Może to i niemoralne ale wyrasta nam
Przemysław Wipler z promilem alkoholu we krwi na symbol bezsilności obywatela w
starciu z władzą, która ponad prawo i uczciwość stawia jakieś tam polityczne
interesiki.
By było jasne nie twierdzę, że mamy
do czynienia z jakąś prowokacją, spiskiem godzącym we wschodzącą gwiazdę nowej
prawicy. Wipler znalazł się gdzie się znalazł, czyli na bruku ulicy
Mazowieckiej na skutek zbiegu okoliczności, na który sam miał większy wpływ niż
kogokolwiek inny. Tam też sam postarał się o to, by zainteresowali się nim
przedstawiciele władzy w postaci funkcjonariuszy państwowej policji.
Problem pojawia się właśnie w tym
momencie. I nie chodzi mi zbytnio o zachowanie owych funkcjonariuszy, które bez
dwóch zdań było naganne. Patrząc na niemy film, udostępniony w sieci, mam
wrażenie, że gdyby miła funkcjonariuszka nie okładała zapamiętale leżącego Wiplera,
ten by nie wierzgał tak ekspresyjnie nogami „naruszając” przy tym „nietykalność”
pary policjantów. Częstą reakcją na otrzymywane razy jest mniej lub bardziej
skoordynowana próba obrony.
Istotą tej sprawy jest wszystko to,
co działo się później. Od samego początku wiadomo było, że przedstawiciele
organów prawa i porządku dysponowali dowodem w postaci wspomnianego filmu. Od
samego też początku Przemysław Wipler domagał się upublicznienia tych nagrań
twierdząc, że stanowią materiał, który świadczy na jego korzyść. Zamiast tego
słyszeliśmy zapewnienia przedstawicieli instytucji, zajmujących się tą sprawą,
że zebrane dowody są dla posła druzgocące i jednoznacznie obciążające.
To, co można oglądać oraz to, dzięki czemu
i komu wreszcie można to oglądać, sprawia, że nie od rzeczy będą zarzuty o
mataczenie, kierowane przede wszystkim do przedstawicieli policji. Smutne to
ale od każdego reprezentanta prawa, władzy czy państwa, także i tego, który
reprezentuje je na ulicy, wobec tych, którzy maja problem z ich uszanowaniem, mamy
prawo nie tyle wymagać co żądać by sami szanowali zarówno to, do obrony czego
ich powołano. Nie da się tego zrobić nie
okazując szacunku obywatelowi.
Pałowanie pijanego Wiplera czy stawianie
na baczność przez ochroniarza bezdomnego, który chroni się na kolejowym dworcu
przed zimnem to, mimo pozorów incydentalności, zdarzenia bardzo poważne. Będące
dużym krokiem w kierunku alienacji i degrengolady władzy. Człowiek z pałką,
czujący się ważniejszym i mogącym więcej niż ci, którzy pałek nie mają jest
szczególnym zagrożeniem. Nie chodzi o ból, który ta pałka może zadać i
upokorzenie, którego można doznać za sprawą kogoś, kto za sprawą munduru wczuwa
się w tresera ludzi. Zadać ból i upokorzyć może też zwykły bandzior. Różnica
jest taka, że na bandziora mielibyśmy się gdzie poskarżyć. Nie napisałem „mamy”
bo za sprawą „władzy” w rodzaju tej, która zareagowała na Mazowieckiej taką pewność
tracimy.
Pamiętam lata osiemdziesiąte poprzedniego
wieku, w których mijając milicyjny patrol spodziewać się można było wyłącznie czegoś
złego.
W świeżej dyskusji o ujawnionym
nagraniu pojawia się głos, sugerujący jak traktowani są zwykli obywatele,
mający nieszczęście znaleźć się w podobnej do Wiplera sytuacji, skoro tak
potraktowano osobę szczególnie chronioną. I nie chodzi mi o to spałowanie leżącego Wiplera ale o jego bezradność
wobec wyroku, jaki na niego w mediach wydali ci, którzy przecież są stroną w
sprawie. Zwykły obywatel nie ma szans bo żaden „Fakt” czy „Superekspres” nie
będzie „docierał” do dowodów.
W sprawie Wiplera jest jeszcze aspekt
wykraczający poza temperament i kulturę bycia tej dwójki z radiowozu. Chodzi mi
o zachowanie ludzi, którzy na różnych szczeblach są szefami wspomnianego patrolu.
Wcześniej pozwoliłem sobie nazwać je
mataczeniem. Bo za mataczenie mam rozpuszczanie informacji nie pozostawiających
wątpliwości o winie Wiplera przy równoczesnym ukryciu przed opinią publiczną,
do której te informacji się wysyłało, koronnego dowodu w sprawie. Dla
oczyszczenia atmosfery konieczne jest wyciągnięcie wobec odpowiedzialnych
poważnych konsekwencji. Przy czym, by było jasne, najmniej winni są ci dwoje, okładający
i szarpiący się z Wiplerem. Ich zachowanie, tak myślę, nie jest efektem jakiejś
niezwykle fatalnej kumulacji, sprawiającej, że dwie nadmiernie skłonne używać przemocy
jednostki, zbiegiem okoliczności wpakowano do jednego radiowozu i wysłano na tę
nieszczęsną dla Wiplera Mazowiecką. To raczej efekt zetknięcia się wspomnianej
dwójki z policyjnym etosem, pozwalającym traktować niektórych ludzi jak istoty
w mniejszym stopniu ludzkie.
Może się mylę, ale mam przekonanie,
że spraw Wiplera mogła znaleźć zakończenie znacznie wcześniej. To, że nie
znalazła, być może niesprawiedliwie, przypisuje rzeczywistemu lub założonemu chciejstwu
władzy, której musiał pasować fakt obciążenia prominentnego przedstawiciele
nowej i trudnej do oszacowania a przez to spacyfikowania siły. Nie mam
oczywiście podstaw by wprost obciążyć kogokolwiek o to, że miał możliwość już
dawno przeciąć spekulacje co do tego, czy Wipler bił czy nie bił policjantów,
ale nie zrobił tego bo Wipler to nie był ktoś z jego bajki. Jednak epilog tej
szeptanej propagandy o pośle, kopiącym policjantkę w brzuch jest poważnym
ciosem w wiarygodność władzy w szerokim rozumieniu. Szerokość ta rozciąga się
od bezpośrednich przełożonych nadgorliwej dwójki aż po szefa wszystkich szefów
czyli ministra.
Ktoś zapyta co ma minister do tej
sprawy. Odpowiem, że swego czasu Michal Sakaszwili miał tyle samo do sprawy
utrwalonego na filmie traktowania więźnia zatrzymanego z powodów politycznych
przez klawisza. Jednak większość obywateli domagała się nie rozprawy z
klawiszem tylko zmiany władzy. Sensownie czując, że takie zachowanie to efekt
poczucia, ze wolno.
Dokładnie tak samo można mieć
pretensję do ministra o to, że gdzieś tam jakiś policyjny patrol wypada z
radiowozu i ma odwagę bez opamiętania okładać obywatela pałką. I to nie tylko
wtedy, gdy ten okładany jest politycznym
przeciwnikiem ministra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz