Tytułowa taśma jest chyba dzisiaj największą
tajemnica by nie rzec mitem III Rzeczy. Taką
wunderwaffe na opak obecnej władzy. Wszyscy czekają aż ona, wunderwaffe a nie władza
oczywiście, odpali i, jeśli tak się stanie, o tysiącletniej Rzeczy raczej nie
będzie już mowy.
Z żywotem owej taśmy sprawa jest
zawiła. O pierwszym, materialnym jej żywocie cokolwiek powiedzieć byłaby w
stanie dosłownie garstka ludzi. Ta mityczna mafia kelnerów i węglarzy, redaktor
Latkowski, któremu ją „zrelacjonowano” i ewentualnie cała prokuratura
warszawsko-praska. Jakoś nie wierzę w to, że odmówiono sobie na Pradze seansów zbiorowego
„czytania” tych fonograficznych rarytasów. Jest to fizycznie niemożliwe. Bo
sprzeczne z ludzka naturą.
Drugi żywot, to żywot medialny. Głośny,
odczuwany dość powszechnie ale jednak niewiele wnoszący do rzeczywistej wiedzy
o zawartości owego nośnika. Medialnie taśma Bieńkowskiej jest niczym relacje o Yeti.
Jakiś tam Latkowski twierdzi, że ją widział i tyle. Ten żywot wydaje się najmniej
istotny, ale, jak dalej się okaże, to błędna ocena.
Najciekawszy jest ten trzeci żywot.
Nazwijmy go procesowym. Oczywiście można o nim mówić tylko wtedy, jeśli taśma a
raczej zapis materialnie istnieje i faktycznie jest dziś w dyspozycji
prokuratury. I jeszcze pod tym warunkiem, że rzeczywiście zawiera to, co
sugerują media, czyli prywatne (jak wszystkie inne) pogawędki pani minister z panem szefem CBA nad publicznym
(jak się domyślam) wiktem o jakimś
kosmicznym wręcz przekręcie.
Po wyciszeniu zamieszania związanego
z taśmami pojawiło się przekonanie, że właściwie jest już „pozamiatane”. W tym
zamieciona jest i ta „bomba atomowa”, o której miała się Bieńkowska zwierzać
Wojtunikowi.
Tyle tylko czy w obecnych warunkach
prokuratura, jak by nie chciała być użyteczna obecnej władzy, jest w ogóle w
stanie coś takiego zrobić? Czyli zamieść
„bombę atomową”.
Oczywiście może spróbować. Tyle, że żaden
prokurator nie jest na tyle głupi, by założyć, że cały nakład tego
fonograficznego rarytasu spoczywa w szafach pancernych na Pradze. Ba, nie jest
w stanie także wykluczyć, że nawet jeśli, żaden z jego kolegów ani żadna z jego
koleżanek nie wyniesie i nie przekaże światu tak skrzętnie reglamentowanej treści.
Z pobudek patriotycznych, z chciwości czy też w imię jakichś tam ogólnoludzkich
wartości.
I to jest poważna słabość koncepcji,
w której podejrzewana mocno i dość powszechnie sztama prokuratury i władzy zapewnia
tej drugiej spokój i pewność, że medialny „guzik atomowy” jest stosownie
zabezpieczony.
Jeśli taśma jest tym, o czym półgębkiem
mówią media, jeśli prokuratura nic w sprawie zawartości nie zrobi i jeśli jej treść
wyjdzie jednak na jaw, będzie problem. A mam przeczucie, i nadzieję, że media
mocno dziś ścigają się, by ten dziennikarski „święty graal” wpadł w ich ręce i
ujrzał światło dzienne. To byłyby takie Himalaje „dziennikarstwa śledczego”. A
i finansowy kop dla zwycięskiej redakcji.
Zatem jeśli taśma zawiera to, co
mówią o niej „na mieście” a nie spowoduje żadnych działań prokuratury poza ściąganiem
kelnerów i węglarzy, stworzy to zapewne problem zgodności działań prokuratorów
ze stosownymi zapisami kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego.
Oczywiście ten problem też byłby do zamiecenia niejako w pakiecie z problemem
Bieńkowskiej i Wojtunika. I tu pojawia się ta nieszczęsna dla władzy i
prokuratury loteria, związana z zasygnalizowanym przeze mnie „żywotem medialnym”
wspomnianego zapisu rozmowy.
Jeśli taśma się pojawi i zostanie
zweryfikowana a będzie zawierać informacje wskazujące na posiadanie przez rozmówców
informacji o ewidentnym łamaniu prawa przez kogokolwiek a Bienkowska nie
raczyła zawiadomić o nim nikogo poza Wojtunikiem zaś Wojtunik nie wykaże, że
cokolwiek, zgodnego ze specyfiką podległej sobie służby, zrobił z uzyskanymi
informacjami, oboje powinni mieć postawione zarzuty. Jeśli na dodatek
prokuratorzy nie pofatygowaliby się podjąć w tej sprawie działań, choćby tylko
sprawdzających, też powinni za to odpowiedzieć.
W związku z tym wszystkim, w
szczególności zaś w związku z tym, o czym „gadają na mieście” dziwię się
bardzo, że osoby, mające taka możliwość, choćby z racji sprawowanych przez
siebie funkcji publicznych nie podrążą w tej sprawie. Choćby przez zwrócenie się
w odpowiednim trybie do prokuratury o odpowiedź na następujące pytania:
1. Czy wśród materiałów, przejętych
przez prokuratorów w związku ze sprawą nielegalnych podsłuchów znajduje się
zapis rozmowy wicepremier Bienkowskiej z szefem CBA Wojtunikiem?
2. Czy w trakcie rozmowy pojawiają się
informacje mogące świadczyć o tym, iż rozmawiający są w posiadaniu informacji,
mogących wskazywać na możliwość popełnienia przestępstwa przez osoby trzecie?
3. Czy w związku ze sprawą nagrań
prokuratura podjęła działania, zmierzające do sprawdzenia zgodności z prawem
także działań osób innych niż podejrzane o dokonanie nielegalnych podsłuchów i nagrań
oraz rozpowszechnianie tychże?
Odpowiedzi, w każdym razie zadowalającej,
pewnie się nie uzyska ale prokuratorzy przynajmniej będą mieli świadomość, że
nie mogą liczyć na to, że „jeszcze będzie przepięknie”. I, choćby ze zwykłego
strachu o swoje dolne połacie pleców, cokolwiek raczą z tym zrobić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz