sobota, 17 stycznia 2015

Po co to wszystko? (macocha wszystkich Polaków)



„Możemy dziś oznajmić 47 tys. górników, że niespokojny czas się skończył” – oznajmiła  pani Ewa Kopacz kończąc, jak mniemam, jedną z najbardziej irracjonalnych politycznych akcji i awantur jakie pamiętam w krótkiej historii III Rzeczpospolitej.

Jeśli ktoś po ostatnich dniach skłonny jest wierzyć w szczerość słów pani Premier  jak i w to, że pani Premier w ogóle wie co mówi, musi odczuwać teraz wielka ochotę zapytania jej po co w ogóle ten „niespokojny czas” zaczynała.

Nie wiem i pewnie mało kto wie jaka jest treść porozumienia, podpisanego przez ekipę Kopacz ale skąpe relacje pozwalają sądzić, że idzie ono mocno pod prąd wcześniejszych zapewnień pani Kopacz i polityków koalicji, wieszczących, że jak się nie zamknie czy tam nie wygasi kilku kopalń to pół Śląska po prostu musi iść na bruk. Kopalń się nie wygasi, nikt na bruk nie pójdzie tylko pani Kopacz i cała reszta „obrońców” Polski chwyconej za kark przez górników wyjdzie na skończonych idiotów albo krętaczy.

Oczywiście oficjalny przekaz będzie taki że jest to sukces wszystkich. I górników i pani Premier i reszty Narodu. Oczywiście to bzdura.

Dyskutować będziemy ile skorzystają górnicy, czy faktycznie podatnicy będą na tym stratni. O sukcesie rządu nie ma natomiast sensu bredzić.

Do dziś spór między rządem i górnikami mógł budzić sympatię dla działań Ewy Kopacz ze strony tej części społeczeństwa, która brzydzi się jakimikolwiek socjalnymi koncesjami. Nie przypadkiem pojawił się w dyskusji zabawnie dziś wyglądający wątek „polskiej Margaret Thatcher”. Dziś kres tego naszego „taczeryzmu” można opisać powiedzeniem „Cnotę stracił, rubla nie zarobił”.

„Taczeryzm” w wydaniu Kopacz okazał się lichej jakości i w dodatku mocno kieszonkowego formatu. A dla odmiany przeciwnik pokazał siłę, której „taczeryści” bez wątpienia nawet przez moment nie dopuszczali do głów.  Stąd ta dzisiejsza rejterada.

Rejterada z punktu widzenia wizerunkowego fatalna, zmierzająca donikąd.

Górnicy i ci, którzy wczoraj byli z górnikami szacunku dla władzy nie nabrali. Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Z punktu widzenia sytuacji społecznej dzisiejszy „sukces” Kopacz może wygenerować kolejne podobne.

Ci, którzy wierzyli, że nam się rodzi „Żelazna Dama”, która z karku podatnika pościąga wszelkie pasożyty… Właściwie chciałbym widzieć ich miny.

Oczywiście ortodoksyjni zwolennicy rządu i tak będą rozpływać się nad wielkością pani Premier i nad jej mądrością. Ale to nie ma znaczenia.  Dla nich Kopacz nie musi być z żelaza. Może być z czegokolwiek.

Co innego ci, którzy zwolennikami Kopacz stali się ostatnio, zachęceni  właśnie twardym kursem w sporze z górnikami. Muszą być teraz nie tyle rozczarowani co wkurzeni. Jeśli faktycznie ta sprawa przyciągnęła ich do grona zwolenników obecnej władzy, wyszli właśnie na idiotów. A to oni byli właśnie tym „rublem”, którego ta tracona właśnie „cnota” ekipy miała zapewnić.

W tym wszystkim istotne są pytania, na które odpowiedzi bez wątpienia nie uzyskamy. O to choćby kto z otoczenia Ewy Kopacz wpadł na pomysł tego piarowego strzału Platformie w kolano i o to, jakie korzyści ów pomysł w zamyśle autora miał przynieść.

Brak jakichkolwiek racjonalnych z punktu widzenia polityki przesłanek sprawia, że jakby poważniej brzmią te wszystkie sugestie wskazujące, ze gdzieś tam jest jakieś drugie, trzecie i Bóg wie które jeszcze dno.

Pani Ewa Kopacz robi zaś wszystko, by ze skrojonego dla niej wizerunku „mamy wszystkich Polaków” zmienić się w budzącą niechęć macochę.

Przy okazji tego, jak go nazwała pani Kopacz, „niespokojnego czasu” miałem wielką przyjemność przyglądać bardzo ciekawe starcie w sieci. Chodzi mi o twitterową (określoną przez „Wyborczą” jako antyrządową) akcję „wygaszone” i kontrakcję rządu i jej zwolenników pod nazwą „wybudowane”.

Starcie również przegrane przez rząd. Bardziej emocjonalnie niż merytorycznie. Ci, którzy postanowili dać odpór zamieszczanym w sieci wizerunkom szkieletów pozostałych po naszym przemyśle chyba nie wiedzą prostej sprawy. Którą zilustruję obrazowo. Żadne zdjęcie szczęśliwych dzieci nie ma szans z wizerunkiem dziecka cierpiącego. W tym przypadku tysiąc kolorowych „Orlików” nie zrównoważy jednej ruiny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz