Na poły żartem pozwolę sobie zwrócić
uwagę, że gdyby podczas realizowanych w partnerstwie publiczno-prywatnym
(rozmowy były prywatne a żarcie opłacane publicznie) pogawędek taki Sikorski
czy Sienkiewicz zechciał, dla żartu czy tam w ramach krzewienia „wartości
demokratycznych” i „nowej, świeckiej tradycji”, dokonać tak dziś modnego
„czytania” choćby fragmentu „Golgota Picnic”, być może żylibyśmy teraz w
zupełnie innej rzeczywistości politycznej.
Trudno zaprzeczyć, że to, czego nie
był w stanie spowodować oczywisty gwałt, dokonany przez „elitę władzy” na
cielesności Narodu, poprzez wielokrotne przyznanie się do okradania i prób
okradania go (poprzez przejęcie części zysków NBP na potrzeby kampanii PO,
poprzez finansowanie „pod stołem” tego i owego, wreszcie przez drobne wydatki
na wyszynk), spowodowała próba gwałtu przez „elity kulturalne” na duchowości
Narodu.
Gdyby ci wszyscy, którzy zebrali się
przeciw bluźniercom, zebrali się też przeciw złodziejom, nie byłoby tak
„przepięknie” jak jest. Myślę, że w ogóle by pięknie nie było. Oczywiście z
punktu widzenia złodziei.
Sytuacja, którą wywołała planowana w
programie festiwalu „Malta” premiera spektaklu „Golgota Picnic” da się
obserwować i oceniać na różne sposoby. Trudno zaprzeczyć, że skala oporu
przeciw temu zdarzeniu jest zdumiewająca. Szczególnie gdyby zechciało się ją
zestawić z kompletną niemal obojętnością wobec tego, co obywatelom wyczynia
władza. To zestawienie reakcji jest bardzo istotne, bo zaprzeczające
twierdzeniom, że Polakom zupełnie nie chce się dźwigać z kanapy, cokolwiek by
im robiono. I to jest w sumie bardzo dobry sygnał.
Inna sprawa, że gdyby i w tym
przypadku nie chciało się Polakom kiwnąć choćby i małym paluszkiem, mało kto by
tu u nas wiedział, że jest jakiś Rodrigo Garcia i że właśnie wystawia jakąś
straszną sztukę. I tłumy pozerów nie ruszyłyby tłumnie bronić wolności słowa,
które to słowo jest pozbawionym sensu bełkotem (czytałem misie, gdyby wam
przyszło rzucić, że krytykuję coś, czego nie znam). Ale ruszyli tłumnie. Co ma
też swoją dobrą stronę, bo co niektórzy z nich w obronie „słowa” wystąpili
publicznie, przekonując „inteligentnie” o „głębokim, humanistycznym przesłaniu”
sztuki, gdyż scena zasypana jest bułkami od hamburgerów w proteście przeciwko
konsumpcjonizmowi. Jest to faktycznie głębokie i odkrywcze. Na co panu
Gracii do tych bułek Golgota i Chrystus,
nikt nie wyjaśnił choćby o włos bardziej sensownie niż poseł Godson swoje
wcielenie się w Jezusa podczas podnoszenia w sejmie ręki.
Tym, którzy oburzają się na formę
protestu warto zwrócić uwagę, że on taki właśnie miał być. Hałaśliwy i
kłopotliwy. Nie chodziło o to, by wdawać się w jakąś dyskusję. Z „artystami” i
otaczającą ich zgrają niedopieszczonych intelektualnie i przekonanych, że przez
mityczne „uczestnictwo” stają się częścią Bóg wie czego ciołków nie ma co
dyskutować bo to, poza kilkoma cwaniakami z tajemnymi kluczykami do półki z
konfiturą, w większości zwykle debile,
którym dałoby się bez kłopotu i wysiłku wcisnąć „misterium” z patyka kitując,
że osobiście wystrugała go Papusza. Chodziło o to, by nie dopuścić
bluźnierstwa.
Swoją drogą pan Gracia powinien być z
tych protestów nie tylko zadowolony ale wręcz dumny. I nie idzie mi o
merkantylny aspekt tumultu, który swą grafomanią wywołał. Nie wątpię, że z
Polski wyjechał jako artysta jeszcze bardziej głośny niż był nim, kiedy do nas
przyjeżdżał. Dumny a nawet wzruszony
powinien być dlatego, że przyjechał chłostać na naszych oczach nasz
konsumpcjonizm a okazało się, jak wielu w Polsce jest takich, dla których
znacznie ważniejsze jest „być” niż „mieć”.
Szkoda tylko, że się nam pan Gracia
wpakował ze swym „głębokim humanizmem” w tak obiecującym, by rzec wręcz
smakowitym politycznie momencie. Gdyby nie protesty i masowe „czytania” jego
wypłodu, pismaki musieliby, chcą a raczej bardzo nie chcąc, dalej wałkować
sprawę taśm. Natura nie znosi próżni więc „prawem mamy Madzi” nie mieliby
innego wyjścia. A z tego wałkowania korzyść
by była niewątpliwa w postaci mocno warunkowanego Polakom skojarzenia
„władza PO=przewały, biznesy, qrwy łamane przez cehauje, żarcie na krzywy ryj i
tysięczne rachunki z „funduszy reprezentacyjnych”.
* I na koniec jeszcze wyjaśnienie
tytułowej „III Rzeczy”. To taki, niewątpliwie artystyczny (co sprawę oczywiście
definitywnie załatwia) koncept Hiu Granta, urodzony gdzieś w okolicy 2011 roku,
gdy nagle elicie ówczesnej i, niestety, obecnej władzy, wszystko zaczęło się
kojarzyć a to z parteitagami, a to z dorobkiem Alberta Speera. Od tamtego czasu wykorzystywane było
żartobliwie. Ale kiedy Premier wszedł na trybunę tłumacząc, że się Naród, wobec
ataku nieokreślonych jak dotąd sił, powinien cały skupiać się wokół führer…
wokół władzy jednoczyć, kiedy zaapelował o to Stefaniuk a
Godsonowi nawet się Jezus w tej sprawie objawił, pomyślałem, że chyba coś jest
na rzeszy. Znaczy na rzeczy.