Demokracja to system, który, wbrew
potocznemu przekonaniu, błędy wybacza niechętnie. Można oczywiście sądzić
inaczej ale na koniec i tak okazuje się, że ludziom z jakiegoś powodu podoba
się Hitler, Łukaszenko albo Vladimir Mecziar. Dlatego z demokracją trzeba
bardzo, ale to bardzo uważać.
Abstrahując od tego czy ostatnie
wybory sfałszowano, zafałszowano czy też sprawę demokracji załatwiła nam
mityczna i jakże niektórym pomocna „książeczka”, trudno zaprzeczyć, że ostatni
akt wyborczy wyglądał niczym operacja neurochirurgiczna, przeprowadzona denkiem
puszki po konserwie. I choć próbuje się tworzyć narrację, że to wina PiS i
Jarosława Kaczyńskiego (tu naciągam nieco ale zainspirowany przez pana
Krzysztofa Maternę, który w 2014 r., po siedmiu latach rządów PO klarował w
TVN24, że winą za badziewny system informatyczny należy obciążać PiS bo do dziś
się przerażeni przedsiębiorcy boją oferować wartościowe produkty w adekwatnych
cenach) mało kto byłby na tyle szalony, by z tej odpowiedzialności zwolnić „gwaranta
prawidłowego przeprowadzenia aktu wyborczego” czyli Państwowa Komisje Wyborczą.
I trudno zaprzeczyć, że ta do samego
końca robiła co się da, żeby już nigdy żaden myślący Polak nie omieszkał przy
każdych kolejnych wyborach pomyśleć jaki numer państwo mu zechce wywinąć.
Wczoraj, ogłaszając OFICJALNE wyniki
wyborów, sędzia Jaworski, cholera wie jak go obecnie tytułować, „pomylił się”
podając podział mandatów między poszczególne komitety w woj. śląskim.
Wzburzenie twitterowych komentatorów starała się studzić pani poseł Ligia
Krajewska, sugerując mało rozsądnie (bo jakby w oderwaniu od oczekiwanych od
PKW procedur), że to wynik „nacisku na szybkie liczenie”.
Problem w tym, że tej pomyłki
sędziego Jaworskiego nie tłumaczy a w zasadzie nie powinien (choć mógłby na
dobrą sprawę) tłumaczyć żaden tam nacisk. Nie wchodzi w tym przypadku w grę
żadna książeczka. Wyniki ostateczne oraz podział mandatów między poszczególne
komitety w poszczególnych sejmikach ustalane są przez wojewódzkie komisje
wyborcze. PKW otrzymuje już „gotowca” i wraz z kolegami może co najwyżej
sprawdzić czy rachunki się zgadzają. Wychodząc przed dziennikarzy miał więc
sędzia Jaworski protokół wojewódzkiej komisji ze Śląska, w którym to protokole
stało kto ile głosów dodał i ile ma z tego mandatów w sejmiku.
Jak mógł się pomylić z taką precyzją,
że suma mandatów mu się jednak precyzyjnie zbilansowała a przesunięcie było
między komitetami w ramach tej sumy? To
wie tylko sędzia Jaworski i, być może, reszta towarzystwa z PKW, stojącego na
straży „prawidłowości procesu wyborczego”. Być może stał za tym ten sam tajemny
mechanizm, dzięki któremu wcześniej PKW podała wyniki cząstkowe z 80% komisji w
Świętokrzyskiem, nie otrzymawszy wcześniej z Kielc żadnego protokołu.
Ktoś powie, że to nie ma żadnego
znaczenia. Dwa mandaty w te, dwa we w tę… Czy dla wyniku wyborów, nie wiem. Dla
ich wiarygodności ma to znaczenie fundamentalne. Jeśli PKW wychodzi na zaplecze
i tam już po ogłoszeniu oficjalnych wyników znajduje dwa mandaty dla jednego
komitetu a gubi dla innego, strach pomyśleć co jeszcze za tymi kulisami może
zrobić.
ps. Okazuje się, że „oficjalne wyniki”
już podane ale jeszcze „się liczy”*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz