Jak zauważyłem, nie tylko ja
potrzebowałem zdecydowanie więcej czasu na zastanowienie by pisać o tym, co
stało się wczoraj w redakcji satyrycznego pisma Charlie Hebdo. Trudność polega
chyba na tym, że w tej tragedii brak klasycznej dychotomii dobra i zła. Zło
było reakcją na zło a ja nie mam zamiaru oceniać które było większe a które
mniejsze. Zła w tym a najchętniej w żadnym przypadku nie chce mi się ważyć.
Najłatwiej i najszybciej do głowy
przychodzi konstatacja, że tych z kałachami nic nie usprawiedliwia. To
oczywiste. Jak bardzo żartownisie z Charlie Hebdo nie przesunęliby granicy
dobrego smaku, a przesunęli ją z daleka od miejsc kojarzonych z wrażliwością
czyli mózgu i serca, gdzieś w okolice odbytu, czy tej mitycznej wolności
wypowiedzi, nie może być to powodem do argumentowania za pomocą ołowiu. To
bezsporne.
Z wypowiedzi, które czytałem i z faktów
które miały miejsce wcześniej (obrzucanie redakcji koktajlami Mołotow) wyłania
się obraz szaleńców. Nie tylko tych, którzy przyszli wczoraj porozmawiać o
wolności słowa, urządzając taki performance, że wszystkim dech zaparło, ale też
tych, którzy dali im powód. Wiem, że ktoś odczyta to jako usprawiedliwienie
morderców. Nie usprawiedliwiam ich ani trochę. Stwierdzam fakt. Skoro modus
operandi pisma była prowokacja to jej elementem było a w każdym razie powinno
być oczekiwanie na jakąś reakcję. Na tym wszak polega prowokacja. Domyślam się
a właściwie wiem, że nie chodziło o taką reakcję, jaka nastąpiła. Są czy byli
profanami, ale chyba nie samobójcami. Ale to co się stało to także efekt braku
wyobraźni tych, którzy zdecydowali że będą prowokować, prowokować, prowokować
bez barier. W końcu jakiej reakcji mogli spodziewać się od wyznawców Proroka w
2015 roku?
Rzec można, że wczoraj wolność
wypowiedzi tych, którzy za broń wybrali ołówki zderzyła się z wolnością
wypowiedzi tych, którzy sprawni byli raczej w operowaniu AK47. Głupio i
tragicznie to wygląda ale do tego właśnie się sprowadza.
Pozycja, z jakiej w wolności pławili się
czy wręcz taplali redaktorzy i autorzy Charlie Hebdo była z jednej strony
bardzo wygodna. Bo z perspektywy naszej kultury, skrojonej przez ojców
Oświecenia także przy użyciu machiny „sprawiedliwości” jakże niesprawiedliwie
powiązanej z nazwiskiem doktora Josepha Guillotin, nic
im nie można było zrobić. Głownie przez te zdobycz obywatelską czy
cywilizacyjna, jaka jest wolność wypowiedzi. Artystycznej. Z drugiej jednak
niezwykle ryzykowna. Bo ta „oświecona” bezkarność prowokuje dochodzenie „sprawiedliwości”
właśnie tak, jak o swego Proroka upomnieli się mordercy z Paryża.
Co się stało,
to się stało. Tych 12 nikt nie wskrzesi. A nawet gdyby mógł to czy by chciał? Taki żart nie na miejscu ale chyba jakby w
klimacie Charlie… Ważniejsze, co dalej. Czy Charlie Hebdo poczucie
humoru stępieje na tyle, że Mahomet przestanie ich bawić czy pozostaną tak ostrzy
jak przed rachunkiem wystawionym im przez „krytycznych czytelników” zwykłych
dyskutować z hukiem? To bardzo istotne pytanie. I to nie tylko dla autorów
gazety. I nie tylko dla wyznawców Proroka. Jeśli Charlie Hebdo pozostaną
twardzi, może nie za długo pozostaną przy życiu. Wyczyn dwóch strzelców, jak
mniemam, bez wątpienia w duszach co bardziej krewkich Francuzów wyznających
islam rozpalił iskrę a może nawet płomień dżihadu. Jeśli Charlie Hebdo odpuszczą
Mahometowi i jego wyznawcom a wobec innych pozostaną ciągle tym samym Charlie Hebdo,
być może dadzą innym do zrozumienia, że tylko taki rodzaj dyskusji z nimi jest
skuteczny. A to byłoby straszne i bezgranicznie złe. I pewnie całkowicie
sprzeczne z intencjami żartownisiów z Charlie Hebdo bezgranicznie zakochanych w
wolności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz