Nauczeni a raczej wzburzeni
doświadczeniem poprzedniego początku roku, wraz z Kobietą Moja Kochaną
zdecydowaliśmy się wziąć udział w głosowaniu na organizowany od wielu lat przez
radiową „Trójkę” TOP wszech czasów. Wzburzyło nas 1 stycznia 2014 r. gdzieś
koło godziny 21.00, że wedle większości tych, którym chciało się wziąć udział w
zabawie rozgłośni, największym utworem w historii muzyki rozrywkowej była
piosenka „Brothers in Arms” grupy Dire Straits. Nie żadne tam Pink Floyd, żaden
Presley, Chuck Berry, Led Zeppelin. Nawet nie the Beatles tylko taka ładna
piosenka grupy, która do muzyki nie wniosła niczego nowego. Piszę to z całą
odpowiedzialnością kogoś, kto w czasie, gdy Knopfler i reszta jego ekipy
wydawali płytę pod tym samym tytułem, był w wieku, w którym z muzyki czerpie
się siły witalne, życiowe mądrości, autorytety i w zasadzie prawie wszytko
inne. I wiem doskonale, że od Knopflera wiele nie zaczerpnąłem. Lub zgoła nic.
Bo byli wtedy inni, którzy do zaproponowania mieli zdecydowanie więcej. Dlatego
tak mnie ów wybór wzburzył.
W efekcie zagłosowaliśmy z KMK,
wskazując a to na Iggy Popa z jego „Pasażerem” a to na Zeppelinów z najbardziej
czadowym kawałkiem o zmysłowej miłości a to na Roberta Smitha, który jak nikt
inny umiał się dzielić swymi smutkami czy wręcz „dołami” czy wreszcie na Kurta
z Nirvaną co od The Cure byli w sunie jeszcze smutniejsi. Nie zapomnieliśmy i o
Floydach i o Ozzym, który z kolegami potrafił zdefiniować na czym polega
motoryczny rock jeszcze zanim kolesie z Metaliki przestali walić w pieluchy ani o Freddym,
Brianie, Rogerze i Johnie, którzy o melodii wiedzieli wszystko. Na dokładkę
wskazaliśmy też „Again” grupy Archive bo to utwór piękny a na dodatek
zdumiewająco dobrze radzący sobie pomiędzy naprawdę wielkimi w tym głosowaniu.
I co? I, mówiąc kolokwialnie, dupa! Największy jest nadal kawałek „Brothers in
Arms” i już! Bo taki ładny…
W tym miejscu muszę wyjaśnić czemu
tekst umieściłem w kategorii „polityka”. Opisane zdarzenie z topem wszech
czasów” bardzo kojarzy mi się z naszą polityką a moje osobiste zaangażowanie z
osobistym tekstem pana Wojciechowskiego, który zapowiedział, że rok 2016
przywita już nowy Prezydent RP, pan Andrzej Duda. Otóż obawiam się, że za rok
TOP wygra znów Dire Straits i ogłoszą to w „Trójce” wtedy, gdy swe noworoczne
orędzie odsypiał będzie pan Prezydent Bronisław Komorowski. Czemu? Bo taki… No
właśnie.
W „Na temat” u pana Lisa fenomen
wszelkich obecnych politycznych „topów wszech czasów” bezwiednie wyjaśnia Kamil
Sikora, sugerujący by Premier Ewa Kopacz wzorowała się na bohaterce duńskiego
serialu „Rząd” („Borgen”)*. Pomysł z pozoru tak głupi, że aż trudno uwierzyć iż
mógł na niego wpaść ktoś z pretensjami do bycia „prawdziwym komentatorem” czy
nawet i „dziennikarzem”. Sam pamiętam polski serial „Ekipa”, który, za sprawą
pani Agnieszki Holland, miał Polakom pokazać po mrokach „kaczyzmu” jak powinien
wyglądać prawdziwy polityk i premier. I wyglądał. Jak słodki (choć czasem
umiejący zdobyć się na wytrawność) racuszek obracany ze strony na stronę przez
wierną acz smutną czegoś szefową gabinetu Aleksandrę Pyszny (w tej roli
Katarzyna Herman) albo przez szefa kancelarii Adama Niemca (Krzysztof
Stroiński). Głupie to było ale właśnie tak chciałby chyba widzieć premiera statystyczny
obywatel. Jak grającego premiera Turskiego Marcina Perchucia. Nie żeby to
Perchuć przypominał prawdziwego premiera tylko odwrotnie!
Zatem nie ma nic głupiego w tym, że
Kamil Sikora sugeruje by wzorem dla Kopacz była jakaś tam fikcyjna, serialowa
premier Brigitte Nyborg. To raczej ja teraz powinienem śmiać się ze swego
oburzenia sprzed lat, gdy jedna z moich uczennic oświadczyła, iż dla niej
wzorem do naśladowania nie są na przykład rodzice tylko niejaka Emma Bunton,
jedna ze Spice Girls. Też projektu bardziej marketingowego niż artystycznego
swoją drogą. Owa uczennica chciała być taka wyszczekana suką jak jej idolka. To
była szybka i chyba nieprzemyślana podpowiedź koleżanek zapytanej przeze mnie o
powód wyboru. Sama zainteresowana dopiero po chwili sprostowała, że owa Emma
jest „bezkompromisowa”.
Trzeba więc Kopacz zbudować niejako
od nowa. Co chyba, świadomie lub nie, zapoczątkowała sławetna sesja dla Vivy,
dla której panią premier stosownie naciągnięto, obuto i odziano a na koniec
wyretuszowano. Teraz czas na retusz dalej idący. Lub, jak mówią, radykalny. Z
nowa Kopacz, w która wcieli się już nie Perchuć lecz Siemoniak lub Grabarczyk.
Wolałbym tego drugiego bo ma uśmiech niczym Jack Nicholson w „Honorze Prizzich”
czy nawet w „Lśnieniu”. Bardziej filmowo będzie.
Cóż to wszystko wyżej ma wspólnego z
naszym szanownym panem Prezydentem? Wszystko! Pana Prezydenta nie trzeba
naciągać ani nic z nim robić. Jest tak nijaki, że każdy może go widzieć takim,
jakim zechce. Kiedy zgolił nasz Prezydent wąs, nikt chyba tego nie zauważył.
Choć prasa zrobiła z tego temat jak z gołą mamą Madzi na koniku. Przeciętnemu
obywatelowi można więc mówić, że jest pan Komorowski wyborem optymalnym. Który wszystkich
złączy a nikogo nie podzieli. Bo nikt nie przypomni a statystyczny obywatel nie
pamięta w ogóle, że za najbardziej gorszącą emanacją podziału Polaków stoi nie
kto inny tylko Bronisław Komorowski, który jak najbardziej rasowy z rasowych
tchórzy przyznał dopiero po wygranych wyborach, że mu krzyż i tłum na
Krakowskim wadzi i zasugerował, żeby spadali. Krzyż i tłum…. No a dalej to był
już zapewne jak ta Brigitte Nyborg pana Sikory. Czy tam „Brothers in Arms” Dire
Straits. I tak w kolejnym głosowaniu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz