Wiadomo, że w tych dniach
motoryzacyjnym tematem numer jeden w Polsce jest sprawa weekendowego zniesienia
opłat na autostradzie Amber One, znanej lepiej pod znacznie mniej poetyckim
oznaczeniem A1. Dziś kończy się pierwsza
odsłona więc jutro można spodziewać się pierwszych „kompleksowych” ocen,
zawierających pewnie płomienne hagiografie jak też miażdżącą krytykę. W
zależności od pozycji, z jakich oceny będą sporządzane.
Nie chcę się zagłębiać za bardzo w
temat. Inni zagłębiali się w niego wystarczająco. Nie ja będę pierwszym, który
ów pomysł nazwie populizmem. Być może pierwszy zauważę, że jest on wcieleniem w
życie przez populistę Tuska najbardziej populistycznego pomysłu naszego
pokojowego (oczywiście mam na myśli dziedzinę a nie format) noblisty, Lecha Wałęsy.
Sugerującego swego czasu obniżenie cen o 100%. Na cześć obu panów na końcu
zaśpiewa Kazimierz Staszewski ze znanym hitem, sławiącym ów odkurzony pomysł.
Krótko tylko pozwolę sobie
ocenić, że liczba zwolenników, kupionych
na bramkach w Toruniu i Rusocinie zostanie co najmniej zrównoważona przez tych
utraconych w korkach na bardziej ruchliwych A2 i A4.
Ale ja nie o ekonomii. Ani też o
polityce. Choć jeszcze o niej trochę będzie.
Myślę, że wielu jest jeszcze w Polsce
tych, którzy marzą o tym, by zobaczyć u nas zawody przywołanej w tytule Formuły
1. Miłośników szybkości, wielbicieli ryku
silników, zapachu spalin i jazdy na krawędzi. Pamiętam, że byli tacy, którzy na
tej miłości próbowali robić polityczne kariery, obiecując budowę torów i
organizację zawodów. Oczywiście, ku rozpaczy marzycieli, nic dotąd z tego nie
wyszło.
Tym, którzy ciągle pozostają jednak wspomnianymi
wielbicielami ryku silników, zapachu spalin i jazdy na krawędzi mam propozycję
zastępczą. Jeśli chcą zobaczyć namiastkę tego wszystkiego, nich udadzą się do
wspomnianych wyżej Torunia i Rusocina w czasie, gdy będzie się kończył okres bezpłatnego
przejazdu po autostradzie.
Moje przypuszczenie, że w tym właśnie
czasie będzie można zaobserwować sceny jak z toru wyścigowego, opieram na
wielokrotnej obserwacji natury statystycznego „polskiego kierowcy”. Przeciętny polski
kierowca (chciałbym napisać „niektórzy polscy kierowcy” ale byłaby to
nieprawda) ma tak, że zbliżając się do skrzyżowania ze światłami, zwykł w ogóle
nie przyjmować do wiadomości istnienia żółtego światła a zapalające się czerwone
traktuje jak sygnał, że trzeba mocniej wcisnąć gaz. Mimo wrodzonej życzliwości
do przedstawicieli gatunku ludzkiego nie jestem w stanie wyobrażać sobie, że
każdy z nich właśnie ratuje komuś życie i kilka minut opóźnienia oznacza jakąś
tragedię. Po prostu są (nie wiem czy w
ogóle czy tylko wtedy) idiotami.
Dlatego właśnie przypuszczam, że
znajdzie się sporo takich, którzy wjadą najbliższej nocy na Amber One kwadrans
przed zamknięciem bramek, a mimo to żadna siła nie powstrzyma ich od podjęcia
próby zaoszczędzenia tych trzech dych, które normalnie, bez dyspensy Papy
Tuska, kosztuje jazda A1. I nikt nie będzie w stanie przekonać ich, że nie da się
w kwadrans przejechać trasy między Nową Wsią a Rusocinem. Choćby jechało się
Bugatti Veyronem.
Trudno mi obstawiać ilu będzie zwycięzców
tego wyścigu i czy pociągnie on za sobą
koszty poważniejsze niż tylko nadwerężona duma i budżet domowy kilku domorosłych
Nico Rosbergów czy Levisów Hamiltonów.
By było jasne, nie twierdze, że
będzie to wina Tuska i jego pomysłu. Wina tkwi w ludzkiej czy tam tylko
polskiej naturze. Ma ona w sobie tę skazę, że jeśli się Polakom da szansę
szybkiego i spektakularnego samobójstwa, wielu z nich ochoczo z tej szansy skorzysta.
I rzekłbym, że ich wybór i ich sprawa. Niestety, skorzystają oni mając na
fotelu obok swoje żony a na tylnym siedzeniu foteliki wypełnione dziećmi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz