środa, 2 lipca 2014

Trzecie życie taśmy Bieńkowskiej




Tytułowa taśma jest chyba dzisiaj największą tajemnica by nie rzec mitem III Rzeczy.  Taką wunderwaffe na opak obecnej władzy. Wszyscy czekają aż ona, wunderwaffe a nie władza oczywiście, odpali i, jeśli tak się stanie, o tysiącletniej Rzeczy raczej nie będzie już mowy.

Z żywotem owej taśmy sprawa jest zawiła. O pierwszym, materialnym jej żywocie cokolwiek powiedzieć byłaby w stanie dosłownie garstka ludzi. Ta mityczna mafia kelnerów i węglarzy, redaktor Latkowski, któremu ją „zrelacjonowano” i ewentualnie cała prokuratura warszawsko-praska. Jakoś nie wierzę w to, że odmówiono sobie na Pradze seansów zbiorowego „czytania” tych fonograficznych rarytasów. Jest to fizycznie niemożliwe. Bo sprzeczne z ludzka naturą.

Drugi żywot, to żywot medialny. Głośny, odczuwany dość powszechnie ale jednak niewiele wnoszący do rzeczywistej wiedzy o zawartości owego nośnika. Medialnie taśma Bieńkowskiej jest niczym relacje o Yeti. Jakiś tam Latkowski twierdzi, że ją widział i tyle. Ten żywot wydaje się najmniej istotny, ale, jak dalej się okaże, to błędna ocena.

Najciekawszy jest ten trzeci żywot. Nazwijmy go procesowym. Oczywiście można o nim mówić tylko wtedy, jeśli taśma a raczej zapis materialnie istnieje i faktycznie jest dziś w dyspozycji prokuratury. I jeszcze pod tym warunkiem, że rzeczywiście zawiera to, co sugerują media, czyli prywatne (jak wszystkie inne) pogawędki  pani minister z panem szefem CBA nad publicznym (jak się domyślam) wiktem  o jakimś kosmicznym wręcz przekręcie.

Po wyciszeniu zamieszania związanego z taśmami pojawiło się przekonanie, że właściwie jest już „pozamiatane”. W tym zamieciona jest i ta „bomba atomowa”, o której miała się Bieńkowska zwierzać Wojtunikowi.

Tyle tylko czy w obecnych warunkach prokuratura, jak by nie chciała być użyteczna obecnej władzy, jest w ogóle w stanie coś takiego zrobić?  Czyli zamieść „bombę atomową”.

Oczywiście może spróbować. Tyle, że żaden prokurator nie jest na tyle głupi, by założyć, że cały nakład tego fonograficznego rarytasu spoczywa w szafach pancernych na Pradze. Ba, nie jest w stanie także wykluczyć, że nawet jeśli, żaden z jego kolegów ani żadna z jego koleżanek nie wyniesie i nie przekaże światu tak skrzętnie reglamentowanej treści. Z pobudek patriotycznych, z chciwości czy też w imię jakichś tam ogólnoludzkich wartości.

I to jest poważna słabość koncepcji, w której podejrzewana mocno i dość powszechnie sztama prokuratury i władzy zapewnia tej drugiej spokój i pewność, że medialny „guzik atomowy” jest stosownie zabezpieczony.

Jeśli taśma jest tym, o czym półgębkiem mówią media, jeśli prokuratura nic w sprawie zawartości nie zrobi i jeśli jej treść wyjdzie jednak na jaw, będzie problem. A mam przeczucie, i nadzieję, że media mocno dziś ścigają się, by ten dziennikarski „święty graal” wpadł w ich ręce i ujrzał światło dzienne. To byłyby takie Himalaje „dziennikarstwa śledczego”. A i finansowy kop dla zwycięskiej redakcji.
Zatem jeśli taśma zawiera to, co mówią o niej „na mieście” a nie spowoduje żadnych działań prokuratury poza ściąganiem kelnerów i węglarzy, stworzy to zapewne problem zgodności działań prokuratorów ze stosownymi zapisami kodeksu karnego i kodeksu postępowania karnego. Oczywiście ten problem też byłby do zamiecenia niejako w pakiecie z problemem Bieńkowskiej i Wojtunika. I tu pojawia się ta nieszczęsna dla władzy i prokuratury loteria, związana z zasygnalizowanym przeze mnie „żywotem medialnym” wspomnianego zapisu rozmowy. 

Jeśli taśma się pojawi i zostanie zweryfikowana a będzie zawierać informacje wskazujące na posiadanie przez rozmówców informacji o ewidentnym łamaniu prawa przez kogokolwiek a Bienkowska nie raczyła zawiadomić o nim nikogo poza Wojtunikiem zaś Wojtunik nie wykaże, że cokolwiek, zgodnego ze specyfiką podległej sobie służby, zrobił z uzyskanymi informacjami, oboje powinni mieć postawione zarzuty. Jeśli na dodatek prokuratorzy nie pofatygowaliby się podjąć w tej sprawie działań, choćby tylko sprawdzających, też powinni za to odpowiedzieć.

W związku z tym wszystkim, w szczególności zaś w związku z tym, o czym „gadają na mieście” dziwię się bardzo, że osoby, mające taka możliwość, choćby z racji sprawowanych przez siebie funkcji publicznych nie podrążą w tej sprawie. Choćby przez zwrócenie się w odpowiednim trybie do prokuratury o odpowiedź na następujące pytania:

1.     Czy wśród materiałów, przejętych przez prokuratorów w związku ze sprawą nielegalnych podsłuchów znajduje się zapis rozmowy wicepremier Bienkowskiej z szefem CBA Wojtunikiem?
2.       Czy w trakcie rozmowy pojawiają się informacje mogące świadczyć o tym, iż rozmawiający są w posiadaniu informacji, mogących wskazywać na możliwość popełnienia przestępstwa przez osoby trzecie?
3.     Czy w związku ze sprawą nagrań prokuratura podjęła działania, zmierzające do sprawdzenia zgodności z prawem także działań osób innych niż podejrzane o dokonanie nielegalnych podsłuchów i nagrań oraz rozpowszechnianie tychże?
Odpowiedzi, w każdym razie zadowalającej, pewnie się nie uzyska ale prokuratorzy przynajmniej będą mieli świadomość, że nie mogą liczyć na to, że „jeszcze będzie przepięknie”. I, choćby ze zwykłego strachu o swoje dolne połacie pleców, cokolwiek raczą z tym zrobić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz