okno w pomieszczenie z tego właśnie powodu otwarte, do pokoju przesłuchań wpada szef śledczego i wrzeszczy, by ten się powściągnął bo jest tak głośno, że ludzie na zewnątrz słyszą. Milicjant Kozłowski podchodzi po tych słowach do okna, wygląda i mówi z nitką niepewności i wyraźnego niezrozumienia:

- Jacy ludzie?! Milicjanci sami…

I w tym zawiera się odpowiedź tym wszystkim, którzy o to „ponad głowami” tak się martwią.

Jeśli rozmawiamy o tym, co na Białorusi się dzieje, czy to w Brukseli czy też będziemy rozmawiać w Moskwie, białoruskie głowy, nad którymi się będzie to będzie odbywać to też w zasadzie są „milicjanci sami”. Każdy średnio inteligentny i średnio zainteresowany tym, co się w świecie dzieje, obywatel naszego kraju wie, że tam, bez jakiegokolwiek choćby udziału kogoś z zewnątrz, wszystko w zasadzie dzieje się „ponad głowami Białorusinów”. A już osoby, które miały okazję ćwiczyć jak się owo „ponad głowami” odbywa, na przykładzie naszej namiastki Polski zwanej PRL-em, powinny wiedzieć o co chodzi. I nie powinny mieć żadnych wątpliwości, że tak właśnie trzeba. Chyba że dzisiaj publicznie chcą zanegować choćby Radio Wolna Europa, materialna pomoc dla Solidarności, „Gazetę Wyborczą” i całą masę spraw i rzeczy, które nam marsz ku wolności przyspieszyły.

Tak się bowiem składa, że ci Białorusini, nad których głowami rozmawiać powinniśmy z każdym, kto cokolwiek w twej sprawie może zrobić, to nikt inny tylko pan Aleksander Łukaszenka i jego otoczenie. Nie jakaś tam babina z grodzieńskiej ulicy sprzedająca wyhodowane w ogródku rzodkiewki ani, na przykład, licealista z nielegalnego, mińskiego liceum. I to nawet dla początkującego dyplomaty powinno być jasne nie mówiąc już o panu Komorowskim czy, tym bardziej, Sikorskim. Wiedzą to przecież przedstawiciele białoruskiej opozycji, którzy pomocy w demokratyzacji tego kraju tez starają się szukać „ponad głowami Białorusinów” od Łukaszenki od dość dawna. W Warszawie choćby…

Z dyktatorami jest tak, że jedyna skuteczna formą oddziaływania jest nacisk. A ten jest skuteczny tylko wtedy, gdy używa się odpowiednich instrumentów. Trzeba być w sferze geopolityki kompletnym dyletantem by nie wiedzieć, że w przypadku Białorusi i rządzącej tam ekipy takimi instrumentami dysponuje niemal wyłącznie Moskwa. I bez włączenia jej w nasze oddziaływania na miński reżym nie osiągniemy nic. A w zasadzie osiągniemy wiele z tego, czego byśmy nie chcieli. Przykład inicjatywy pana Sikorskiego ws. Związku Polaków na Białorusi pokazuje to najdobitniej.

Czy błędem jest o tym głośno mówić? Odsyłam znów do Magierowskiego, który dowodzi, że jest to raczej normą i chyba nawet koniecznością. Samo ogłoszenie takiego faktu czy choćby zamiaru jest już przecież samo w sobie formą nacisku.

Co ciekawe, wedle relacji mediów, słowa Kaczyńskiego zostały w Moskwie przyjęte dość przychylnie. I proszę mnie za odczucie z tego powodu satysfakcji nie linczować szanowni zwolennicy panów Tuska i Komorowskiego bo będziecie musieli wówczas zaprzeczyć ich „wielkiemu wysiłkowi” by nam było z Moskwą po drodze.


* Marek Magierowski, „Z kim można rozmawiać o Białorusi”, „Rzeczpospolita”, 29.06.2010 r., s. A15

2 komentarze:

  1. O Afganistanie, Tusk nie rozmawia z Amerykanami.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trochę szkoda. Chyba byłoby to poważniejsze niż jest.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń