To właśnie danie, tak przynajmniej dziś
zapowiedział, ma zaserwować JKM w swoim brukselskim debiucie koledze
europosłowi. I przyznam, że przy moich wszystkich, dość licznych zastrzeżeniach do
Korwina temu akurat bardzo kibicuję. Nieco warunkowo, o czym nieco dalej. Bo jeśli
jest tak, jak twierdzi Korwin, Boniemu w, jak to „Krul” nazwał, mordę się jak najbardziej należy. Byłby to
oczywisty i chyba jedyny akt dziejowej sprawiedliwości w sprawie, której
dotyczy.
Ta moja warunkowa zgoda na rękoczyn wynika
z faktu, że zupełnie nie pamiętam, nie zdawałem sobie sprawy, że rola Michała
Boniego w tak zwanym „lewym czerwcowym” wykroczyła znacznie poza bierny,
pośredni udział.
Dotąd pamiętałem tylko, że Boni był w
połowie przyczyną całej akcji. Tak przynajmniej wynikało z opisu zdarzeń,
przeczytanego przeze mnie wówczas w „Gazecie Wyborczej”. Przypomnę za swoją
pamięcią fragment, którego akcja, jak stało w opisie, odbywała się na łączach
telefonicznych, między Warszawą i Gdańskiem.
- Uderzyli w dwóch naszych – miał powiedzieć
jeden z „gdańskich liberałów” koledze, innemu „gdańskiemu liberałowi”
- To co? Przewracamy rząd? – zapytał drugi
„gdański liberał”.
Michał Boni był jednym z owych dwóch,
w których wtedy „uderzyli”. Reakcją na „uderzenie” było wspomnienie „przewrócenie
rządu”.
Dotąd, w mojej ocenie, wysnutej z
mojej pamięci tamtych zdarzeń, jedyną winą Boniego było to, że zwyczajnie
stchórzył wtedy i przez to tchórzostwo doprowadził do oczywistego gwałtu na
prawie i konstytucji. Dotąd uważałem więc, że Boni ma niezapłacony rachunek
wobec Macierewicza.
Nie pamiętam natomiast tego, żeby
Boni zabierał wtedy w tamtej sprawie publicznie głos. Przez myśl mi nawet nie
przeszło, że mógłby, tak jak twierdzi Korwin, wejść na sejmową trybunę i nazwać
Korwina, Macierewicza czy kogokolwiek zaangażowanego wtedy w przygotowanie i
realizację uchwały lustracyjnej, idiota. Do czegoś takiego nie można być
tchórzem. Do tego to trzeba być bezczelnym synem, co to go dzieciom głośno
mówić nie można.
Jak już mówiłem, nie pamiętam bym
widział wtedy Boniego na trybunie i bym słyszał z jego ust, że Korwin to
idiota. Byłoby świetnie, gdyby ktoś zdołał z otchłani pamięci wydobyć
odpowiedź, czy miało coś takiego miejsce.
To, że Boni ma problemy z uczciwością
w tej sprawie wiem. Nie chodzi tylko o fakt zatajenia przez lata wstydliwego
epizodu. Nie chodzi też o to, że spokojnie przyglądał się pan Boni jak niesłusznie
zrównywano z glebą ludzi, którzy między innymi o nim mówili prawdę. Chodzi mi o
to, że do dziś Boni kręci. Tuż przed wyborami natknąłem się bodaj w „Dzienniku”
czy w Onecie (chyba właśnie tam bo tam puszczali rozmowę z nim w odcinkach) jak
tłumaczył się z podpisania przed laty „lojalki” sugerując, że zrobiło tak wielu
innych. Nie mam wątpliwości, ze Boni wie doskonale, że zobowiązanie do
współpracy nie było żadną „lojalką”.
Tak więc nie zdziwię się, jeśli ktoś
faktycznie potwierdzi, że wtedy, w 1992 r. Boni nie był żadnym tam tchórzem,
który wstydził się tego, co zrobił, tego, że dał się złamać i tego, że nie miał
odwagi się przyznać. Gdyby tak było, ostatnim, co zrobiłby Boni, byłoby pchanie
się na mównicę. Nie zdziwię się, jeśli okaże się synem, co to dzieciom nie
wolno go głośno wymawiać. A takim synom w mordę należy się jak najbardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz