Oficjalna, tak zwana narracja, którą
w sprawie afery taśmowej stara się mediom i opinii publicznej narzucić
Platforma Obywatelska sprowadza się do tego, by dyskusję skupić wyłącznie na
tym kto nagrywał i w jakim celu. I uczynić z Belki i Sienkiewicza zasługujące
na szczery żal ofiary przestępstwa. Nieomal gwałtu na nich. To, że się podczas
tego „gwałtu” zachowywały nie do końca godnie to jedyne, co można by om zarzucić.
Jest to oczywiście poznawczo ciekawe.
Taki probierz samodzielnego myślenia odbiorców tego przekazu. Być może ta
taktyka jest też skuteczna. W oglądanym przeze mnie fragmencie rozmowy „Jeden
na jeden” Rymanowskiego z Piechocińskim wicepremier opowiedział jak to Tusk
pokazał mu jakieś ściśle tajne materiały w sprawie o których „rzecz jasna nie
mogę mówić”. „Czy włosy stanęły panu na głowie?” zapytał całkiem poważnie
Rymanowski. Trudno zgadnąć czego a właściwie kogo się spodziewał jako
ewentualnego autora nagrań. Pewnie tych Marsjan sugerowanych żartem na początku
afery.
Rzecz w tym, że tak naprawdę to, kto
nagrywał ma znaczenie głownie o tyle, o ile chodzi teraz o zaspokojenie naszej rozgrzanej
do czerwoności ciekawości. I tyle. Przynajmniej jeśli chodzi o główny obieg
informacji. Bo na pewnym poziomie wiedzieć to po prostu trzeba. Natomiast czy
nagrań dokonało FSB, chcący dorobić do napiwków kelnerzy „Sowy i przyjaciół” i
innych przybytków gastronomii klasy hi-end czy też przechodzący przypadkiem
mimo uczeń trzeciej klasy gimnazjum, któremu akurat przyszło do głowy sprawdzić
możliwości nowego ajfona, kompromitacja naszych służb i „koordynującego” je
Sienkiewicza w, nazwijmy rzecz „aspektem technicznym sprawy”, jest bezsporna.
Kwestią do dyskusji pozostaje, czy bardziej służby i Sienkiewicza kompromituje,
jeśli nagrywali ich zagraniczni rywale- profesjonaliści, gdy zrobił to jakiś prywaciarz
węszący oczywisty zysk i zaopatrzony w sprzęt ze sklepu dla „detektywów” czy też ten hipotetyczny gimnazjalista. Każda
z opcji ma swoje atuty w tym porównaniu. Tyle, że to byłaby kwestia niuansów w
szczytowych rejestrach skali kompromitacji.
Natomiast bez względu na to, czy
okaże się, że nagrywał pan Ziutek z „Sowy i przyjaciół” czy Mosad, nagrane
zostało to, co słyszeliśmy. I tyle. Dla treści nagrań jej autor nie ma
najmniejszego znaczenia. Znaczenie miałoby ewentualne skupienie się na
autentyczności nagrań i podważenie jej. Tyle, że w tym przypadku sprawa jest
jasna. Skupił się i Sienkiewicz i Belka i rzecz została postawiona jasno. W
formie „przeprosin za styl”.
Dziś u Hankego w „Trójce” słusznie
zauważył Lisicki (a Gdula go poparł) niebezpieczeństwo zagadania tego o czym była mowa tym, kto nagrał.
To, że problem widzi i Lisicki i
Gdula jest pocieszające. Daje na dzieję, że nie dadzą z siebie i przy okazji z
nas zrobić frajerów gdy już Sienkiewicz zakończy swa „ostatnią misję” i przed
kamerami przedefiluje szpaler „zamachowców”.
Rozbijanie sprawy na to „kto nagrał”
i „co nagrał” to rzecz, która w zasadzie ukazuje tylko, że poza rozliczeniem
ekipy i „niezależnego” Belki za jakże elastyczne podejście do zasad demokracji,
konstytucji, kompetencji banku centralnego i tego czym i czyim jest państwo, właściwe
jest też poważne zastanowienie się czym i po co są nasze służby.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz