Tak w ogóle to nie wiem, czy
kiedykolwiek śnił o Europie. Nie, nie chodzi mi o te sny w roli szefa państwa,
bo akurat jeśli o to chodzi to nie mam wątpliwości, że śnił, śni i śnić będzie,
póki sił mu starczy by przewodzić i wieść tę nasza Polskę. Chodzi mi raczej o te sny dotyczące niego
samego i tego, co mógł albo raczej chciał od Europy dla samego siebie. Może to,
co się mówiło, tylko się mówiło.
Ogłoszona dziś informacja, że pan
Tusk nadal trwa mać… znaczy ma trwać na czele swej partii. I jeśli wziąć pod
uwagę to, co się z partią a raczej wokół niej teraz dzieje, można powiedzieć,
że trwał będzie najpewniej do końca. Swojego lub jej. Donaldowi Tuskowi, jako Donaldowi
Tuskowi źle nie życzę, więc stawiam na to drugie. A to może nastąpi szybciej
niż się nam wydaje. Wszak w poniedziałek najpewniej wyrżnie swych zbyt mało nasiąkających
tym, czym trzeba teraz nasiąkać braci.
Ale przecież ja nie o tym, że znów
ktoś musi położyć głowę na ołtarzu kariery Donalda Tuska. Nie pierwsi ci, co
wylecą najpewniej w poniedziałek, wtorek albo środę z partii i nie oni ostatni.
A i poniedziałek, wtorek czy tam środa, wszystkie potencjalnie krwawe i też
przecież nie ostatnie. Ja raczej o tym, że ten ołtarz kariery to po tylu latach,
tylu staraniach i całej powolności Tuska tam i stanowczości tu jest chyba
symbolem porażki.
Kiedy pojawiły się pogłoski o tym, że
Tusk może już nie być zainteresowany kierowaniem partii było jasnym, że nie
jest zainteresowany gdyż to już nie jego format czy tam rozmiar. A skoro jakoś
tak skromnie zaprzeczano, tak aby, aby tylko, po to tylko… Właśnie. Na taką
okazję chyba zaprzeczano by teraz, gotując się na kolejną kadencję na czele
Platformy, mógł powiedzieć „Co? Ja do Europy? Kto to mówił?”
Przyznam szczerze, że rzeczywisty czy
potencjalny krach europejskich czy może i światowych planów szefa PO to dobra
wiadomość. I to wbrew pozorom nie tylko dla mnie i mi podobnych, którzy tego
gościa nie trawią nawet, jakby go oblać karmelem i dodać takiej kolorowej
posypki. Cieszyć powinni się i ci, co mają pana Tuska za ósmy cud świata i
naszego „polityka tysiąclecia”.
Widząc, że łaszenie się do Andżeli
czy Fransuły albo Władimira nie za bardzo się opłacało, może porzuci ten
kierunek polityki zagranicznej, który nieodmiennie prowadził na głębokie tyły
wyżej wymienionych i wymagał znacznych ilości wazeliny. I skupi się na naszych
sprawach.
Może stanie się jak Cameron, Orban
albo nawet i Kaczyński. W końcu skoro nie może liczyć na europejskie apanaże,
może zawalczy o naszą historię, w której co prawda już się zapisał, ale chyba
nie tak zamierzał.
Oczywiście może to tylko moje
fantazje. Tym bardziej nieprawdopodobne, że przecież mówimy o Tusku. A w
dodatku proszę sobie wyobrazić, co by to było, jakby się nagle Tusk opamiętał i
stał trzecim Kaczyńskim. No toż lemingi chyba by po… no nieźle by ich mogło
pokręcić. Też w sumie byłoby fajnie. Po prostu same zalety…