Wbrew tytułowi nie będzie to poważna
ani nawet niepoważna analiza ekonomiczna związana z funkcjonowaniem polskiego
przemysłu wydobywczego. Tu taka dygresja krótka, że w poprzednim zdaniu podkreślić powinienem podwójnie słowo „polskiego”.
Może ktoś coś tam sobie uświadomi.
Nie będzie to wywód o tym, co się nam
opłaca a co nie. Po znakomitym tekście Zebego trudno dodać coś w tej sprawie.*
Będzie to krótkie odniesienie się do
pewnych wątków narracji na temat kosztów w górnictwie, pojawiających się w
wypowiedziach prominentów obecnej władzy i życzliwych im komentatorów.
Inspiracją dla mnie był twitterowy wpis Waldemara Kuczyńskiego, który bez
zastanowienia zasugerował, że skoro kopalnie przynoszą straty, trzeba je
zamknąć i tyle. Oczywiście wiem, że pani Kidawa-Błońska objaśniła już, iż
kopalnie nie będą zamykane tylko „wygaszane”. Konia z rzędem temu, kto wie co
miała na myśli pani poseł, znana z wielu równie konkretnych wypowiedzi.
Ja oczywiście wiem, że w całej
dyskusji na temat stanowiska rządu i oczekiwań górników nie chodzi w większości
przypadków o ekonomię ani podobne rzeczy tylko o to kto kogo lubi i na kogo głosuje.
W tej dyskusji można być raz za „białym miasteczkiem” i Porozumieniem
Zielonogórskim by po jakimś czasie uważać tych samych „Zielonogórców” za zło
wcielone.
Ale wróćmy do przekonania, że coś, co
przynosi rok po roku straty, powinno być zamknięte. Ja nawet zgodziłbym się z tym gdyby traktować
tę zasadę generalnie.**
Jeśli już wskazujemy jaka firma czy
tez instytucja przynosi największe straty i kosztuje najwięcej podatnika,
trudno zaprzeczyć, że pierwsze miejsce na naszym podwórku zajmuje…
Rzeczpospolita Polska.
Oczywiście wiem, że zestawianie
gospodarki ze sferą funkcjonowania państwa jest absurdalne. Ale mieszaninę
podziwu i pogardy wzbudzają we mnie ludzie którzy tuż po tym, gdy przygotowali
plan finansowy państwa z dziurą budżetową (stratą czy też długiem) wielkości
Rowu Mariańskiego wstają zza biurka i jadą uczyć górników czystego rachunku
ekonomicznego. Trochę to przypomina anegdotę z dwudziestolecia międzywojennego
gdy jakiś nasz minister przyjmował swego kolegę i odpowiednika z Francji. Gość
był pod wrażeniem wielkiego gabinetu, jakości mebli i w ogóle blichtru.
- Wy nie macie tego u siebie? –
spytał polski minister zauważywszy reakcję Francuza.
- Nas na to nie stać – odparł tamten.
– Wszystkie pieniądze wam pożyczamy.
Od lat kolejne ekipy przechodzą i
pewnie będą, z jakichś nie znanych mi powodów ;), przechodzić do porządku nad
cala masą „kopalni pieniędzy”, które są w dużo większym stopniu państwowe i
które z definicji nie przynoszą i nigdy nie przyniosą zysków. I które od lat
rodzą pytania o celowość istnienia. Od lat wskazuje się je i od lat nikt nie
próbował nawet zaproponować jakiejś „restrukturyzacji”.
Temat Śląska i górnictwa wałkowany
jest od lat. Nie tylko przez ostatnią ekipę. Przez te wszystkie lata nikomu nie
przyszło do głowy rozwiązanie, polegające na tym, że najpierw buduje się tę
mityczną osłonę, która uratuje Śląsk przed tragedią, jeśli już faktycznie ktoś kiedyś
odważy się zasypać kopalnie. I dopiero jak już się zbuduje, restrukturyzuje się
czyli zamyka czy tam „wygasza”. Robienie tego równocześnie to szopka czy też
działania pozorne. Obecna ekipa miała na to, by poważnie zając się Śląskiem
najwięcej czasu i najbardziej komfortową sytuacje polityczną. Także na samym Śląsku,
gdzie w cuglach wygrywała do pewnego czasu wszystkie wybory i gdzie do dziś
trzyma władzę. Mogła więc już dawno wyjąć z szuflady coś sensownego. Ma
przecież ponoć tego pełne szuflady. Zamiast tego tłumaczy, że projektów nie konsultowała
bo czasu było za mało. No tak. Wprowadźmy dziedziczne rządy PO to czasu będą
wreszcie mieli dość.
Kiedy dziś słyszę jak obiecuje się,
że w zapowiadanym „programie restrukturyzacji” przewidziane są jakieś
działania, które ze Śląska uczynią prawdziwy raj dla chcących znaleźć
zatrudnienie to aż mnie nosi.
- A gdzie dotąd byliście jak można i
trzeba było się tym zając? – pytam w duchu.
Te wszystkie rządowe i okołorządowe
gadki budzą we mnie przekonanie, że jedynym pomysłem na „aktywizację zawodową”
zwalnianych górników będzie danie im do łapy kasy. Pewnie niemałej kasy, która
nic nie rozwiąże ale sprawi, że wywalony z pracy Śląsk nie będzie już miał
argumentów, z którymi uderzyłby do opinii publicznej. Bo sto czy więcej tysięcy
odprawy sympatii Polaków mu nie zapewni. Zapewni coś przeciwnego. Nic albo
niewiele mu te pieniądze dadzą bo trudno sobie wyobrazić i to, że każdy
zwolniony górnik ma biznesową smykałę jak też to, że ekonomia czy tam rynek na
pewno łaskawie się nie posunie by przyjąć kilka tysięcy nowo wykreowanych
„biznesmenów” z taka samą gotówką na rozkręcenie.
Oczywiście mam świadomość, że w tej
sprawie ugniata się głównie opinię publiczną argumentami w rodzaju „górnik
zarabia tyle co pracownik banku w Warszawie!”***. I co z tego? A czemu ów
pracownik miałby z definicji zarabiać więcej?
Ugniatanie to taki „plan B” przed
wyborami. Plan, którego wdrożenie jest bardziej prawdopodobne niż czegokolwiek
sensownego na Śląsku. Plan, który w roku wyborczym jest niezbędny. W końcu kto
nie pokocha i nie poprze naszej „żelaznej damy”? Teraz trzeba ją z tej
ugniecionej plasteliny ulepić.
** Jestem pracownikiem budżetówki i mam świadomość, że takie
konsekwentne podejście to być może założenie pętli na moją szyję. Cóż, amicus
Plato sed magis amica veritas.
*** Przeczytane na portali Lisa. Co chyba nie dziwi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz