O
znaczeniu zdarzeń często świadczy to, ile za nimi stało nadziej i jak wielkie
rozczarowanie przyniosły. Gdyby tylko tymi miarami oceniać znaczenie
Sierpnia80, trudno byłoby znaleźć w naszej historii momenty donioślejsze. Nie
przypadkiem daję do zrozumienia, że nie są to jedyne miary, które powinno się brać
pod uwagę by ocenić tamte wydarzenia a zwłaszcza ludzi, którzy za nimi stali. O
ludziach zaraz powiem ale najpierw o nadziei i rozczarowaniu.
Rozmiar
tych nadziei, które się w nas zrodziły tamtego sierpnia w największym stopniu,
choć bez najmniejszych wątpliwości mimowolnie, zdeterminowali latami swych
rządów „czerwoni”. Po dziesięcioleciach oglądania „postępu”, „rozwoju” i „sprawiedliwości”
w ich wykonaniu nauczyliśmy się nie tylko wytrzymałości i trwania w tych
realiach, które wtedy były ale też
marzyć o tym, jak być powinno. Z tych marzeń zrodziła się latem 1980 łatwość,
z jaką ludzie artykułowali swoje oczekiwania. I przekonanie, że to się da
zrobić. To było tak silne, że trzeba było na to stalowych czołgów i bezwzględności
bydlaków w mundurach i ciemnych okularach.
Paradoksalnie
te nadzieje i ta wiara były przyczyną późniejszych rozczarowań. Ale one to już
sprawa dużo bardziej złożona. Najczęściej złożona z tysięcy drobnych zawodów,
żalów a często dramatów. Z nich rodziło się przekonanie, że wtedy, może już w
1980 a już na pewno w 1988 i 1989 oszukano nas.
Coś
w tym pewnie jest, przyznaję to, słysząc dziś rzucane wcale nie tak rzadko, brzmiące
jak obelga „komuno wróć” albo oglądając teraz
zadowolone oblicza byłych sekretarzy. I chyba tylko te pyski sprawiają, że
nigdy przez myśl mi nie przeszło nawet jedno słowo z tej jednozdaniowej
modlitwy zawiedzionych. No bo jak ma wracać skoro nigdzie nie poszła ani się
nie wybiera. Co najwyżej znów na ważne i intratne stanowiska.
Fakt,
są w tym czasie, który poczęto w sierpniu 1980 roku, rachunki krzywd nie
zapłaconych i już nie do zapłacenia. Ale są też bonusy, których pewnie nikt nie
chciałby zamieniać na „komunę”. Nawet na taką z bardzo „ludzką twarzą”. Wiem,
ich się nie widzi bo do nich się szybko przywykło i traktuje się je jakby były zawsze.
Nawet za tej komuny co to miałaby wrócić. Że tak jest, to z jednej strony
dobrze bo to świetnie gdy ludzie traktują normalność jak coś naturalnego. Z
drugiej strony szkoda, że powoli zapominamy czym naprawdę była „komuna”. To
wcale nie gramofon „Bambino”, guma
arabska, czarno-biały „Lazuryt”. To były tylko atrapy normalności przesłaniające
rzeczywistość. To nie był wcale „najweselszy barak”. Wesoło mogło być tym, co
się z głupoty albo za pieniądze dali ukąsić Heglowi albo zwykłym wariatom.
Komuna, bardziej niż cokolwiek, to była powązkowska „łączka” czy stacja
Gdynia-Stocznia. To była komuna w kondensacie.
Czemu
z perspektywy 2013 r. wcale tak nie wygląda i czemu ów sierpień zdaje się nam
czym innym niż był? Opiszę to anegdotą wyczytaną u Wańkowicza a odnoszącą się
do innych nadziei i innych rozczarowań.
Rzecz
działa się na którymś ze zjazdów byłych legionistów Piłsudskiego już w wolnej,
II Rzeczpospolitej. Kiedy odbębniono już wszelkie części oficjalne, już podczas
mniej formalnych obchodów we własnym
gronie, gdy ta wolność albo coś innego zaszumiało w głowie, jeden z tych
bardziej zasłużonych i przy okazji ustawionych, wtedy już w stopniu generała,
wmieszał się w tłum tych, co nadal „nie noszą lampasów i szary ich strój”.
Podszedł do jednego z anonimowych dla niego weteranów i zagaił.
-
Razem dźwigaliśmy tę Polskę, kolego.
Wspomniany
„legun” miał też w czubie, więc nie krępując się zbytnio dignitas rozmówcy z wężykiem
na pagonie odparł.
-
Ano dźwigaliśmy. Tylko kolega generał złapał za cycki to teraz ma mleko a ja
podsadzałem za dupę i mam gówno.
Tak
było i tak jest… Jednym nie brakuje mleka, choćby i ptasiego a drudzy mają…
Rzecz
w tym chyba, że Polska, ani po tamtym ani po tym zmartwychwstaniu nie była w
stanie mlekiem obdzielić wszystkich. Za wielu ich było. Ci, co chwycili nie za
to, co było opłacalne, dziś mogą mieć żal. Wiele żalu. I trudno mieć do nich o
to pretensję.
Wiele
rechotu wzbudziła publikacja, z której wynikało, że do udziału w tej ostatniej
walce o Polskę przyznaje się prawie milion ludzi. Myślę, że rechotali głownie
ci, którzy albo wtedy nie przyłożyli ręki lub wręcz przeszkadzali albo szczęśliwie
urodzeni za późno. Ci, którym wydaje się, ze Polskę dostaliśmy w prezencie od
świętego Mikołaja czy tam Dziadka Mroza, zależy w co kto wierzy.
Nie
rachowałem, ale bliżej mi do prawdy o milionie niż do tej wersji, w której
wszystko załatwił Wałęsa na białym koniku, wypędzający komunę witką trzymaną w
łapce. Gdyby to było takie proste, panie Wałęsa, nie musielibyśmy dziś wykopywać
na żadnej łączce anonimowych kości ze śladami przestrzelin. Zatem proszę
poćwiczyć wreszcie kilka innych słów poza tym tak świetnie opanowanym „ja”.
Życie
po życiu Sierpnia 80 ma wiele wspólnego z dziejami sporu o Sierpień44. Dziś też
wielu jest takich, co wiedzą jak należało postąpić. Szkoda, że nie wiedzieli
tego wtedy.
Tym,
co dali nam Sierpień a za nim tę kulawą ale jednak wolność powinniśmy być
wdzięczni. Reszta to już inna opowieść..
I tyle.