piątek, 23 stycznia 2015

Dramatyczny koniec projektu „Ewa Kopacz”



Ewie Kopacz poświęciłem dotąd dość sporo tekstów, co nie dziwi z uwagi na jej obecną pozycję, zastanawiając się głownie nad tym co stało czy też stoi za jej wyniesieniem na miejsce, które zajmuje. Dotąd przypuszczałem a teraz wiem na pewno, że nie są to jej przymioty czy talenty. Tych, co okazuje się przy kolejnych próbach, pani Ewa Kopacz wydaje się nie mieć w ogóle. A skoro ich nie ma, pytanie zadane wyżej  a raczej  odpowiedź na nie staje się znacznie ciekawsza.

Co by nie sądzić o Donaldzie Tusku, Kopacz zdecydowanie nie była jego „naturalnym następcą”. Śmiem twierdzić, że nikt w PO nie był „naturalnym następcą” Tuska. Po części to oczywiście kwestia formatu Tuska, który nawet bardzo źle oceniany, nie powinien być uważany za polityczną miernotę ale także i to, że był Tusk dla PO niczym mitologiczny Prokrust przycinający ją skutecznie, by nikt nie wyrastał formatem ponad szefa.

I w tym chyba szukać trzeba klucza do przedsięwzięcia, które pozwoliłem sobie w tytule nazwać „projektem Ewa Kopacz”. „Konglomerat  niskich” (ktoś pewnie zasugeruje, że raczej miernot), którym stała się PO po wieloletnim wycinaniu przez Tuska wszystkiego, co jego zdaniem za bardzo wyrastało, musiał po odejściu hegemona stanąć przed kryzysem przywództwa. Choć potencjalnym następcom bardzo, bardzo daleko do diadochów Aleksandra Wielkiego, Tusk nie powtórzył kroku wielkiego władcy i wodza i nie powiedział „niech wygra lepszy”.

Trudno powiedzieć czy dla PO nie byłoby z dzisiejszej perspektywy lepsze jakieś być może nawet bolesne dla partii przesilenie, z którego zwycięski wyszedłby faktycznie ktoś mocny. Mocny i w partii i w głowie.

Zamiast tego wymyślono panią Ewę Kopacz jako formułę przejściową. Oczywiście można się zdumiewać… Można się było zdumiewać już wtedy jak można kogoś takiego stawiać na czele partii, szykującej się do trzeciej zwycięskiej elekcji. W końcu to, co my dziś oglądamy i wiemy o Kopacz, wewnątrz Platformy musiało być wiadome i widoczne w zasadzie od zawsze. Chyba że tam wszyscy są ślepi, głusi i do tego jeszcze głupi.

Przejściowość pani Kopacz miała swoje zalety. Komuś w PO, Tuskowi, Ostachowiczowi czy jeszcze innemu bez nadmiernego deficytu oleju w głowie musiało się zdawać, że to najlepszy a może i jedyny pomysł na to, by partia nie uległa autodestrukcji w roku wyborczym właśnie w wyniku gwałtownego ustalania kto tam jest tym „najlepszym”.

Bez własnej frakcji, bez charyzmy i w zasadzie bez niczego, co do przywództwa jest konieczne Ewa Kopacz miała nie stanowić zagrożenia dla tych „samców alfa” w partii, którzy kiedyś musieli rzucić się sobie do gardeł w walce o prawdziwe przywództwo. To zaś miało nastąpić w bezpiecznej perspektywie trzeciej wygranej kadencji.

Najwyraźniej jednak nikt nie przewidział, że może pani Kopacz stanowić poważniejsze zagrożenie. Nie dla potencjalnych wodzów lecz dla całej partii.

Chcąc więc uniknąć konfliktu jesienią ubiegłego roku, po którym dziś leczyłaby pewnie rany, Platforma zafundowała sobie coraz bardziej nieuchronna wojnę domową, po której może nie zdążyć dojść do równowagi. Sądzę, że jeśli ktoś w końcu podejmie decyzję o wygaszeniu „projektu Ewa Kopacz”, następnego projektu z kolejnym letnim „tymczasowym przywódcą” już nikt nie zaryzykuje. Zatem już teraz będzie musiało pójść na noże.

Po całej serii zwykłych gaf i rzeczywistych porażek, nie równoważonych żadnym faktycznym i ledwie paroma ukutymi przez propagandę sukcesami to, co nastąpiło wczoraj można by nazwać cyrkiem. 

Ja tego jednak tak nie nazwę i odradzam wszystkim, którym podobna pokusa przyszłaby do głowy.
Obserwując wygibasy pani Premier i jej najbliższego otoczenia faktycznie można uznać, że mamy wątpliwą przyjemność oglądać ewolucje na linie wykonywane przez kogoś, kto chyba zapomniał wspomnianej liny.

Problem w tym, że to nie jest jakiś kiepski spektakl, na który kupiliśmy bilety by się rozerwać. To jest, i tu napisze dużymi literami by nikt nie przeoczył, PROCES KIEROWANIA PAŃSTWEM. Z tego trzeba sobie zdawać sprawę. 

Wiem, że uświadomienie sobie tego jest czymś naprawdę dramatycznym. I nie ma się z czego śmiać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz