Obejrzałem dziś, bardzo wczesnym
rankiem, w telewizji rosyjska bajkę o bandyckim bombardowaniu Doniecka. Ona
oraz informacja o dziecięcym pokazie mody, na którym dziewczynka ubrana w ukraińskie
barwy próbuje popełnić samobójstwo, mimo prób powstrzymania przez koleżankę
ubraną w barwy rosyjskie, sprawiła, że powróciłem do porzuconego pomysłu
przyjrzenia się wojnie ukraińsko-rosyjskiej z perspektywy propagandy czy też
piarau, towarzyszącego konfliktowi.
Z cała świadomością napisałem o
wojnie ukraińsko-rosyjskiej bo nie mam żadnych wątpliwości że w każdym aspekcie
tak ten konflikt wygląda. Zadni tam „separatyści” czy „terroryści”. Ale
zostawmy kwestie definicji.
Rosja jeszcze od czasu Kraju Rad a
później Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich przyzwyczaiła świat, że
mniej a częściej bardziej skutecznie potrafiła sprzedawać swoje niegodziwości a
nawet zbrodnie jako przejawy oczywistego zaprowadzania ładu i sprawiedliwości.
Dawały się na to nabrać „najwybitniejsze umysły” w rodzaju Sartre’a czy Shawa, pozwalające
robić z siebie oczywistych debili.
Dziwić zatem musi to, że obecnie, w
starciu z działaniami strony ukraińskiej na niwie propagandy Rosja dostaje tak
oczywiste baty. I potrafi się odgryzać tylko takimi durnymi produkcjami, jak
wspomniana bajeczka czy ten jeszcze głupszy pokaz.
Oczywiście nie mam najmniejszych złudzeń
co do tego, że tej wojny nie rozstrzygnie najbardziej nawet skuteczna
propaganda. Gdyby tak było, pancerne zagony Wermach… Bundeswery stałyby już
pewnie pod Moskwą.
Rzecz rozstrzygnie to, że Moskwa ma
ropę i gaz, Kijów nie ma nic a Berlin i Paryż mają w dupie zasady, dzięki
którym świat, posadzony na atomowej bombie, dotąd nie wyleciał w powietrze.
Ale wróćmy do tematu. Gdyby chcieć
starcie piaru Rosji i Ukrainy ocenić w jakiejś sportowej skali, byłoby gdzieś
80 do 1 dla Kijowa.
Ten jeden punkt to oczywiście
sławetny i tajemniczy „biały konwój”. Nie tak dawno pisałem o tym, ile na całej
tej zabawie zyska Moskwa a ile straci zarówno Kijów jak też Warszawa, Berlin i
cała reszta Europy. Od tamtego czasu wielu oceniających wydarzenia za naszą
wschodnią granica zdążyło podzielić mój punkt widzenia. Nie tylko w kwestii
propagandowego wygrania tej historii przez Moskwę jak też odnoście moich uwag,
że taki konwój powinien znacznie wcześniej wjechać na Ukrainę od naszej strony.
To jest ten jeden punkt. Na dorobek
Ukrainy składa się przede wszystkim szybkość, z jaką Kijów potrafił publikować
nagrania rozmów „separatystów”, przeczące stanowisku i kolejnym twierdzeniom
Moskwy oraz reagować na kolejne zdarzenia na froncie i w jego pobliżu tak, by
nie było wątpliwości kto jest w tej opowieści „czarnym charakterem”. I tu można
by mnożyć przykłady. Ja podam tylko ostatni, związany z ostrzelaniem
opuszczających Ługańsk cywilów. Pierwszą informację o tym zdarzeniu podali
Ukraińcy, nie pozostawiając wątpliwości kto był sprawcą.
Rodzi się oczywiście pytanie czemu
Rosja odpuszcza sobie tę płaszczyznę wojny. Oglądając ową bajkę, o której
wspomniałem na początku i czytając o pokazie mody można przyjąć, że albo ma za
skończonych debili swoich obywateli (bo to do nich głownie adresuje swój
przekaz) albo też zatrudniła debili do tej roboty. Rosja to jednak zbyt poważny
gracz, by pozwolić sobie na to drugie. To pierwsze, choć bliższe prawdy, jeśli wziąć
pod uwagę stopień poparcia Rosjan dla Putina, też nie jest moim zdaniem
wyjaśnieniem.
W mojej ocenie Rosja odpuściła sobie,
bo mogła sobie na to pozwolić.
Tak naprawdę prawdziwych piarowców, i
to, mam taka nadzieję, nie wymagających honorarium, Moskwa ma w Berlinie i w
Paryżu. Ich skuteczność nie tylko równoważy ale lekko rozwala cała finezję
speców z Kijowa.
Cofnę się bardzo daleko w przeszłość
i przypomnę, że w 1939 r. nikt nie zrobił więcej dla Hitlera i jego propagandy
co Chamberlain i Daladier.
Tak więc te 80 do 1 wygląda nieźle,
ale, trzymając się nadal terminologii sportowej, nie da się wykluczyć że
pójdzie to na marne. Bo w pewnym momencie po prostu Ukrainę się zdyskwalifikuje
a Moskwie przyzna walkower.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz