Kiedy zaczął się protest w Kompanii Węglowej,
sympatia społeczeństwa wyraźnie się podzieliła. Jedyny ujawniony sondaż w tej
sprawie wskazywał że zdecydowana większość Polaków (w każdym razie tych
ankietowanych) była po stronie górników ale byli też tacy, którzy kibicowali pani
Ewie Kopacz i jej ekipie oczekując, że „żadna ich złotówka” nie zostanie więcej
wydana na nierentowną gałąź przemysłu. Zdawać by się mogło że te stanowiska
nijak nie są w stanie zbliżyć się do siebie.
Kiedy przedstawicielom reprezentujących
górników związków zawodowych udało się po pełnych napięcia dniach podpisać z
rządem porozumienie, ta niemożliwa rzecz nieomal stała się faktem. I jedni i
drudzy, sądząc z wypowiedzi na gorąco, uznali, że porozumienie godzi w interes
Polaki.
O ile zwolennicy twardego kursu wobec
górników konsekwentnie pozostali przy swoim, zdanie zmieniła część komentatorów
trzymających wcześniej kciuki za protestujących. Zaczęto mówić o sprzedaniu się
związkowców za gwarancje zachowania wygodnego dla nich status quo, o
niewykorzystaniu przez górników szansy na to, by „zmienić Polskę” czy wręcz o
zdradzie.
Trochę rozumiem te emocjonalne reakcje bo faktycznie
wszystko zdawało się zmierzać do ogólnopolskiej, antyrządowej rewolty. Nie
pamiętam po 1989 r. podobnie napiętej atmosfery. Nawet (tu taka „wrzutka” do
ogródka zapiekłych antykaczystów) za czasów „duchoty” lat 2005 – 2007. Skończyło się zaś na tej mitycznej czternastce
i węglowym deputacie.
Narracja tych najbardziej „zdradzonych”
przez górników opiera się na stwierdzeniu „myśmy was poparli a wyście załatwili
tylko swoje”.
Może jest coś na rzeczy. Może faktycznie w
interesie Polski było walczyć do końca. Tyle, że tak naprawdę, gdyby nie
kompromis, sprowadzałoby się to na jakimś tam końcu górników, kopalń i górniczych
miast jedynie.
Chcąc być uczciwym trzeba przyznać, że
wówczas, gdy górnicy zjeżdżali pod ziemię zaczynając okupację i zapowiadając
nawet akcje głodowe, ci, którzy mieli nadzieję na „polski majdan”, swe poparcie
wyrażali głownie jeśli nie jedynie werbalnie. Tłukąc zapamiętale w klawiatury
komputerów siedząc na „fejsie”, twitterze a w rzeczywistości w wygodzie swoich
domów. No i będąc „za górnikami” jeśli akurat padł na nich los odpowiadania
ankieterowi we wspomnianym sondażu.
Zatem czemu mieliby górnicy rezygnować z
doraźnego być może tylko zapewnienia bezpiecznego bytu swoim rodzinom w imię uczynienia
zadość naszym oczekiwaniom skoro my dla tych naszych oczekiwań nie byliśmy
skłonni choćby ruszyć naszych dup wygodnie pousadzanych przed telewizorami czy
ekranami monitorów?
W tym oczekiwaniu rewolty byliśmy
całkowicie bierni. Przekonani chyba, że od wyciągania gorących kartofli z ognia
to są właśnie ci z Brzeszczy czy z Bytomia.
Zdaję sobie sprawę, że to, co mnie
zainteresowało w tym zakończonym niedawno konflikcie, dla innych pozostało
chyba na drugim planie. A może nawet na tak odległym, że nie dało się zupełnie
zauważyć. Tam, gdzie inni widzieli walkę polityczną i ekonomiczną, mnie zastanawiało
głównie to, jaka jest kondycja naszej solidarności. Tej pisanej z małej litery
i nie potrafiącej się już chyba objawić w postaci pisanej wielką literą i
specjalna czcionką.
Tak mi się wydaje, że gdyby górnicy
splunęli na rządowe kompromisy i w efekcie stracili te swoje nie tylko czternaste
ale i pierwsze, drugie, trzecie i dwunaste pensje, my dalej siedzielibyśmy w
swoich fotelach i tylko co najwyżej łatwiej by nam przychodziło znajdowanie coraz
dosadniejszych słów oburzenia. Na żaden kolejny „sierpień” w styczniu 2015 r.
stać by nas nie było. I nie byłoby żadnej trzeciej czy tam nawet czwartej „Solidarności”
mimo tej naszej solidarności tak bardzo manifestowanej.
Na koniec, dla przeciwwagi pesymistycznej wymowie tekstu
dowcip. Kilka razy już przez mnie wykorzystany ale doskonale ilustrujący naszą
rolę w śląskim konflikcie.
Indianie schwytali „bladą twarz” i przywiązali
do pala męczarni odkładając na później zwyczajowe sprawienie nieszczęśnika.
Kowboj, bo ta profesja parał się nieszczęśnik, świadom beznadziejności
sytuacji, nagle usłyszał wewnętrzny głos. „Napnij mięśnie a więzy opadną”.
Uczynił jak mu ów głos proponował i faktycznie zaraz był wolny. Ale tylko z
więzów. „Rozejrzyj się a znajdziesz tam po lewej porzucony przez kogoś tomahawk”.
Spojrzał w lewo i rzeczywiście. „Weź go i idź do największego namiotu w wiosce”.
Wziął toporek i poszedł gdzie mu wewnętrzny głos kazał. W namiocie siedział
jakiś gość. „To ich wódz” – poinformował go wewnętrzny głos. „Załatw go
tomahawkiem”. Kowboj nie zastanawiał się długo i za chwile stał nad zwłokami
wodza plemienia, które go pochwyciło i zamierzało zgładzić. „No teraz to masz przerąbane”
po namyśle stwierdził wewnętrzny głos.
Dokładnie tak skończyć się mogła ta nasza solidarność
ze Śląskiem gdyby przy opisanej przeze mnie wcześniej naszej postawie górnicy
faktycznie nas posłuchali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz