Wczoraj,
kiedy wszyscy (łącznie ze mną) popadli w ekscytację śledząc, jak Platforma
Obywatelska staje się „partią białego człowieka”, uwadze wielu a może i
wszystkich umknęła informacja dużo ważniejsza, godniejsza większej uwagi.
Usłyszałem ją w radiu jadąc w służbową podróż i nawet miałem napisać. No ale
Godson, Platforma…
Wczoraj
zaczął się proces byłego prezydenta Niemiec, Chrystiana Wulffa, któremu postawiono
zarzut udzielenia i zarazem przyjęcia korzyści majątkowej, wycenionej w jego
przypadku na 800 do 2000 euro.
I
to, z naszego przynajmniej punktu widzenia, jest wiadomość kosmiczna i
niawiarygodna! Bo proszę przeczytać to kawałek po kawałku. Były Prezydent.
Postawiono zarzuty. 800 euro.
No
przecież u nas jakby kto poleciał ze skarga na kogoś o wzięcie 800 euro
korzyści, usłyszałby pewnie coś o nikłej szkodliwości. A gdyby dodał jeszcze,
że chodzi o Prezydenta, choćby i byłego, mógłby się cieszyć, gdyby skończyło się
jedynie na wyniesieniu na kopach a nie zarzucie obrazy jakiegoś konstytucyjnego
organu.
Nie
ma co ukrywać, że u nas korzyści tej skali są na porządku dziennym. Na przykład
ktoś mieszka „za opiekę” w czyjejś willi. Myślę, że wartość tej korzyści
przekracza znacznie marne 800 euro. Tak, jak i za tę kwotę trudno byłoby pewnie
kupić garnitur na tyle przyzwoity, by ten i ów nie musiał się wstydzić przy „kolegach
z Europy”.
Warto
choć trochę przybliżyć sprawę Wulffa by łatwiej było ocenić ją z naszej
perspektywy. Na inkryminowane 800 czy tam 2000 euro składał się pobyt w
luksusowym hotelu ze spa oraz wystawna kolacja, ufundowana przez producenta
filmowego. W zamian ówczesny prezydent napisał do kilku przedsiębiorców
polecając ich uwadze potrzeby finansowe producenta. U nas, za coś takiego
pewnie by dostał medal „zasłużonego działacza kultury”. Kto pamięta jak swego
czasu jeden z ministrów, nazwijmy go Mirem, miał biegać w sprawie lokalu dla
pewnego biznesmena, nazwijmy go Rychem, pojmie przepaść aksjologiczną między
tym, jak pewne sprawy widzą nasi zachodni sąsiedzi i jak na nie zapatrujemy się
my.
Pal
zresztą licho te „my”. Ale jak pewne sprawy widzą ci, którzy u nas stoją na
straży sprawiedliwości. Bo to przecież nie ja wymyśliłem i oszacowałem „niską szkodliwość
społeczną”, to nie ja potrafię zgrabnie uzasadnić rozstrzygnięcie od którego łka
a może wręcz wyje poczucie sprawiedliwości ludzi prostych, niezwykłych
dopuszczać się wynaturzeń zwanych niuansowaniem i relatywizowaniem. To też
robota stróżów sprawiedliwości.
To
zestawienie naszej i niemieckiej granicy bezkarności przywołała mi z pamięci
wers z mistrza Kaczmarskiego. Fragment z jakże będącego teraz na czasie utworu „Rejtan
czyli raport ambasadora”. Dotyczący znaczenia słów. „Polityk wszakże nie zna
słowa zdrada. A politycznych obyczajów trzeba strzec!”
Wychodzi
na to, że w kategorii „politycznych obyczajów” i wynikającej z nich umiejętności
szafowania znaczeniami słów bijemy naszych zachodnich sąsiadów na głowę. Jako
naród co do jednego niemal złożony z „wytrawnych polityków” uczyniliśmy wiele
aby nie znać lub zapomnieć znaczenie wielu pożytecznych czy nawet
fundamentalnych słów albo też by ten zanik pamięci przyjąć do wiadomości lub
zaakceptować.
Niestety
nasi zachodni sąsiedzi biją nas w bardziej pożytecznych konkurencjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz