Przyznam szczerze, że reakcja tak
zwanych „czynników europejskich” na nagłe zmiękczenie stanowiska władz Ukrainy
w sprawie stowarzyszenia z Unią Europejską to rozczarowanie większe niż sławny i zarazem niesławny „tłitt” Radosława Sikorskiego. Tu od razu taka uwaga,
że nazwisko naszego Ministra Spraw Zagranicznych przywołuję nie tylko z chęci
dokopania mu. Choć nie ukrywam, że również, bo zasłużył na to po stokroć. Nawet
w tej sprawie.
Oświadczenie pani Ashton, że o umowie
nie ma co rozmawiać a jeszcze bardziej coś w rodzaju niezbyt przychylnego zdumienia
na informację, że przedstawiciele rządu Ukrainy wybierają się do Brukseli (i,
symultanicznie, do Moskwy) czyni uprawnionymi sugestię, że wyłączenie się naszego
wschodniego sąsiada z kręgu zaplanowanych i świadomych wpływów Unii Europejskiej
nie zabolało a raczej ucieszyło brukselską biurokrację.
I to już jest coś, co nie tylko nie
ładnie wygląda ale staje się groźne. Bo w jakimś stopniu usuwa grunt spod nóg
tym, którzy na Majdanie i w innych miejscach Kijowa nie tylko gardłują ale i
bardziej czynnie optują za integracją ze zjednoczoną Europą. A bez gruntu pod
stopami dużo trudniej. Teraz i na przyszłość.
To, w moim odczuciu nie tylko Polaka
ale też obywatela Unii jest i niebywałe i niedopuszczalne. Jest nie tylko
nieeleganckim odepchnięciem nie do końca chcianego zalotnika ale wręcz
wpychaniem go w inne ramiona.
Jeśli Unia pozwoli spacyfikować Majdan,
ci, którzy tam zostaną spacyfikowani najpewniej takiej Europie już nie zaufają.
Jaką droga pójdą? Nie wiem. Wielu nie mają do wyboru.
I tu wróćmy do pana Sikorskiego.
Kiedy wybuchł spór wokół jego dyplomatycznych kompetencji, wywołany jego durnym
komunikatem w sieci a wczoraj dodatkowo podgrzany gdy Sikorski oświadczył, że
przecież mówi to samo co Kliczko (nie rozumie chyba tej subtelnej różnicy ról),
obrońcy szefa MSZ przywoływali rolę, jaka miał odgrywać Sikorski w sprawie „partnerstwa
wschodniego” a w szczególności miejsca Ukrainy w tym projekcie. Przedstawiany
był wręcz jako adwokat sprawy ukraińskiej w Brukseli.
Sposób, w jaki w sprawie ukraińskiej reaguje
teraz Bruksela pozwala sądzić, że ze swej roli wywiązał się pan Sikorski tak
sobie. Mówiąc baaaardzo delikatnie. Myślę, że się nasz Minister zwyczajnie
pogubił. Po kilku dniach obnoszenia się ze swą dyplomacją (na obnoszeniu się
ona tak naprawdę się kończyła) pan Sikorski wreszcie ruszył siedzenie z
siedzenia i ruszył… Tyle, że ruszył chyba nie w tę stronę co powinien. Skoro
najpierw zapewniał, że nic po nim w Kijowie, po co do tego Kijowa się udaje? Skoro
miał być przewodnikiem w marszu Ukrainy na zachód, czemu nie ma go tam, gdzie,
po dotarciu na zachód garstka przedstawicieli Ukrainy zastała zamknięte drzwi?
Nie wiem czy już można mówić kto z
tej „rebelii Majdanu” wyjdzie zwycięsko. Pewnie do końca nikt. Trochę ugrali
ci, co stali tam, na tym podwyższeniu przemawiając do tłumów. To jakoś tam w
przyszłości musi zaprocentować. Ostał się Janukowycz i większość jego podręcznych
wzmocniona smutną prawdą, że „żadnych złudzeń panowie” i tym, że Gazpromowi
jakby nieco rura zmiękła. Wygrał Putin choć pewnie jeszcze nie przestał czuć
nieprzyjemnego mrowienia. Wygrał Kaczyński, którego zdjęcie z Majdanu można
było oglądać w zestawieniu z Tuskiem układającym klocki.
Trudno powiedzieć, ze wygrała Unia,
która pokazała, że w mniejszym stopniu wie czego chce niż Janukowycz, Putin,
ktokolwiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz