niedziela, 10 sierpnia 2014

Formuła 1 w Polsce



Wiadomo, że w tych dniach motoryzacyjnym tematem numer jeden w Polsce jest sprawa weekendowego zniesienia opłat na autostradzie Amber One, znanej lepiej pod znacznie mniej poetyckim oznaczeniem  A1. Dziś kończy się pierwsza odsłona więc jutro można spodziewać się pierwszych „kompleksowych” ocen, zawierających pewnie płomienne hagiografie jak też miażdżącą krytykę. W zależności od pozycji, z jakich oceny będą sporządzane. 

Nie chcę się zagłębiać za bardzo w temat. Inni zagłębiali się w niego wystarczająco. Nie ja będę pierwszym, który ów pomysł nazwie populizmem. Być może pierwszy zauważę, że jest on wcieleniem w życie przez populistę Tuska najbardziej populistycznego pomysłu naszego pokojowego (oczywiście mam na myśli dziedzinę a nie format) noblisty, Lecha Wałęsy. Sugerującego swego czasu obniżenie cen o 100%. Na cześć obu panów na końcu zaśpiewa Kazimierz Staszewski ze znanym hitem, sławiącym ów odkurzony pomysł.

Krótko tylko pozwolę sobie ocenić,  że liczba zwolenników, kupionych na bramkach w Toruniu i Rusocinie zostanie co najmniej zrównoważona przez tych utraconych w korkach na bardziej ruchliwych A2 i A4.

Ale ja nie o ekonomii. Ani też o polityce. Choć jeszcze o niej trochę będzie.

Myślę, że wielu jest jeszcze w Polsce tych, którzy marzą o tym, by zobaczyć u nas zawody przywołanej w tytule Formuły 1.  Miłośników szybkości, wielbicieli ryku silników, zapachu spalin i jazdy na krawędzi. Pamiętam, że byli tacy, którzy na tej miłości próbowali robić polityczne kariery, obiecując budowę torów i organizację zawodów. Oczywiście, ku rozpaczy marzycieli, nic dotąd z tego nie wyszło.

Tym, którzy ciągle pozostają jednak wspomnianymi wielbicielami ryku silników, zapachu spalin i jazdy na krawędzi mam propozycję zastępczą. Jeśli chcą zobaczyć namiastkę tego wszystkiego, nich udadzą się do wspomnianych wyżej Torunia i Rusocina w czasie, gdy będzie się kończył okres bezpłatnego przejazdu po autostradzie. 

Moje przypuszczenie, że w tym właśnie czasie będzie można zaobserwować sceny jak z toru wyścigowego, opieram na wielokrotnej obserwacji natury statystycznego „polskiego kierowcy”. Przeciętny polski kierowca (chciałbym napisać „niektórzy polscy kierowcy” ale byłaby to nieprawda) ma tak, że zbliżając się do skrzyżowania ze światłami, zwykł w ogóle nie przyjmować do wiadomości istnienia żółtego światła a zapalające się czerwone traktuje jak sygnał, że trzeba mocniej wcisnąć gaz. Mimo wrodzonej życzliwości do przedstawicieli gatunku ludzkiego nie jestem w stanie wyobrażać sobie, że każdy z nich właśnie ratuje komuś życie i kilka minut opóźnienia oznacza jakąś tragedię.  Po prostu są (nie wiem czy w ogóle czy tylko wtedy) idiotami.

Dlatego właśnie przypuszczam, że znajdzie się sporo takich, którzy wjadą najbliższej nocy na Amber One kwadrans przed zamknięciem bramek, a mimo to żadna siła nie powstrzyma ich od podjęcia próby zaoszczędzenia tych trzech dych, które normalnie, bez dyspensy Papy Tuska, kosztuje jazda A1. I nikt nie będzie w stanie przekonać ich, że nie da się w kwadrans przejechać trasy między Nową Wsią a Rusocinem. Choćby jechało się Bugatti Veyronem.

Trudno mi obstawiać ilu będzie zwycięzców tego wyścigu  i czy pociągnie on za sobą koszty poważniejsze niż tylko nadwerężona duma i budżet domowy kilku domorosłych Nico Rosbergów czy Levisów Hamiltonów.

By było jasne, nie twierdze, że będzie to wina Tuska i jego pomysłu. Wina tkwi w ludzkiej czy tam tylko polskiej naturze. Ma ona w sobie tę skazę, że jeśli się Polakom da szansę szybkiego i spektakularnego samobójstwa, wielu z nich ochoczo z tej szansy skorzysta. I rzekłbym, że ich wybór i ich sprawa. Niestety, skorzystają oni mając na fotelu obok swoje żony a na tylnym siedzeniu foteliki wypełnione dziećmi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz