sobota, 10 stycznia 2015

Kto potrzebuje prezydenta?



Przymiarki do zbliżającej się coraz bardziej prezydenckiej elekcji pokazują rzecz zdumiewająca. To mianowicie, że pierwszym krokiem na scenie politycznej i to ogólnokrajowej staje się kandydowanie na ten, przynajmniej teoretycznie, pierwszy urząd w państwie. Przypadek Magdaleny Ogórek, która mało kto kojarzył nie tylko z SLD ale w ogóle kojarzył jest przykładem najbardziej jaskrawym acz nie jedynym.  Gdyby jakiś czas temu pytać choćby i zaawansowanych w meandrach naszej polityki komentatorów sceny o potencjalnego kandydata PSL, pana Jarubasa nie wszyscy wiedzieliby pewnie o kim mowa. I tak można by pewnie o niemal wszystkich konkurentach obecnej Głowy Państwa z wyjątkiem Korwina i Palikota, którzy są w tej stawce najbardziej rozpoznawali i, paradoksalnie, uzyskają chyba najmniejsze poparcie. Dotyczy to także głównego konkurenta Bronisława Komorowskiego, Andrzeja Dudy, który przed wyznaczeniem na kandydata był pod względem rozpoznawalności daleko za czołówką swej partii.

Co sprawia, że mało który z grubych graczy naszej sceny politycznej marzy o zajęciu pierwszego miejsca w państwowej precedencji? Uproszczeniem byłoby stwierdzenie, że odpowiada za to konstytucyjne usytuowanie prezydentury. Politycy tacy jak Wałęsa, Kwaśniewski czy Lech Kaczyński, działając niemal w tym samym  porządku konstytucyjnym (wiem, Wałęsa i po części Kwaśniewski mogli jednak więcej) potrafili zbudować sobie znaczącą pozycję w polityce.

W mojej ocenie za upadek znaczenia prezydentury odpowiadają Donald Tusk i Bronisław Komorowski. Już widzę reakcje przekonanych o tym, że wszystko, czego dotykał Tusk zmieniało się w złoto a Komorowski sam jest ze złota.

Wkładem Tuska w marginalizację prezydentury była jego szczera wypowiedź, ukazująca fasadowość tego urzędu (słynny strażnik żyrandola), nie mającego przy silnym premierze nic do powiedzenia. Wkładem Komorowskiego było to, że całym sercem i każdym innym członkiem postanowił dowieść, ze Tusk się nie myli.

Ktoś powie oczywiście że się mylę i na dowód poda badania opinii, wedle których największym autorytetem spośród naszych polityków cieszy się właśnie Prezydent. Nie neguję tego faktu. Gotów jednak jestem iść o zakład, że gdyby tych, którzy wskazali Komorowskiego spytać, cóż takiego zrobił ten polityk by zasłużyć na takie uznanie, większość z nich po długim namyśle odpowiedziałaby, że… nic.

I to właśnie jest miarą znaczenia i przydatności tego najwyższego urzędu w państwie. Myślę, że podobny kłopot z tym pytaniem jak przeciętny Polak mieliby także wytrawni obserwatorzy sceny politycznej. Jeśli maja inne zdanie niech mnie przekonują.

Oczywiście mam świadomość wielu głosów, wskazujących, że Bronisław Komorowski konsekwentnie wzmacnia swoją pozycję na scenie politycznej. Tyle tylko, że nie poprzez swe prerogatywy ani tym bardziej przez charyzmę, której tyle u niego ile sportu było w papierosach „Sport”.*

Fakt, że Głowa Państwa dla wzmocnienia swej pozycji potrzebuje takich sojuszników jakich sugeruje się Komorowskiemu też nie najlepiej świadczy i o Komorowskim i o funkcji, którą sprawuje.

W tym wszystkim dość zabawnie prezentuje się ta powiększająca się stawka konkurentów naszej Głowy. Jak mantra powtarzana jest w mediach opinia, wedle której szanująca się partia nie może sobie pozwolić na to, by w wyborach prezydenckich nie wystawić kandydata. W związku z tym „szanujące się” partie dokonały inwentaryzacji swych głębokich rezerw wyszukując Dudy, Ogórki lub jakichś liderów struktur świętokrzyskich. Na swych liderów postawiły jedynie partie, które się nie szanują. Kongres Nowej Prawicy reprezentować będzie kandydat pozbawiony właśnie władzy z uwagi na niemoralne prowadzenie się a o szanowaniu się przez Twój Ruch w ogóle szkoda gadać skoro kto żyw z tej partii czmycha.

W tej sytuacji najciekawsze w tej nieciekawej elekcji będzie to, jeśli Komorowski będzie musiał z partyjnymi rezerwami walczyć w II turze. Pewnie wygra ale będzie to takie zwycięstwo jak wygrana naszych futbolistów z San Marino w dogrywce.

* To (użyta przeze mnie nie po raz pierwszy) parafraza z Wiśniewskiego-Snerga, który, pytany o fantastykę naukową, stwierdził, że dokładnie tyle w niej nauki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz