Pytanie jest z pozoru absurdalne.
Jednak trudno, patrząc na aktualną sytuację w naszej polityce, nie pomyśleć, że
właśnie na to liczy chyba główna partia opozycyjna i jej szef.
Tuż po zakończeniu pierwszej części
dzisiejszego sejmowego spektaklu, w której wystąpił Tusk i reprezentanci
poszczególnych stronnictw parlamentarnych, rozmawiałem chwilę ze znajomym,
który o obecnej władzy mówi od lat tak, że Sienkiewicz z Belką są przy nim
niczym dwa Miodki złotouste.
„Ten ch** Tusk to megacwaniak. A
Kaczyński jest szmaciarzem”.
Nie poważyłbym się na aż tak ostrą
ocenę, ale coś w niej jednak jest.
Gdyby chcieć w dwóch zdaniach opisać,
gdzie jest teraz szef rządu a gdzie lider opozycji, najłatwiej powiedzieć, że
Tusk właśnie uciekł spod szubienicy. Nie wiadomo na jak długo ale uciekł. A Kaczyński
drepce tam, gdzie dreptał przez ostatnie lata.
Główny autor pomysłu konstruktywnego
wotum nieufności, ostentacyjnie wychodzący z Sali posiedzeń w momencie, w
którym na mównicę wchodził posiadający jakąś tam liczbę istotnych dla jego
rachunku sejmowych „szabel” Palikot dowiódł, że nie bardzo pojmuje, że w jego
pomyśle najistotniejsza jest arytmetyka a nie metafizyka. A chyba na niej, na
jakimś cudownym powrocie „synów marnotrawnych” z otchłani zwanej Platformą Obywatelską
na drogę cnoty, opiera on i jego otoczenie ów głoszony od kilku dni koncept.
Tym, co doprowadziło mego
wspomnianego znajomego do tak zaskakującego i może przesadzonego wniosku jest
bardzo istotna różnica między oboma recenzowanymi przez niego politykami.
Tusk dziś zagrał va banque. Trudno
oczywiście teraz ze stuprocentową pewnością celować w rezultaty dzisiejszej
gry. Nie dałbym głowy że Tuskowi na pewno się uda. Może wszak komuś z jego
otoczenia błysnąć na moment w oczy
piekielny ogień, na który zapracuje przykładając ręki do uratowania tej bandy i
jej szefa. Ale nic lepszego Tusk wymyślić nie mógł. Miał natomiast cała masę rozwiązań
gorszych i całkiem beznadziejnych.
Inaczej niż Tuska, Kaczyńskiego na
żadne va banque po prostu nie było stać.
Zwolennicy tego sposobu prowadzenia
polityki, któremu hołduje Kaczyński, powiedzą, że to kwestia smaku. I pewnie
jakiś czas temu zgodziłbym się bez szemrania.
Ale dziś myślę, że alternatywą Kaczyńskiego
był w ostatnich dniach wybór między matematyką a estetyką. Między siadaniem, z
obrzydzeniem czy nie, do stołu i negocjowaniem z Palikotem a pozostawieniem
mnie we władzy tych przyrodniczych osobliwości, które mienią się rządem
Rzeczypospolitej. Mógł pójść va banque a wolał spasować. Mając karty silniejsze
niż kiedykolwiek. Mógł zadziałać patrząc na mój interes, skupił się na swoich uczuciach.
Oczywiście zrozumiem argumenty dla
takiego zachowania Kaczyńskiego. Ale zauważę, że w tym konkretnym przypadku, motorem
jego zachowania są jednak powody osobiste. Myśląc równie egoistycznie jak on i
patrząc tylko na to, co jest i będzie ze mną, mam prawo mieć do niego pretensję.
Patrzę teraz w niebo, czy jakaś władza
do PiS-u nie leci. Bo znikąd indziej jej chyba nie ma co się spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz