Myślę, że proponowane w tytule hasło miałoby
większy wpływ na poprawę naszej sytuacji niż lansowane od niedawna „Jedz jabłka
na złość…”. I nie idzie mi oczywiście o to, że jedzenie czegokolwiek „na złość”
skończyć się musi niechybnie wrzodami żołądka.
Nie idzie mi też oczywiście o
Radosława Sikorskiego jako Radosława Sikorskiego ale o cała ekipę, która
firmuje i odpowiada za naszą politykę zagraniczną. Nie chodzi mi oczywiście o
jej kształt tylko z ostatniego, nazwijmy go „heroicznym” (koniecznie w
cudzysłowie!), okresu ale o całe siedem minionych lat.
Czytam właśnie jak Donald Tusk
przestrzega, że „niewykluczona jest bezpośrednia interwencja Rosji na Ukrainie”.
Nie wątpię, że nie jest ona wykluczona ale nauczony dość świeżym doświadczeniem
nie mam pojęcia, czy przestrogi Tuska to wynik faktycznej troski o przyszłość
Ukrainy, Europy i świata czy raczej desperacka próba powrotu Polski do tej
atmosfery zagrożenia, która zaowocowała uniknięciem przewidywanej porażki PO w
wyborach do europarlamentu. Może i jestem niesprawiedliwy ale to wina raczej
Tuska niż moja. Tak mnie uwarunkowali, że jak coś mówią, ja z miejsca wietrzę
przekręt. Wszak od tamtego czasu, od momentu gdy obaj stanęli „na czele” i
ponoć „obronili Ukrainę” minęło sporo czasu i ta nasza „lepsza” ekipa z „turbodyplomatą”
Sikorskim miała miliony możliwości by zrobić coś konkretnego, abyśmy dziś nie
budzili się w rzeczywistym czy choćby hipotetycznym cieniu ruskich głowic
jądrowych. Pisząc miała biorę za dobrą monetę twierdzenia, że faktycznie świat
liczy się z nimi choć w części tak, jak to nam opowiadają.
Jeśli więc Rosja wejdzie na Ukrainę,
nie będzie to wcale powód do podziwiania przenikliwości Tuska tylko raczej
obserwowania jego bezradności. Nie będę się zagłębiał w szczegóły tylko
przypomnę, że byli tacy, co przewidywali taki scenariusz już wtedy, gdy Tusk z
Sikorskim robili „nowe otwarcia”.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że
mamy do czynienia z ekipą, której znakiem firmowym powoli staje się seryjne unikanie
odpowiedzialności za wszystko, co ma ona na sumieniu. Katastrofa Smoleńska? Kilka
przypiętych medali, awanse i „zdany egzamin”. Reset polityki zagranicznej na
linii z Waszyngtonem i Moskwą? Sikorski to „twardziel”, który skutecznie i
mądrze poprowadzi dziś Europę przez piętrzące się rafy.
Bez żartów!
Kiedy siedem lat temu panowie Tusk i
Sikorski wywracali nasze międzynarodowe priorytety, można było uznać, że mieli
do tego prawo. W końcu wynik wyborczy na tym właśnie polega.
Dziś mamy, przykry bo przykry, rzadko
zdarzający się w polityce przypadek tak bezpośredniej weryfikacji przyjętych
koncepcji. Na szybko, by nie rzec na gwałt usiłują obaj panowie załatwiać to,
co wtedy wydawało się im zbędne i z czego ochoczo rezygnowali. Równie szybko i,
mam nadzieję, dla nich bardzo boleśnie przekonują się, jak bardzo mylili się w
sprawie zawartości demokraty i cywilizowanego polityka w Putinie.
Oczywiście nie twierdzę, że jeden
albo drugi robił to wszystko przez lata świadomie. Nie zarzucam im, broń Boże,
zdrady. Parafrazując Talleyranda, zarzucam im coś gorszego. To, że tyle czasu błądzili.
Mam nadzieję, że jeśli na Ukrainę
faktycznie wjadą ruskie tanki (mam nadzieję, że nie wjadą), nikt nie będzie na
tyle głupi by posłuchać ewentualnego apelu Tuska, Sikorskiego i zawsze stojącej
i ich boku klaki, byśmy „w obliczu tej agresji zachowali jedność”. Wolałbym,
aby tę jedność zachować sobie na pozbywanie się autorów tego „szerokiego
otwierania się” na pancerne zagony i rakiety średniego zasięgu.
W 1940 Brytyjczycy w dupie mieli jedność
z Chamberlainem. Choć on niewątpliwie też chciał dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz