„Możemy dziś oznajmić 47 tys.
górników, że niespokojny czas się skończył” – oznajmiła pani Ewa Kopacz kończąc, jak mniemam, jedną z najbardziej
irracjonalnych politycznych akcji i awantur jakie pamiętam w krótkiej historii
III Rzeczpospolitej.
Jeśli ktoś po ostatnich dniach
skłonny jest wierzyć w szczerość słów pani Premier jak i w to, że pani Premier w ogóle wie co
mówi, musi odczuwać teraz wielka ochotę zapytania jej po co w ogóle ten „niespokojny
czas” zaczynała.
Nie wiem i pewnie mało kto wie jaka
jest treść porozumienia, podpisanego przez ekipę Kopacz ale skąpe relacje
pozwalają sądzić, że idzie ono mocno pod prąd wcześniejszych zapewnień pani
Kopacz i polityków koalicji, wieszczących, że jak się nie zamknie czy tam nie
wygasi kilku kopalń to pół Śląska po prostu musi iść na bruk. Kopalń się nie
wygasi, nikt na bruk nie pójdzie tylko pani Kopacz i cała reszta „obrońców”
Polski chwyconej za kark przez górników wyjdzie na skończonych idiotów albo
krętaczy.
Oczywiście oficjalny przekaz będzie
taki że jest to sukces wszystkich. I górników i pani Premier i reszty Narodu. Oczywiście
to bzdura.
Dyskutować będziemy ile skorzystają
górnicy, czy faktycznie podatnicy będą na tym stratni. O sukcesie rządu nie ma natomiast
sensu bredzić.
Do dziś spór między rządem i
górnikami mógł budzić sympatię dla działań Ewy Kopacz ze strony tej części społeczeństwa,
która brzydzi się jakimikolwiek socjalnymi koncesjami. Nie przypadkiem pojawił
się w dyskusji zabawnie dziś wyglądający wątek „polskiej Margaret Thatcher”.
Dziś kres tego naszego „taczeryzmu” można opisać powiedzeniem „Cnotę stracił,
rubla nie zarobił”.
„Taczeryzm” w wydaniu Kopacz okazał
się lichej jakości i w dodatku mocno kieszonkowego formatu. A dla odmiany
przeciwnik pokazał siłę, której „taczeryści” bez wątpienia nawet przez moment
nie dopuszczali do głów. Stąd ta
dzisiejsza rejterada.
Rejterada z punktu widzenia wizerunkowego
fatalna, zmierzająca donikąd.
Górnicy i ci, którzy wczoraj byli z
górnikami szacunku dla władzy nie nabrali. Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie.
Z punktu widzenia sytuacji społecznej dzisiejszy „sukces” Kopacz może
wygenerować kolejne podobne.
Ci, którzy wierzyli, że nam się rodzi
„Żelazna Dama”, która z karku podatnika pościąga wszelkie pasożyty… Właściwie
chciałbym widzieć ich miny.
Oczywiście ortodoksyjni zwolennicy
rządu i tak będą rozpływać się nad wielkością pani Premier i nad jej mądrością.
Ale to nie ma znaczenia. Dla nich Kopacz
nie musi być z żelaza. Może być z czegokolwiek.
Co innego ci, którzy zwolennikami
Kopacz stali się ostatnio, zachęceni właśnie
twardym kursem w sporze z górnikami. Muszą być teraz nie tyle rozczarowani co
wkurzeni. Jeśli faktycznie ta sprawa przyciągnęła ich do grona zwolenników
obecnej władzy, wyszli właśnie na idiotów. A to oni byli właśnie tym „rublem”,
którego ta tracona właśnie „cnota” ekipy miała zapewnić.
W tym wszystkim istotne są pytania, na
które odpowiedzi bez wątpienia nie uzyskamy. O to choćby kto z otoczenia Ewy
Kopacz wpadł na pomysł tego piarowego strzału Platformie w kolano i o to, jakie
korzyści ów pomysł w zamyśle autora miał przynieść.
Brak jakichkolwiek racjonalnych z
punktu widzenia polityki przesłanek sprawia, że jakby poważniej brzmią te
wszystkie sugestie wskazujące, ze gdzieś tam jest jakieś drugie, trzecie i Bóg
wie które jeszcze dno.
Pani Ewa Kopacz robi zaś wszystko, by
ze skrojonego dla niej wizerunku „mamy wszystkich Polaków” zmienić się w budzącą
niechęć macochę.
Przy okazji tego, jak go nazwała pani
Kopacz, „niespokojnego czasu” miałem wielką przyjemność przyglądać bardzo ciekawe
starcie w sieci. Chodzi mi o twitterową (określoną przez „Wyborczą” jako
antyrządową) akcję „wygaszone” i kontrakcję rządu i jej zwolenników pod nazwą „wybudowane”.
Starcie również przegrane przez rząd.
Bardziej emocjonalnie niż merytorycznie. Ci, którzy postanowili dać odpór
zamieszczanym w sieci wizerunkom szkieletów pozostałych po naszym przemyśle
chyba nie wiedzą prostej sprawy. Którą zilustruję obrazowo. Żadne zdjęcie szczęśliwych
dzieci nie ma szans z wizerunkiem dziecka cierpiącego. W tym przypadku tysiąc kolorowych
„Orlików” nie zrównoważy jednej ruiny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz