Pod informacją o sprzeciwie
Angeli Merkel wobec ewentualnych baz NATO w Europie środkowo-wschodniej,
zamieszczoną na stronie TVN24 znalazłem
w bardzo wczesnych godzinach porannych tylko jeden komentarz. Pozostawiony
przez jakiegoś mającego zapewne dobre a może i nawet szlachetne intencje idiotę
o nicku antipolitics. Komentarz brzmiał „precz z obcymi wojskami w polsce !”*.
Polska pisana mała literą to zapewne przeoczenie, popełnione przez autora bez
świadomości a już tym bardziej bez złych intencji.
Punkt widzenia kolegi
„antipolitics” jest zasadniczo słuszny. Jego problemem jest chyba niestety
bardzo ograniczona wyobraźnia. Pomijająca choćby zasadniczą, jeśli nie
najważniejszą, kwestię czyli ustalenie w jaki sposób ów postulowany przez niego
„precz” ma zostać wprowadzony w życie a następnie utrwalony na jakiś dłuższy,
zadowalający mieszkańców „polski” okres. Istotny problem, z którym autor
lakonicznego manifestu chyba nawet nie próbował się zmierzyć, polega na tym, że
obce wojska, które swym magicznym „preczem” „antipolitics” stara się od nas
odpędzić i trzymać na dystans, mogą pojawić się u nas na dwa sposoby. Pierwszy,
wobec którego tak zdecydowanie ów autor się uniósł, jest taki, że je do nas
zaprosimy. Drugi zaś jest taki, że mogą się ona pojawić bez zaproszenia i wbrew
naszej woli. Nie muszę chyba nikomu (poza oczywiście kolegą antipolitic)
tłumaczyć, że lepszym rozwiązaniem jest bez wątpienia to pierwsze, które czyni
jakby mniej prawdopodobnym to drugie.
Proszę mi wybaczyć te powyższe
rozważania, zainspirowane niespodziewanym dla mnie głosem w dyskusji na temat
któremu miał być poświęcony ów tekst. Chodzi oczywiście o ów sprzeciw pani
kanclerz Niemiec, Angeli Merkel.
Oczywiście zarówno my, jak też
Litwini, Łotysze czy Estończycy, moglibyśmy skwitować sprzeciw pani Kanclerz
„Andżeli” niezbyt grzeczną prośbą by nam na pukiel skoczyła. Tyle, że poza, być
może ze wszech miar uzasadnionym,
brakiem kultury osobistej wykazalibyśmy się, wraz z Litwinami, Łotyszami
i Estończykami, bardzo powierzchownym potraktowaniem tego zdarzenia.
Tym czasem pokazuje ono chyba,
że kanclerz „Andżela” coraz śmielej zaczyna wchodzić w buty któregoś z pruskich
Fryderyków. Nie mam rzecz jasna pojęcia którym „Frycem” czuje się pani Merkel.
Nie mam też pretensji do pani Merkel o to „czucie się”. Wolno jej! Tak, jak
wolno na ten przykład czuć się naszemu panu Sikorskiemu Józefami Piłsudskim i
Beckiem w jednym. Problem pojawia się wówczas, gdy z owego „czucia się” rodzą się
jakieś słowa czy, nie daj Bóg, czyny. Jak choćby to oczywiste wpindalanie się
„Fryca w spódnicy” w sprawy, które nie zawsze leżą w kompetencji kanclerza
Niemiec. Bo to, czy dogadamy się (oczywiście hipotetycznie bo w zdolność
dogadania się Sikorskiego z kimkolwiek w jakiejkolwiek sprawie, poza wyborem
wina do obiadu, zwyczajnie nie wierzę) z kimkolwiek i zainstalujemy u nas jakąś
zbrojną forpocztę któregoś z naszych sojuszników, powinno być sprawą tylko
naszą i tego ewentualnego sojusznika.
Oczywiście ja rozumiem, że
akurat do „baz NATO” jakiś tam tytuł własności pani Merkel może sobie słusznie
przypisywać. Jednak publiczne ogłaszanie jak tym swoim kawałkiem „części
wspólnej” zamierza rozporządzać za mądre nie jest. Znacznie bowiem pomniejsza
ono siłę składanej równolegle deklaracji, że na NATO z „Andżelą” na białym
koniu polegać możemy jak na Zawiszy.
Pojawienie się czy też
ujawnienie się wspomnianego „Fryca w spódnicy” może budzić tym większy
niepokój, gdy na wschodzie od jakiegoś czasu zaczęła grasować „Jekaterina
Wielka” wcielona we Władimira Władimirowicza. Taka kumulacja to niezbyt dla nas
przyjemna okoliczność. Szczególnie, że u nas u władzy jest akurat ekipa
ewidentnych „królów Stasiów”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz