środa, 30 czerwca 2010

Dzień ostatni ( żyrandol nazywany Polską)

Oczywiście każdy, kto powinien, wie, że do końca kampanii zostało jeszcze dni kilka ale ośmielę się stwierdzić, że dziś będzie ostatni dzień kampanii czystej i cywilizowanej. A że tak będzie przekonują mnie przeróżne informacje i fakty z dnia wczorajszego.

Wydaje mi się, że spore wrażenie na sztabie Bronisława Komorowskiego zrobił wczorajszy research przeprowadzony przez sztab rywala w sprawach, które Komorowski i jego ludzie narzucili ostatnio jako główny temat kampanii. Był szybki i tak fachowy, że w efekcie zepchnął stronę zdającą się byś na fali do zauważalnej defensywy. Tłumaczenia pana Rostowskiego dowodzą tego dość wyraźnie.

Owocem tego starcia machin przygotowujących kandydatów i ich kampanie była przedziwna dla mnie i ciągle nie do końca przecięta jakimś ostatecznym stanowiskiem sprawa sporu o dzisiejszą debatę. Podany przez panią Błońską powód wydaje mi się na tyle dęty i nieistotny, że raczej jest pretekstem do ucieczki od konfrontacji z Kaczyńskim niż sporem o znaczące szczegóły. Bo to sa szczegóły i proszę mnie nie przekonywać, że to stół może właśnie przesądzić o wyniku wyborów! Bez żartów!

Ten dowód wskazujący na poważną nerwowość w sztabie pana Komorowskiego warto zestawić dodatkowo z kilkoma innymi faktami. Ot choćby z niebywałym i może nawet bezczelnym włączeniem się ostatnio ministrów w kampanię. Czym innym jak nie agitacją są ujawnione przez media listy do żołnierzy czy nauczycieli? Czym jest peregrynacja pana Rostowskiego u boku Marszałka?

I ta aktywność, oraz słowa pana Tuska z soboty powinny zastanawiać jeśli pomni się, że chodzi ponoć tylko o żyrandol. Nagle, z jakiegoś powodu, ten żyrandol staje się mocno drogocenny. I jest teraz nazywany Polską.

Myślę, że cała miniona kampania pokazała coś, czego nikt na jej początku nie brał pod uwagę. Pokazała całkiem nowy i nieoczekiwany rozkład sympatii na naszej scenie politycznej, który burzy kilkuletni błogostan rządzących obecnie. Różnica z I tury tak naprawdę stanowi poważny powód do lęku dla pana Tuska i jego ekipy.

O ile wszak wynik Komorowskiego to w dużej mierze głosy przeciw Kaczyńskiemu, oddane na niego przez wyborców innych partii i sympatii to Kaczyński wszedł do finału siłą swego własnego elektoratu. Tego, który stanie przy nim gdy za rok będziemy rozliczać obecną ekipę. Z procentów pana Komorowskiego z całą pewnością zaś coś odpłynie bo wtedy efekt „marnowania głosu” już tak nie zdziała.

I myślą, że ta właśnie nauka z I tury tak nagle uaktywniła dalsze, znajdujące się poza wyjatkowo nieudolnym sztabem, otoczenie Komorowskiego. Nagle pojęło ono, że być może za rok płakać będzie trzeba i z tego powodu, że się o ten żyrandol nie powalczyło z należytą starannością. Wyszło oto, że za te mityczne 500 dni może z tej wielkiej dzisiaj władzy nie zostać nic. I tak to, z czego jeszcze nie tak dawno kpił pan Tusk tak ostentacyjnie, zdaje się być teraz bezcenne. Jako, jak by nie było, ośrodek władzy mogący zapewnić mocna pozycję na politycznej scenie.

Dlatego nie mam wątpliwości, że dzisiejsza debata będzie albo ostatnim akordem tej, oglądanej dotąd, niemrawej i nudnej kampanii, albo tez pierwszym punktem wojny totalnej, wydanej przez PO rywalom i pełnej chwytów, których normalny człowiek raczej ze wstydem unika.

Obym się pomylił…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz