Relacje
między mediami i tajnymi służbami to coś tak specyficznego i trudnego do
ogarnięcia, że lepiej by ich po prostu nie było. Bo często wychodzi z nich nie
to, czego chcieliby dziennikarze. Czego chcieliby funkcjonariusze służb nawet
nie zgaduję. A pewnie chcieliby tego i owego.
Gdybym
jednak miał sugerować, czego powinni chcieć czy życzyć sobie od prasy, radia i
telewizji nasi tajniacy to przede wszystkim zrozumienia, że służby nie
przypadkiem są tajne i na dodatek nie przypadkiem są też specjalne. A jeśli już
dziennikarze nie są w stanie tego pojąc to niech się zwyczajnie odpitolą.
Kiedyś,
przy okazji sprawy Kiejkut starałem się zająć stanowisko, które byłoby gdzieś
po środku między godnym przedszkolaka, który nie widział jeszcze żadnego filmu szpiegowskiego
idealizmem (propagowali go pracownicy i zapraszani goście Gazety Wyborczej) a
realizmem oznaczającym świadomość, że w moim imieniu i dla mojego
bezpieczeństwa ktoś może robić rzeczy, na które nie tylko sam bym się nie
zdecydował ale i pewnie po namyśle nie zgodził. I dlatego najlepszym wyjściem w
zetknięciu z takim problemem jest niewiedza.
Tamta
sprawa, wyhamowana w pewnym momencie jakby przez naszych medialnych
przedszkolaków zaczęła zresztą podążać w dość ciekawym kierunku bo wprost na
salę rozpraw Trybunału Stanu, na której mogłoby się toczyć postępowanie
przeciwko „największym nadziejom czerwonych” w osobach Kwaśniewskiego i
Millera. Widać panowie są jeszcze potrzebni więc zapomnijmy o Kiejkutach. No
chyba, że jakoś da się je wcisnąć Kaczyńskiemu. Próbowano…
Ale
ten zwrot akcji w tamtej sprawie wcale mnie nie dziwi. Tak to już bywa z tymi służbami
specjalnymi. Coś się zacznie a później nagle wychodzi nie to, co by się
chciało.
Tak
jak chociażby i teraz. Kiedy pojawiła się sprawa „podszywania” agentów CBA pod
dziennikarzy, jasnym było, że jest to kolejna próba „załatwienia” poprzedniego
kierownictwa służby z Mariuszem Kamińskim na czele.
Szczerze
mówiąc nie wiem czemu „Wyborcza” uważa, że podszywanie się ludzi służb pod
dziennikarzy jest w jakiś tam sposób bardziej naganne niż na przykład pod murarzy,
weterynarzy, blacharzy i wszystkie inne zawody, które kończą się ale i nie
koniecznie kończą w dopełniaczu na „-arzy”. Tym bardziej nie wiem czemu akurat
przeszkadza to „Wyboreczej” w której przez tyle lat przecież udzielał się
niewątpliwy „człowiek służb” o przepięknym pseudonimie „Ketman”. Udzielał się a
ona jakoś trwała. Trwała i nawet szła do przodu „nie znając granic ni kordonów”
(w mojej podstawówce na coponiedziałkowych apelach śpiewano „granic i kondonów”
na przemian z „wyrostki socjalizmu” zamiast „by rozkwitł socjalizmu…”).
Ale
doś tam o „Wyborczej” i jej oraz nie jej „ludziach służb”. Wróćmy do tego
czepiania się i przenikania zamiennego służb i mediów. Napisałem, że media w
zasadzie powinny się odpitolić od służb i co najwyżej czepiać się jak już wiedzą
a nie im się tylko wydaje, że służby są be. Bo z takiego wydawanie się mogą
wyjść rzeczy na pierwszy rzut oka zabawne ale tak naprawdę dość smutne. Ot
choćby takie, że służbami kieruje ktoś mało lotny.
Wróćmy
więc do sprawy „dziennikarzy z CBA”. Mieli oni, jak już pisałem wcześniej,
posłużyć wspomnianej gazecie do tego, by dopaść i sponiewierać Kamińskiego. Na
nieszczęście posłużyli i do tego by dać okazję wypowiedzi panu szefowi służby
stosownej, Wojtuniukowi.
Został
on poproszony o wypowiedź przez Onet. Na swoje nieszczęście nie tylko wypowiedział
się (rozmawiał pan Grzegorz Łakomy) ale i dał sfotografować w pozie kozackiej.
I dowiódł, że może na fotografii to z niego zuch ale gadać raczej nie powinien.
Pan
Łakomy zapytał, bo i trudno by w obecnej sytuacji było inaczej – Odkąd
jest pan szefem CBA legitymacji dziennikarskich nie podrabiano?
Pan Wojtuniuk -
Mogę jedynie powiedzieć, że od kiedy
pełnię służbę w CBA nie widziałem takiej potrzeby, by takich legitymacji używać.
Mam poważny stosunek to tajemnicy dziennikarskiej. W przeszłości to ja
ujawniłem przypadek podsłuchiwania redaktora Wojciecha Czuchnowskiego. Jesteśmy
bardzo wyczuleni na tym punkcie. Nie oznacza to, że w sytuacji jednostkowej wytworzenie takiej legitymacji
nie byłoby możliwe.*
Wyszło
zatem, że służba pod kierunkiem pana Wojtuniuka w rzeczonej sprawie (czy tam
nawet aferze) jest na razie na etapie, w którym już pali ale jeszcze się nie
zaciąga. Nie wyklucza jednak przy tym, że może ten większy haust wziąć. Jeśli
będzie potrzeba.
No
i sprawa się skomplikowała, bo jakby co, Kaminski będzie miał od razu
towarzysza „pod celą”. A pan Wojtuniuk pewnie pożałuje, że taki był „wyczulony
na tym punkcie”. Plus z tego, być może jedyny, byłby taki, że w celi by się
panowie nie nudzili bo byłoby się czym dzielić. Trafnie choć w całokształcie
bez wątpienia głupio prawi pan Wojtuniuk że ma „wiedzę porażającą”. Kamiński pewnie
też, więc mieliby o czym gadać i gadać.
Przyznam
szczerze, że przez moment żałowałem, że z uwagi na właściciela (Agencja Gazeta)
nie mogłem wkleić konterfektu nadętego i wyraźnie dumnego z siebie Wojtuniuka
(jest w tym linku** jakby kto chciał). Po namyśle uznałem, że oglądanie szefa
tajnej służby to ostatnia rzecz, o której powinien marzyć obywatel. I taki szef
służby powinien to czuć. Tak jaki i to, co może a czego pod żadnym pozorem gadać
nie powinien.
Swoją
drogą, gdy jeszcze raz przeczytałem „Mogę
jedynie powiedzieć, że od kiedy pełnię służbę w CBA nie widziałem takiej
potrzeby, by takich legitymacji używać.” Zaciekawiło mnie czy pan
Wojtuniuk też nosi w kieszeni jakąś lub jakieś. Tylko na razie nie czuł
potrzeby…
OCZYWIŚCIE SERDECZNIE, Z KAŻDYM DNIEM BARDZIEJ SERDECZNIE I NIECO
ROZPACZLIWIE (CZAS!!!!!!) ZACHĘCAM DO KLIKNIĘCIA WIDOCZNEGO Z BOKU BENERU AKCJI
MIKOŁAJ- BLOGERZY DZIECIOM I DO
WSPARCIA AKCJI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz