poniedziałek, 2 czerwca 2014

Czy Korwin da w mordę Boniemu?



To właśnie danie, tak przynajmniej dziś zapowiedział, ma zaserwować JKM w swoim brukselskim debiucie koledze europosłowi. I przyznam, że przy moich  wszystkich, dość licznych zastrzeżeniach do Korwina temu akurat bardzo kibicuję. Nieco warunkowo, o czym nieco dalej. Bo jeśli jest tak, jak twierdzi Korwin, Boniemu w, jak to „Krul” nazwał,  mordę się jak najbardziej należy. Byłby to oczywisty i chyba jedyny akt dziejowej sprawiedliwości w sprawie, której dotyczy.
Ta moja warunkowa zgoda na rękoczyn wynika z faktu, że zupełnie nie pamiętam, nie zdawałem sobie sprawy, że rola Michała Boniego w tak zwanym „lewym czerwcowym” wykroczyła znacznie poza bierny, pośredni udział. 

Dotąd pamiętałem tylko, że Boni był w połowie przyczyną całej akcji. Tak przynajmniej wynikało z opisu zdarzeń, przeczytanego przeze mnie wówczas w „Gazecie Wyborczej”. Przypomnę za swoją pamięcią fragment, którego akcja, jak stało w opisie, odbywała się na łączach telefonicznych, między Warszawą i Gdańskiem.

- Uderzyli w dwóch naszych – miał powiedzieć jeden z „gdańskich liberałów” koledze, innemu „gdańskiemu liberałowi”
- To co? Przewracamy rząd? – zapytał drugi „gdański liberał”.

Michał Boni był jednym z owych dwóch, w których wtedy „uderzyli”. Reakcją na „uderzenie” było wspomnienie „przewrócenie rządu”.

Dotąd, w mojej ocenie, wysnutej z mojej pamięci tamtych zdarzeń, jedyną winą Boniego było to, że zwyczajnie stchórzył wtedy i przez to tchórzostwo doprowadził do oczywistego gwałtu na prawie i konstytucji. Dotąd uważałem więc, że Boni ma niezapłacony rachunek wobec Macierewicza.

Nie pamiętam natomiast tego, żeby Boni zabierał wtedy w tamtej sprawie publicznie głos. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że mógłby, tak jak twierdzi Korwin, wejść na sejmową trybunę i nazwać Korwina, Macierewicza czy kogokolwiek zaangażowanego wtedy w przygotowanie i realizację uchwały lustracyjnej, idiota. Do czegoś takiego nie można być tchórzem. Do tego to trzeba być bezczelnym synem, co to go dzieciom głośno mówić nie można.

Jak już mówiłem, nie pamiętam bym widział wtedy Boniego na trybunie i bym słyszał z jego ust, że Korwin to idiota. Byłoby świetnie, gdyby ktoś zdołał z otchłani pamięci wydobyć odpowiedź, czy miało coś takiego miejsce.

To, że Boni ma problemy z uczciwością w tej sprawie wiem. Nie chodzi tylko o fakt zatajenia przez lata wstydliwego epizodu. Nie chodzi też o to, że spokojnie przyglądał się pan Boni jak niesłusznie zrównywano z glebą ludzi, którzy między innymi o nim mówili prawdę. Chodzi mi o to, że do dziś Boni kręci. Tuż przed wyborami natknąłem się bodaj w „Dzienniku” czy w Onecie (chyba właśnie tam bo tam puszczali rozmowę z nim w odcinkach) jak tłumaczył się z podpisania przed laty „lojalki” sugerując, że zrobiło tak wielu innych. Nie mam wątpliwości, ze Boni wie doskonale, że zobowiązanie do współpracy nie było żadną „lojalką”.

Tak więc nie zdziwię się, jeśli ktoś faktycznie potwierdzi, że wtedy, w 1992 r. Boni nie był żadnym tam tchórzem, który wstydził się tego, co zrobił, tego, że dał się złamać i tego, że nie miał odwagi się przyznać. Gdyby tak było, ostatnim, co zrobiłby Boni, byłoby pchanie się na mównicę. Nie zdziwię się, jeśli okaże się synem, co to dzieciom nie wolno go głośno wymawiać. A takim synom w mordę należy się jak najbardziej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz