Kiedy człowiek jest przekonany, że uda się coś tylko z tego powodu, że on tak chce, mówimy o myśleniu życzeniowym. Ten rodzaj procesu myślowego wyklucza wszystkie te przesłanki, które stoją w sprzeczności z tym, co wedle naszego życzenia powinno a raczej musi się spełnić.
Dotąd o wygranej Jarosława Kaczyńskiego myślałem chyba w taki właśnie sposób. Pomijając kosmiczną przewagę Bronisława Komorowskiego, niechęć mediów wobec prezesa PiS i wszytko, co w podobny sposób mogło stanąć na drodze temu mojemu życzeniu zmiany na naszej scenie politycznej.
Po wczorajszej debacie moje myślenie zmieniło się. Nadal oczekuję zwycięstwa Jarosława Kaczyńskiego ale teraz moje :”chcę” nie jest już jedynym argumentem.
O dziwo zmiana mego patrzenia na to, co dzieje się między głównymi konkurentami w prezydenckim wyścigu nie wiąże się wcale z „serią niefortunnych zdarzeń” w wykonaniu pana Komorowskiego. To oglądałem na długo przedtem, zanim w przypływie szaleństwa PO oddało walkowerem dominację na politycznej scenie wystawiając do walki ewidentne nieporozumienie zwane przeze mnie od dawna „dętą dupą”. Widząc to wszystko wierzyłem, że walec PO może dotoczyć do końca jakąś minimalną ale wystarczająca przewagę.
Zmieniłem zdanie w okolicznościach dość niezwykłych. Po wczorajszej, ekstremalnie bezpłciowej debacie między czwórką kandydatów. Nie było to widowisko porywające. Ale właśnie przez to pokazało nową jakość na scenie „bardziej na lewo” od ostatniego potencjalnego zwolennika Kaczyńskiego. Bo to o dusze tego właśnie elektoratu stoczona została wczoraj zacięta walka. Właściwie Kaczyński w tej debacie nie uczestniczył. Wypadł dobrze, w pewnych momentach nawet bardzo dobrze. Pewnie przekonał jakąś część niezdecydowanych. Ale bohaterem wieczoru był Napieralski. Nie dlatego, że wypadł jak jaki Tony Blair Czy H.L Zapatero. Nie wypadł. Wypadł po prostu o niebo lepiej od Komorowskiego. I w tym widzę szansę na całkowite przeorientowanie sympatii tych, którzy mieli rozstrzygnąć elekcję na korzyść Komorowskiego. Do niedawna nawet w pierwszej turze. Teraz zasilą oni w sporej części elektorat Napieralskiego. I tu pozwolę sobie na śmiałą wróżbę. Może na tyle, że… Bronisławowi nie starczy na II turę.
I tu znów moje myślenie życzeniowe wraca. Bo sukces Kaczyńskiego sukcesem ale odniesiony w takim stylu byłby dla mnie jeszcze bardziej satysfakcjonujący. Nie dlatego, że Komorowski dostał by policzek. On nie jest podmiotem tej elekcji lecz przedmiotem. Tak naprawdę wygra lub przegra Tusk.
I wolałbym, by przegrał najdotkliwiej jak się da. Już nie tylko z Kaczyńskim. To zresztą byłoby potrzebne naszej scenie politycznej, która coraz mocniej jest zawłaszczaną przez Tuska i jego akolitów. Wybicie się Napieralskiego, który przecież został wysłany na „polityczną śmierć”. A po niej miał zapewne nastąpić wyglądany od lat dwudziestu „historyczny kompromis”.
Nie mam powodów życzyć Napieralskiemu dobrze. Jest zakutym w peerelowski kask piewcą nieprzerwanej pępowiny wiążącej lewice z dawną komunistyczną poprzedniczką. Ale przegranej II tury mu życzę z całego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz