środa, 18 czerwca 2014

Kto nagrywał i co z tego?



Oficjalna, tak zwana narracja, którą w sprawie afery taśmowej stara się mediom i opinii publicznej narzucić Platforma Obywatelska sprowadza się do tego, by dyskusję skupić wyłącznie na tym kto nagrywał i w jakim celu. I uczynić z Belki i Sienkiewicza zasługujące na szczery żal ofiary przestępstwa. Nieomal gwałtu na nich. To, że się podczas tego „gwałtu” zachowywały nie do końca godnie to jedyne, co można by om zarzucić.

Jest to oczywiście poznawczo ciekawe. Taki probierz samodzielnego myślenia odbiorców tego przekazu. Być może ta taktyka jest też skuteczna. W oglądanym przeze mnie fragmencie rozmowy „Jeden na jeden” Rymanowskiego z Piechocińskim wicepremier opowiedział jak to Tusk pokazał mu jakieś ściśle tajne materiały w sprawie o których „rzecz jasna nie mogę mówić”. „Czy włosy stanęły panu na głowie?” zapytał całkiem poważnie Rymanowski. Trudno zgadnąć czego a właściwie kogo się spodziewał jako ewentualnego autora nagrań. Pewnie tych Marsjan sugerowanych żartem na początku afery.

Rzecz w tym, że tak naprawdę to, kto nagrywał ma znaczenie głownie o tyle, o ile chodzi teraz o zaspokojenie naszej rozgrzanej do czerwoności ciekawości. I tyle. Przynajmniej jeśli chodzi o główny obieg informacji. Bo na pewnym poziomie wiedzieć to po prostu trzeba. Natomiast czy nagrań dokonało FSB, chcący dorobić do napiwków kelnerzy „Sowy i przyjaciół” i innych przybytków gastronomii klasy hi-end czy też przechodzący przypadkiem mimo uczeń trzeciej klasy gimnazjum, któremu akurat przyszło do głowy sprawdzić  możliwości nowego ajfona, kompromitacja  naszych służb i „koordynującego” je Sienkiewicza w, nazwijmy rzecz „aspektem technicznym sprawy”, jest bezsporna. Kwestią do dyskusji pozostaje, czy bardziej służby i Sienkiewicza kompromituje, jeśli nagrywali ich zagraniczni rywale- profesjonaliści, gdy zrobił to jakiś prywaciarz węszący oczywisty zysk i zaopatrzony w sprzęt ze sklepu dla „detektywów”  czy też ten hipotetyczny gimnazjalista. Każda z opcji ma swoje atuty w tym porównaniu. Tyle, że to byłaby kwestia niuansów w szczytowych rejestrach skali kompromitacji.

Natomiast bez względu na to, czy okaże się, że nagrywał pan Ziutek z „Sowy i przyjaciół” czy Mosad, nagrane zostało to, co słyszeliśmy. I tyle. Dla treści nagrań jej autor nie ma najmniejszego znaczenia. Znaczenie miałoby ewentualne skupienie się na autentyczności nagrań i podważenie jej. Tyle, że w tym przypadku sprawa jest jasna. Skupił się i Sienkiewicz i Belka i rzecz została postawiona jasno. W formie „przeprosin za styl”.

Dziś u Hankego w „Trójce” słusznie zauważył Lisicki (a Gdula go poparł) niebezpieczeństwo zagadania  tego o czym była mowa tym, kto nagrał.

To, że problem widzi i Lisicki i Gdula jest pocieszające. Daje na dzieję, że nie dadzą z siebie i przy okazji z nas zrobić frajerów gdy już Sienkiewicz zakończy swa „ostatnią misję” i przed kamerami przedefiluje szpaler „zamachowców”.

Rozbijanie sprawy na to „kto nagrał” i „co nagrał” to rzecz, która w zasadzie ukazuje tylko, że poza rozliczeniem ekipy i „niezależnego” Belki za jakże elastyczne podejście do zasad demokracji, konstytucji, kompetencji banku centralnego i tego czym i czyim jest państwo, właściwe jest też poważne zastanowienie się czym i po co są nasze służby.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz