Przeczytałem
gdzieś taką sugestię, teorię spiskową w zasadzie, wedle której cała awantura z
górnikami a w właściwie ze Śląskiem (choć miało być chyba faktycznie tylko z
górnikami) to taka PiaRowa ustawka, która pokazać miała, że z Ewy Kopacz to
chłop na schwał, za którym, bardziej niż za mundurem (górniczym na przykład),
cały naród sznurem. Nie wiem oczywiście jak to tam naprawdę jest choć jakoś
logicznie kupy się ta teoria trzyma.
Niewiele pewnie
z tego wyszło bo jeśli była faktycznie taka intryga, opierać się miała chyba na
tym, że się na tych górników napuści całą resztę Polaków i w efekcie przez
następne dziesięciolecia będą się ci byli już wtedy górnicy tłumaczyć tej
reszcie Polaków jak w ogóle mogli na niej, tej reszcie tak bez litości
pasożytować.
Wnoszę to z
przekazu medialnego, który skupił się głównie na 14 pensji pasożytów i
udowadnianiu, iż nie godzi się, żeby jakiś górnik śmiał zarabiać więcej niż
pracownik banku w Warszawie. Wszak jakaś logika tych, co to tak ochoczo artykułowali,
nijak nie dopuszcza żeby jakiś brudny i spocony fizol z prowincji zarabiał
więcej niż gostek, co to wie jaki krawat założyć do konkretnej koszuli. I
jeszcze wie jak ten krawat zawiązać a po założeniu na przykład gumiaka dostałby
chyba z wrażenia gangreny!
Przez chwilę
sądziłem, że ten plan może się udać bo tak, jak ten głupol, który o tym górniku
i o tym bankierze pisał, myśli niemało Polaków. Szczególnie tych, którzy
pracują akurat w bankach w Warszawie.
No ale potem firmującej
ten szczwany plan pani Ewie szyki pomieszał Franek. Szwajcarski ściśle mówiąc.
I nagle ten pachnący bankowiec z idealnie zawiązanym krawatem znalazł się, jak
to się brzydko ale bardzo obrazowo mówi, w dupie nie mniejszej niż ci, których
restrukturyzować czy tam wygaszać chce pani Ewa i jego warszawska optyka pewnie
się zmieniła.
Niejeden z nich,
tych z warszawskich banków, co zachłysnęli się kiedyś życiem i życie sobie poukładali
za tego franka, pomyślał, że w sumie fajnie by było, jakby państwo coś tam z tym
jego kredytem we frankach zrobiło. I na oczekiwania górników, że państwo coś
tam z ich problemami zrobi patrzył już jakby z innej pozycji. Bardziej
empatycznej.
Tak mi się przynajmniej
wydaje.
Sprawa franka i
tych, którzy się swego czasu nie niego dali skusić to oczywiście taka całkiem
poboczna dygresja, oparta jedynie na moich domysłach. Być może nie mających
żadnego związku z twardą rzeczywistością. W której ci od franków będą płakać,
płacić i dalej twardo uważać tych górników za oczywistych pasożytów.
Pisać chciałem o
czymś zupełnie innym. Co w jakiś tam sposób ta moja hipotetyczna bliskość
górnika i bankowca z Warszawy jak najbardziej ilustruje.
W tym co dzieje
się na Śląsku taką najbardziej przyziemną tragedią jest oczywiście los tych,
którym zamkną kopalnie, los miast, które bez kopalni stracą rację bytu. To taka
tragedia konkretna i i niejako dająca się bez problemu zmierzyć.
Jednak w tle
widoczna jest, mam nadzieję że dla wielu choć pisze się o tym jakby z rzadka,
inna, równie groźna. Odwołująca się do tej hipotetycznej ustawki, do sposobu, w
jaki „władza” stara się rozgrywać sprawę i w jaki pomagają jej w tym niektóre
media.
Odnoszę
wrażenie, że w tej sprawie a wcześniej w awanturze kolejnych ministrów z
nauczycielami i lekarzami wrogiem nie byli tak naprawdę nauczyciele, lekarze
czy górnicy ale solidarność między ludźmi. Pisana małą literą więc niejako rozumiana
szerzej niż kiedyś „panna S”, którą przywołałem w tytule.
Szczucie na
nauczycieli i później na lekarzy zdawało się być skuteczne. Mało kto albo zgoła
nikt nie miał zamiaru „umierać” za te rozpasane w swych oczekiwaniach grupy
zawodowe. Przy górnikach rzecz wygląda inaczej. Nagle obok nich stanęli kolejarze,
hutnicy, policjanci i kto żyw. Bo Bytom to nie jakaś tam szkoła czy zakład podstawowej
opieki zdrowotnej, który minister może od ręki zastąpić SOR-em w szpitalu.
Można go zastąpić Glasgow, Londynem, Dublinem, Hanowerem a nawet Reykiavikiem
ale chyba nie o to chodzi i chyba powiedzieć tego nie miałby odwagi powiedzieć
nawet chłop z jajami, za jakiego miała uchodzić pani Kopacz.
Ten aspekt wojen
czy tez kolejnych kampanii w wojnie, którą zaczęła obecna ekipa, choć nie łączą
się z nimi tak twarde rezultaty jak utrata pracy, dezorganizacja życia całych
zbiorowości czy wręcz podcięcie podstaw egzystencji, w moim odczuciu jest
równie groźny. Jest on nie jak atak bezwzględnego wirusa na konkretny organ
organizmu społecznego tylko na jego układ immunologiczny.
Bo nim jest
poczucie wspólnoty i solidarności. Kiedy jej zabraknie albo gdy psujom z PO uda
się ja zniszczyć, okaże się, że przez te 25 lat historii zatoczyliśmy idealne
koło. Z miejsca, w którym od solidarności zaczęły się zmiany do miejsca, w
którym zmiany zabiły solidarność.
Może coś bym
jeszcze mógł napisać ale poprzednie zdanie to esencja. Reszta to już byłaby
woda do jej rozcieńczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz