piątek, 8 sierpnia 2014

Umrzeć za tęczę



Oczywiście jak dotąd sytuacja, zasygnalizowana w tytule, jest czystą fantazją. Tyle, że wiele „czystych fantazji” ziszczało się szybciej, niż ktokolwiek w ogóle przypuszczał. Ko więc wie, czy nie będzie tak, jak napisałem. Oczywiście nie zastanawiam się i nie mam nawet zamiaru zgadywać, czy nastąpi to w ataku na tęczę czy w jej obronie. 

Żarty żartami ale zaszły już jakiś czas temu fakt ustawienia na Placu Zbawiciela instalacji, zwanej potocznie „tęczą” zaczyna pociągać za sobą koszty, których chyba nie przewidziała nawet łaskawie panująca Warszawiakom Hanna Gronkiewicz-Waltz, kiedy zapewniła, że odbuduje tęczę tyle razy, ile będzie trzeba. Choć ta deklaracja stawia ją w jakby nieco mniej jasnym świetle, bo zakładając kolejne „razy” niejako godziła się z sytuacją, że Warszawę, w dość szerokim rozumieniu, ustawienie „tęczy” będzie kosztować. Więc i zdawała sobie sprawę, że jest to obiekt konfliktogenny.

Oczywiście złą wolą z mojej strony jest, że sobie pozwolę na pewną dygresję, dołączanie do tych, którzy w „odbudowywaniu tyle razy ile będzie trzeba” widzą poważną niekonsekwencję pani HGW. Chodzi o jej sprzeciw wobec postulatu uczczenia byłego Prezydenta Rzeczpospolitej a wcześniej Warszawy Lecha Kaczyńskiego jakimś monumentem. Jest to jak wiadomo, jej zdaniem w ogóle zdumiewający pomysł. Domyślam się, że jest to pomysł zdumiewający i nie do zaakceptowania bo, jak twierdzą wszyscy funkcjonariusze PO między Bugiem i Odrą, wyrażający czy to lokalnie czy też bardziej globalnie swe sprzeciwy wobec podobnych pomysłów, będzie „dzielił”. Obserwowane „in progres” i na gorąco podziały, które wywołuje „tęcza” nie uwierają jednak pani Gronkiewicz-Waltz ani w kieszeń ani w sumienie. Jak wiadomo kieszeń nie jest tak do końca jej a co do jej sumienia to znowu w ogóle mało wiadomo.

Ta ostatnia uwaga jest doskonałą okazją by wrócić do zasadniczego tematu tekstu czyli do ofiar „tęczy” z Placu Zbawiciela. W moim odczuciu wywalenie z pracy strażników, którym kazano strzec „tęczy” to zarazem niegodziwość jak też nieroztropność tych, którzy taka decyzję podjęli i takiej decyzji oczekiwali.

Niegodziwość dlatego, iż jestem przekonany, że w Warszawie wielokrotnie na oczach biernych strażników niszczono, niszczy się i zniszczy w przyszłości wiele mienia. Tak prywatnego, jak też komunalnego. Domyślam się, ze mimo to masowe wypinanie panów i pań w charakterystycznych uniformach nie miało, nie ma i nie będzie miało miejsca. Mamy do czynienia z niezrozumiałym wyjątkiem. Niezrozumiałym, o ile nie jest się w stanie przyjąć do wiadomości, że rzeczona „tęcza” jest dobrem najwyższym, jakim Warszawa dysponuje. Tak cennym, że jakieś typy, którym wiadomo kto dał do rąk stosowna władzę i stosowne narzędzia, poświęciły przez nią dobro dwóch ludzi i ich rodzin (o ile je mają). Koszt horrendalny. 

Nieroztropność dlatego, że o ile w ten sposób Miasto Stołeczne Warszawa nie rozpoczęło przewlekłego procesu unicestwiania swej straży miejskiej to bez wątpienia sprowadziło na tę formację potencjalnie niewyobrażalne kłopoty.  Bardzo oczywistym i rozsądnym byłoby, gdyby po tej decyzji Warszawiacy zaczęli się domagać wywalania kolejnych miejskich funkcjonariuszy, za każdym razem gdy cokolwiek w Warszawie zostanie zniszczone.

Niechby się pan komendant czy kto tam podpisał czy autoryzował decyzję o wywaleniu strażników tłumaczy z wybitych w samochodach szyb, zdemolowanych przystanków i innych zdarzeń, które ujdą uwadze jego podkomendnych. A już niech spróbuje wyjaśniać, że zniszczony samochód może i  owszem, kłopot,  ale gdzie mu tam do „tęczy”.

Konkludując, dotąd kryterium uliczne z „tęczą” w centrum mogło być zabawne czy tam ekscytujące. Pociągając za sobą konkretne ofiary, takim być przestało. Problem z fazy sprzeczki na poziomie przedszkola nagle dorósł. W sposób dla konkretnych osób bardzo bolesny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz