Oczywiście jak dotąd sytuacja,
zasygnalizowana w tytule, jest czystą fantazją. Tyle, że wiele „czystych
fantazji” ziszczało się szybciej, niż ktokolwiek w ogóle przypuszczał. Ko więc
wie, czy nie będzie tak, jak napisałem. Oczywiście nie zastanawiam się i nie
mam nawet zamiaru zgadywać, czy nastąpi to w ataku na tęczę czy w jej obronie.
Żarty żartami ale zaszły już jakiś
czas temu fakt ustawienia na Placu Zbawiciela instalacji, zwanej potocznie „tęczą”
zaczyna pociągać za sobą koszty, których chyba nie przewidziała nawet łaskawie
panująca Warszawiakom Hanna Gronkiewicz-Waltz, kiedy zapewniła, że odbuduje
tęczę tyle razy, ile będzie trzeba. Choć ta deklaracja stawia ją w jakby nieco
mniej jasnym świetle, bo zakładając kolejne „razy” niejako godziła się z
sytuacją, że Warszawę, w dość szerokim rozumieniu, ustawienie „tęczy” będzie
kosztować. Więc i zdawała sobie sprawę, że jest to obiekt konfliktogenny.
Oczywiście złą wolą z mojej strony
jest, że sobie pozwolę na pewną dygresję, dołączanie do tych, którzy w „odbudowywaniu
tyle razy ile będzie trzeba” widzą poważną niekonsekwencję pani HGW. Chodzi o
jej sprzeciw wobec postulatu uczczenia byłego Prezydenta Rzeczpospolitej a wcześniej
Warszawy Lecha Kaczyńskiego jakimś monumentem. Jest to jak wiadomo, jej zdaniem
w ogóle zdumiewający pomysł. Domyślam się, że jest to pomysł zdumiewający i nie
do zaakceptowania bo, jak twierdzą wszyscy funkcjonariusze PO między Bugiem i
Odrą, wyrażający czy to lokalnie czy też bardziej globalnie swe sprzeciwy wobec
podobnych pomysłów, będzie „dzielił”. Obserwowane „in progres” i na gorąco podziały,
które wywołuje „tęcza” nie uwierają jednak pani Gronkiewicz-Waltz ani w kieszeń
ani w sumienie. Jak wiadomo kieszeń nie jest tak do końca jej a co do jej
sumienia to znowu w ogóle mało wiadomo.
Ta ostatnia uwaga jest doskonałą
okazją by wrócić do zasadniczego tematu tekstu czyli do ofiar „tęczy” z Placu
Zbawiciela. W moim odczuciu wywalenie z pracy strażników, którym kazano strzec „tęczy”
to zarazem niegodziwość jak też nieroztropność tych, którzy taka decyzję
podjęli i takiej decyzji oczekiwali.
Niegodziwość dlatego, iż jestem
przekonany, że w Warszawie wielokrotnie na oczach biernych strażników
niszczono, niszczy się i zniszczy w przyszłości wiele mienia. Tak prywatnego,
jak też komunalnego. Domyślam się, ze mimo to masowe wypinanie panów i pań w charakterystycznych
uniformach nie miało, nie ma i nie będzie miało miejsca. Mamy do czynienia z
niezrozumiałym wyjątkiem. Niezrozumiałym, o ile nie jest się w stanie przyjąć do
wiadomości, że rzeczona „tęcza” jest dobrem najwyższym, jakim Warszawa dysponuje.
Tak cennym, że jakieś typy, którym wiadomo kto dał do rąk stosowna władzę i
stosowne narzędzia, poświęciły przez nią dobro dwóch ludzi i ich rodzin (o ile
je mają). Koszt horrendalny.
Nieroztropność dlatego, że o ile w
ten sposób Miasto Stołeczne Warszawa nie rozpoczęło przewlekłego procesu
unicestwiania swej straży miejskiej to bez wątpienia sprowadziło na tę formację
potencjalnie niewyobrażalne kłopoty.
Bardzo oczywistym i rozsądnym byłoby, gdyby po tej decyzji Warszawiacy zaczęli
się domagać wywalania kolejnych miejskich funkcjonariuszy, za każdym razem gdy
cokolwiek w Warszawie zostanie zniszczone.
Niechby się pan komendant czy kto tam
podpisał czy autoryzował decyzję o wywaleniu strażników tłumaczy z wybitych w
samochodach szyb, zdemolowanych przystanków i innych zdarzeń, które ujdą uwadze
jego podkomendnych. A już niech spróbuje wyjaśniać, że zniszczony samochód może
i owszem, kłopot, ale gdzie mu tam do „tęczy”.
Konkludując, dotąd kryterium uliczne
z „tęczą” w centrum mogło być zabawne czy tam ekscytujące. Pociągając za sobą
konkretne ofiary, takim być przestało. Problem z fazy sprzeczki na poziomie
przedszkola nagle dorósł. W sposób dla konkretnych osób bardzo bolesny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz