„Lustrować to my ale nie nas” rzucił
niby żartem pan Jarosław Kuźniar gdy rano podsumował skrót informacji,
zawierający, a jakże, informację o „odkryciu” pana Tomasza Sekielskiego. Ten
żarcik, nie żarcik to świetne motto, pozwalające dywagować na ten temat w
kontekście innym, trafniejszym, niż chciałby pewnie pan Kuźniar ze swym bon
motem i pan Sekielski ze swym „odkryciem”
Napisałem „odkryciem” bo dziś kwestia technik
„odkrywkowej” wspomnianego redaktora jest jedną z mocniej wybijających się z
tak zwanej „narracji” w tej sprawie.
Narracji, która w sumie jest
absurdalna i na taki rozgłos nie zasługuje. Przynajmniej u ludzi myślących
racjonalnie a nie emocjonalnie.
Program Sekielskiego oglądałem bo się
na niego naciąłem przypadkiem robić coś tam i mając telewizor jako wytwarzające
lekki szum tło. Pierwsze wrażenie było takie, że aż zakląłem ni to ze zdumienia
ni to z podziwu. Tu taka uwaga, że w zasadzie klnę tylko za kierownicą auta,
gdy wlokę się na przykład za rowerzystą korkującym jezdnię kiedy obok przebiega
pachnąca nowością, wybudowana za grube miliony rowerowa ścieżka.
W tym przypadku zakląłem nie z
jakichś powodów związanych z cyklingiem. Zakląłem bo program redaktora Sekielskiego
jako żywo przypomniał mi te, które w latach 80-tych poprzedniego wieku
pokazywały jak w domach działaczy Solidarności znajdowano „materiały
szpiegowskie CIA”. Ale to nie „mroczna”, PRL-owska forma, wywołującą uczucia
bliskie tym, które wzbudziła widziana w EMPiK-u butelka „gumy arabskiej” choć o
przeciwnym zabarwieniu, sprawia, że nad efektem pracy pana Sekielskiego
pochylić się trzeba bardzo krytycznie.
Nie przeczę, sprawa posła Piotrowicza
nie wygląda ładnie. I, niestety nie wygląda głównie za sprawą kiepskiej pamięci
i wynikających z niej pokrętnych tłumaczeń posła. Myślę, że w tej sprawie
usłyszę jakieś bardziej konkretne i wyglądające poważniej stanowisko czy to
posła czy to jego partii, oparte na pełnej wiedzy o tamtych zdarzeniach.
Tłumaczeń posła radośnie wykrzykującego, że pod aktami nie ma jego podpisu
(póki się nie znalazł) i sugerującego, że w egzekutywie był bez swej woli i
wiedzy (stojące w sprzeczności z oświadczeniami na potrzeby wydziału
paszportowego) na dziś nie kupuję.
Ale, co dla mnie ciekawe choć łatwe
do wyjaśnienia w rzeczywistości, w której myśli się nie tym co trzeba, ta
sprawa została usunięta w cień przez sprawę prof. Cieszewskiego, który był
jakoby tajnym współpracownikiem SB a teraz jest ekspertem Macierewicza.
Napisałem „jakoby” bo widziałem tylko kilka „przebitek” z programu
Sekielskiego. Napisałem „ekspert” bo tak go, jak się okazuje niesłusznie,
tytułowano. Tu taka uszczypliwość pod adresem tych, którzy teraz prostują, że
przecież nigdy nie był tym ekspertem. Do wczoraj nikt potrzeby prostowania nie
widział.
Ale nie w tym rzecz. Skupienie się na
Cieszewskim i, na razie, odpuszczenie Piotrowiczowi, jest wywołane głównie tym,
że wkład Cieszewskiego jest dość znany a rola Piotrowicza do wczoraj kojarzona
przez niewielu. I to cios w Cieszewskiego bardziej powinien ponoć zaboleć
Macierewicza i tych, których nazywa się jego „wyznawcami”. To pokazuje, że ów
cios wyprowadza się siłą emocji i ma uderzać w emocje. I tak naprawdę mierzony
jest w konkretne miejsce czyli w samo serce. A raczej serca.
W rzeczywistości w kwestii, w której
głos Cieszewskiego ma znaczenie, jego przeszłość nie ma znaczenia najmniejszego.
To, czy pomagał SB czy nie dał się złamać na prawa fizyki i nauk wpływ ma żaden.
I próba poważnienia jego fachowości w ten sposób jest merytorycznie bez sensu.
Ujmę to obrazowo. Spadając z wysokości współpracownik i ktoś nieskalany taką
kartą z przeszłości poddawani będą dokładnie tym samym siłom. I, mniej więcej,
spadną w tym samym czasie. Jeśli kto twierdzi inaczej, niech się produkuje
poniżej. Chętnie popatrzę.
Wydłubywanie papierów na
Cieszewskiego w kontekście jego stwierdzeń sensu nie ma żadnego. Jest w jakiś
sposób obliczone na, bardzo osobliwie i chyba niezbyt celnie ocenianą,
mentalność tych, którzy efektom prac zespołu Macierewicza przyglądają się z
uwagą. Na obraz tej mentalności wykreowany w umysłach ich przeciwników.
Działanie Sekielskiego a jeszcze
bardziej jego odbiór pokazują, że adwersarze Macierewicza nie są w stanie z nim
polemizować merytorycznie. Widać to było już wtedy, gdy o fachowości profesorów
najwięcej miał do powiedzenia Daniel Olbrychski i teraz, gdy wiarygodność
metody Cieszewskiego ma być uzależniona od tego czy donosił czy nie.
Poza tym, że rozumowanie Sekielskiego
(zakładając, że miał czyste intencje) jest głupie i każe widzieć dziennikarza
przez pryzmat jakiegoś jego ograniczenia, niesie ono be zwątpienia nie
przewidzianego, nie zakładanego efektu. Który jest nie tylko możliwy ale wręcz
już pobrzmiewa w niektórych reakcjach. Sprowadza się on do tego, że fachowość
uczonych będziemy oceniać zaczynając od tej właśnie kwestii. To zaś może
otworzyć puszkę Pandory i wylać z niej treści, których nasz domorosły Epimeteus
ani ci, co się jego odkryć tak kurczowo chwycili, nie przewidział choć
powinien. Wcześniejsze doświadczenia pokazują, że Cieszewski, nawet jeśli
zarzuty mu postawione okażą się prawdziwe, może być zwykłą „drobnicą” w ławicy
znacznie grubszych ryb, które mechanizm Sekielskiego być może już wkrótce
zagarnie w sieć. Tego pewnie mało kto by chciał. Przynajmniej z tej, na razie
ukrytej, ławicy. I spośród tych, którzy wiedzą, nie powiedzą…
Nie mam pojęcia czy prywatnie ma pan
Sekielski w zwyczaju lustrować pod kątem ewentualnej współpracy z SB swego
dentystę, mechanika samochodowego i panią z warzywniaka. Jeśli nie, źle to
świadczy o jego intencjach. Jeśli bowiem nie ma znaczenia ona przy borowaniu
zęba pana Sekielskiego, przy regulowaniu gaźnika czy wybieraniu cebuli, to nie
powinna mieć przy stosowaniu technik analizy zdjęć satelitarnych a jeśli ma, to
współczuję Sekielskiemu. Którego, co widać i słychać w wielu miejscach, o taki
lustracyjny fundamentalizm chyba nikt nie podejrzewał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz