niedziela, 27 maja 2012

Bóg przestał kochać Platformę czyli Highway to Hell

Wiadomość o kolejnym zderzeniu pociągów jest potrzebna Platformie i jej najprzystojniejszemu z frontmanów, Sławomirowi Nowakowi jak przysłowiowe opady damie lekkiego prowadzenia. Teraz, gdy ekipa rękami pana Nowaka dopina, a właściwie „metodą polską” skręca drutem i zabezpiecza sznurkiem ostatnie szczegóły „przygotowań do Euro” jakikolwiek sygnał z Niebios, podobny do tego z Warszawy i teraz z Ostrowa Wielkopolskiego jest dowodem na to, ze chyba towarzystwo zbytnio uwierzyło w swą omnipotencję i za mało czasu poświęciło na modlitwy. I ich,  skromna bo skromna, „wieża Babel” osypuje się tu i ówdzie.
A może być jeszcze gorzej. Od biedy dwa podobne wypadki można by uznać za jakieś niekorzystne zrządzenie losu. Takie odwrócone „trafienie w TOTKA”. Tyle, że wcale nie jest powiedziane, że to ostatni z kłopotów pana Nowaka, całej ekipy i naszego ukochanego projektu zwanego Euro2012. Kto czytał w „PlusMinus” materiał o dłużnikach „programu budowy autostrad”.  Wyłaniają się z niego nieco chińskie klimaty i to wcale nie za sprawą uwikłanej do niedawna w nasze realia firmy z Chin.
Jeśli wierzyć przesłaniu jednego z bohaterów materiału i jeśli zestawić je z kumulacją „zdarzeń kolejowych” z ostatniego czasu, może się okazać, że faktycznie jedyną możliwością bezpiecznego dotarcia na piłkarskie igrzyska będzie desant z powietrza.
No chyba, że faktycznie te wszystkie nieprzyjemności z ostatnich czasów to ręka Boga. A jeśli tak… strach kończyć.
Tak naprawdę Bóg ma tu niewiele do rzeczy. O tyle, że jest wszędzie obecny i musi, pewnie z bólem i troską, patrzeć jak się tę Polskę łata i wiąże sznurkiem by „świat oniemiał z zachwytu”. Nie oniemieje. Niezwykła, czasem wręcz budząca podejrzenia o „syndrom Jonasza” podatność obecnej ekipy na różne nieprzyjemnie „zrządzenia losu” sprawia, że nie bez racji można zakładać, iż w samym szczycie „podziwu świata” któryś ze sznurków musi puścić ujawniając zastygłemu światu jakąś „jaką piękną katastrofę”.
Na wspomniane „zrządzenia losu” obecna ekipa pracowała latami. A to rezygnując ze środków na rozwój infrastruktury kolejowej, a to pozostawiając na stanowisku chrzaniącego wszystko ale przydatnego Tuskowi z „innych względów’ Grabarczyka i wreszcie dając zarobić panu Kazimierzowi Marcinkiewiczowi.
Teraz przychodzi za to zapłacić rachunki. Te wobec losu czy tam opatrzności. I to jest jakaś sprawiedliwość. Bo tych rachunków nie da się „przesunąć na inny termin” tak jak zrobiono z padającymi właśnie firmami, które w „program budowy autostrad” nieopatrznie weszły wierząc, że będzie on „motorem rozwoju”.  Tu przyznać trzeba, że bezmiar zmarnowanych szans poraża. Program, który z założenia powinien tworzyć miejsca pracy i generować kolosalny wzrost PKB okazuje się przede wszystkim „gilotyną przedsiębiorczości”. Tej, która naiwnie uwierzyła… A na koniec okaże się że jedynymi prawdziwymi beneficjentami tego „rozwoju” okażą się prezesi drogowego bankruta inkasujący ponoć po 100 tysięcy miesięcznie i pan Premier Kazimierz ze swymi sześcioma dychami tysięcy.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że można te moje uwagi zestawić z oddawanymi po kawałku „przejezdnymi” odcinkami autostrad oraz ze statystykami kilometrów zbudowanych przez PiS. Tyle, że jak zabraknie choćby kilometra w „ciągu autostrady” to cała reszta i tak psu na budę zaś od PiS jeszcze mniej autostrad zbudował Kazimierz Wielki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz