Oglądałem wczorajszą konferencję
ministra zdrowia i mi się skojarzyła.
Skojarzyła mi się ona z czasami, gdy każdy sprzeciw wobec działań i
zaniechań władzy rodził ze strony tejże władzy i różnych jej zaprzedanych
(duszą, kieszenią lub papierową teczką) nieśmiertelne pytanie „komu to służy” .
Wyszedł więc z Arłukowicza rasowy komuch choć zdawać by się mogło, że takie w
większości wymarły zanim on się urodził. I to taki komuch z czasów Gdy jeszcze
nie było Służby Bezpieczeństwa (był zaledwie Urząd) ale za to była Służba
Polsce.
Oczywiście gracja słonia w składzie
porcelany, z jaką Arłukowicz „rozwiązuje” problemy służby zdrowia nie jest jego
osobistym wkładem w etos tego rządu i tej władzy. Nie tak znowu dawno Polaków
na Polaków poszczuła koleżanka Arłukowicza z rządowych ław, pani Kluzik-
Rostowska.
Celowo nie napisałem, że rodziców na
nauczycieli. Bo jeśli popatrzeć na to, co wczoraj zrobił Arłukowicz, szczując
pacjentów na lekarzy wygląda, że może to być nowa, bardziej uniwersalna metoda
na następne niepowodzenia władzy. Metoda, w której da się użyć każdego
przeciwko każdemu.
Od 2008
roku, od kiedy piszę w sieci, nieustannie przypominam, że wkładem Tuska i jego
totumfackich w nasz system polityczny jest nieustanne szczucie. Oczywiście nie
jest Tusk aż takim demonem zła i nie on wymyślił zasadę „dziel i rządź”. On
tylko znalazł wiernych słuchaczy…
Na krótką metę może to oczywiście być
skuteczne. I o to chyba chodzi bo owa „krótka meta” może okazać się dystansem,
w którym jakoś tam zmieści się czas pozostały do najbliższych wyborów.
Jak na razie metoda zdaje się
skutkować. Sądzę tak na podstawie komentarzy znajdowanych w sieci. W większości,
choć czasem bez entuzjazmu i z lekkim estetycznym womitem trzymają one stronę Arłukowicza. Bo (jak się
czasem ich nazywa) „Zielonogórcy” są pazerni na kasę. Jak mniemam, ci, którzy
oburzają się na fakt oczekiwania przez lekarzy wynagrodzenia swoje obowiązki
służbowe wykonują za dobre słowo i garść orzeszków.
Tu pozwolę sobie na dygresję dotyczącą
kompetencji intelektualnych zwolenników retoryki narzucanej przez Arłukowicza.
Jak sądzę a nawet jestem pewien, o materii, która jest przedmiotem negocjacji
nie wiedzą oni nic. Zatem pozostaje im wierzyć lekarzom albo Ministrowi. To, że
nie wierzą ludziom, do których ganiają gdy boją się o swoje życie i w swym
strachu potrzebują fachowej pomocy tylko gościowi, któremu prywatnie nie
powierzyliby pewnie nawet własnych 10 groszy zadziwia mnie niezmiernie.
Dokładnie tak samo jak krytyczne albo i obelżywe opinie rodziców o
nauczycielach, którym powierzają własne dzieci na czas o niebo dłuższy niż sami
mają dla swoich pociech.
Problem, który dzięki Kluzik i Arłukowiczowi
widać jako majaczący dopiero gdzieś na horyzoncie, polega na tym, że w sferze
zainteresowań i (rzeczywistych lub potencjalnych) działań rządu jest znacznie
więcej dziedzin niż tylko oświata i służba zdrowia. Drugim problemem zaś jest
to, że nie ma raczej sensu oczekiwać, że obecna ekipa potrafi sobie z
większością tych dziedzin poradzić. Zatem po nauczycielach i lekarzach przyjdą inni.
Nie wiem jeszcze którzy i w jakiej kolejności. I mam oczywiście na myśli
przeciętnych obywateli. Takich, którzy wynoszą śmieci, maja samochody, płacą
podatki, chcą budować domy… Kto tam wie w jaki sposób Polacy zechcą w najbliższym
czasie podważyć konstytucyjny porządek.
Smutne jest to, że większość, póki sama
nie znajdzie się na liście „obalających rząd”, będzie łykać propagandę niczym wygłodzony
pelikan. I zrobi się nam taki Martin
Niemöller. W wersji bardzo soft oczywiście. „Kiedy pluli na lekarzy plułem i
ja. Nie byłem lekarzem. Kiedy pluli na nauczycieli, tez plułem, nie uczyłem w
szkole…”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz