niedziela, 20 lipca 2014

Zjednoczenie czyli w naturze mamy ciągły ruch



Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby Jacek Kurski, indagowany na okoliczność swej wcześniejszej secesji i obecnego powrotu objaśnił, że odszedł po to, by teraz wrócić i by możliwe dziś było to święto demokracji.

Nie zdziwiłbym się bo „Kura” nie jest w stanie zdziwić mnie, cokolwiek by powiedział.

Przywołane przed chwilą „święto demokracji”, w celebrowaniu którego, ku zaskoczeniu wielu, decydującym artefaktem okazał się wcale nie Gowin ani nawet nie Ziobro a właśnie uroczy „bulterier” z Gdańska, wywołuje we mnie uczucia skrajne. Z jednej strony oczywiście fajnie jest, jak demokracja tryumfuje. Już bez złośliwości po stronie zysków ze zjednoczenia trzeba zapisać wzmocnienie potencjału partii Kaczyńskiego. Wzmocnienie, które było koniecznością, jeśli wziąć pod uwagę nieporadność czy nawet nieudolność wielu nowych „twarzy” PiS, wypychanych czy wypychających się na tak zwany „świecznik” i, zarazem, przed oczy ewentualnych wyborców.

To wzmocnienie, obok wyczyszczenia swej politycznej niszy z konkurencji, to zysk najistotniejszy. Dużo gorzej rzecz wygląda z ewentualnym sumowaniem poparcia. To, co okazało się łatwe dla Gowina czy Ziobry, dla ich zwolenników wcale takie nie jest. Oni, jeśli traktowali poważnie wcześniejsze, często bardzo ostre krytyki pod adresem PiS i samego Kaczyńskiego, prędzej przestaną poważnie traktować tych, którzy tak radykalnie zmienili zdanie niż sami zrewidują swoje oceny. Zatem raczej nie będziemy mieli do czynienia z prostą arytmetyką.

I tu otarłem się o kwestię, stanowiącą najpoważniejszy minus działań, które podjął i, mimo różnych perturbacji, zakończył sukcesem Kaczyński. O oceny personalne.  Znam wielu zwolenników Prezesa, którzy swego czasu przysięgali na wszystkie świętości, że nigdy więcej żadnej listy z Jackiem Kurskim nie poprą. Co gorsza, mimo argumentów, które są stawiane za przeprowadzoną przez PiS operacją, wielu z nich jakoś nie zamierza zmieniać zdania. Świętości to świętości.

Doskonale ich rozumiem bo o Kurskim i Ziobrze fatalne zdanie miałem na długo przed tym, zanim zdecydowali się oni iść radośnie własną, prowadzącą ku politycznemu niebytowi drogą. I zwrócenie z niej przez obu panów jest dla mnie mało radosną informacją.

Tak już mam, że jak Kurski albo Ziobro mówią „Polska”, ja tę „Polskę” z ich słów od razu przestaję lubić.

Myślę zresztą, że podobna alergię na obu panów, tylko ze znacznie mniej pryncypialnych przyczyn, ma też wielu wcale nie szeregowych członków PiS, którzy pewnie „zjednoczenie” uczcili w skrytości  kielichem wychylonym na smutno.

Nie chodzi tylko o to, że się im na karki zwaliła konkurencja do „biorących” miejsc na listach. Tu akurat mamy taką „ruletkę” (dla niektórych może nawet i „rosyjską”), bo nie wiadomo ile będzie tych  „biorących”. Dziś zdaje się, że więcej i dla wszystkich starczy. Za rok może być albo jeszcze lepiej albo znacznie gorzej. Żadna z tych opcji nie jest wykluczona. 

Chodzi też, i nie ma znaczenia, czy jest to zagrożenie realne czy nie, o dostęp do Prezesa i do mechanizmów decyzyjnych w partii (czy tam koalicji). Dziś udział w tym procesie, czy raczej jego wrażenie (nie wierzę, bo nie chcę wierzyć, by niektóre „twarze” PiS miały cokolwiek do powiedzenia w partii) wydaje się wynikać z zasady „na bezrybiu i rak…” W sensie intelektualnym transfer niektórych nazwisk stanowi oczywisty element „zarybienia”. I to niektórym „rakom” może być nie w smak.

Zatem, gdy dziś świeżo „zjednoczeni” pokrzykują, że „idą” po Tuska i Piechocińskiego, myślę, że w tym marszu mogą zdążyć się jeszcze pokopać. Czasu na to jest, niestety, dość. A wcześniejszych doświadczeń jakże sporo.

Ale może się mylę? Odkąd „Misiek” Kamiński, dawny chwalca Pinocheta zakotwiczył koło serca (czy tez innego organu) Donalda Tuska, jakiekolwiek generalizowanie w sprawie polityki i polityków obarczone jest ogromnym marginesem błędu.  Jak wiadomo, w naturze mamy ciągły ruch i czasem bywamy zdumieni widząc, kto kogo pożera. I jak na tym wychodzi.

Może więc jest tak, że „Kura” z „Gwoździem” stali się państwowcami i wyzbyli się swych brzydkich nawyków. I dziś możemy mieć pewność, że nie o prywatę im chodzi a o Polskę. Tę Polskę, którą lubię i nie mam zamiaru przestać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz