W tej naprawdę niezbyt skomplikowanej dyplomatycznej aferze nie popisała się żadna ze stron.
Prezydent Obama rzeczywiście zaliczył wtopę i skompromitował się dosyć
ale w zasadzie tylko w naszych oczach. Nie mówię już nawet o reszcie
świata ale lwia część amerykańskich obywateli nie byłaby w stanie
załapać o co w ogóle w tym wszystkim chodzi. Oczywiście gdyby ich to w
ogóle cokolwiek obeszło. Tak naprawdę mają gdzieś i to, że nas zabolało
(„gdzie, the fuck, jest ta Poland czy tam Holand?!”) jak i to kto i dla
kogo wzniósł Auschwitz i inne takie.
I tu określenie odpowiedzialnych za taki stan rzeczy już nie jest takie
oczywiste. Bo za ulokowanie naszych pretensji w anusach Jankesów
odpowiada zarówno amerykański system edukacji, wypuszczający kolejnych
Prezydentów z widocznymi brakami wiedzy, kampania przeciw
„zniesławieniu” relatywizująca winę oraz nasze wieloletnie zaniedbania
hodujące stereotypy.
Sprawa niedoinformowanego wodza atomowych guzików tak naprawdę sprowadza
się do tego, że płacił za obsługę swego wizerunku jakiemuś
niekompetentnemu durniowi.
Jednak na tym stwierdzeniu sprawy zakończyć niestety się nie da. Miała
ona przecież swój dalszy ciąg, który, choć odbywał się w sferze relacji
międzynarodowych, trudno określić mianem dyplomacji.
Popis oczywistej „amatorki” rozpoczął Minister Spraw Zagranicznych
Rzeczpospolitej Polskiej Radek (tak, tak się tam nazywa) Sikorski
serwujący publicznie, co bardzo istotne jeszcze przez ogłoszeniem
oficjalnego stanowiska Polski, w swoim stylu na swoim ulubionym
Tweeterze (ZABRAĆ RADKU TWEETER!!!!!) pod adresem szefa
„zaprzyjaźnionego mocarstwa” coś o „ignorancji i niekompetencji”*. Mogło
to oczywiście pozostać jednostkowym wyskokiem, którego tacy Jankesi
pewnie by nie zauważyli. Niestety jego szef, który miał nieco czasu,
żeby ubrać wszystko w „dyplomację” pozwolił sobie polecieć jeszcze
bardziej. „Wczorajsze słowa o polskich obozach dotknęły wszystkich
Polaków. Zawsze reagujemy, gdy ignorancja, niewiedza, czy zła wola
doprowadza do fałszowania historii. To dla Polski,
dla naszego państwa, ale i wszystkich rodaków sprawa, obok której nie
możemy przejść obojętnie i akceptować tego typu słów, nawet gdy
wypowiada je przywództwa mocarstwa. Od przyjaciół oczekujemy staranności
i szacunku”.**
Oczywiście Obama i jego ekipa, w taki ludzki, obiektywny sposób
zasłużyli sobie na takie oceny. I gdyby taki rosemann wypalił o Obamie
coś o ignorancji, niewiedzy i złej woli, jakoś by uszło. Nawet gdyby
raczył nazwać pana Obamę „złamasem” też z tego nic by nie wynikło. Pod
warunkiem, że nasze ABW nie popisałoby się jakąś nadgorliwością.
W dyplomacji, szczególnie zaś między „zaprzyjaźnionymi” krajami nie tak się podobne sprawy załatwia. Nie między „sojusznikami”!
W takich sytuacjach powściągliwość nie zawadzi a dosadność i ostentacja nie zawsze popłaca.
W tej konkretnej sprawie widać to zresztą doskonale. Jak wiadomo
pierwszym kandydatem do odebrania przyznanego Karskiemu medalu był
Wałęsa. Okazało się jednak, że Obama nie zapomniał, jak nasz Noblista
„nie miał dla niego czasu” podczas wizyty Prezydenta w Polsce.
Myślę więc, że ktoś, komu chce się pamiętać taką duperelę bez wątpienia
nie zapomni naszym „dyplomatom” ani „ignorancji” ani „niekompetencji”
ani „niewiedzy” ani pewnie „złej woli”. Pozostaje mieć nadzieję, że
kiedy przypomni im ten dzisiejszy brak wyczucia, zrobi to, gdy będą
załatwiać w wielkim świecie jakieś własne a nie nasze sprawy.
Liczyć na to, że tak, jak swego czasu Bartoszewskiemu, i im uda się
„kształtować relacje z nową ekipą” nie ma co. Bartoszewski przejechał
się na tym wychodząc na amatora więc raczej przykładem najlepszym (wbrew
pozie) nie jest.
Nasi „dyplomaci” pamiętać powinni żelazną zasadę prowadzenia wojen.
„Przeciwnika należy pokonać ale nie upokorzyć. Pokonany może chcieć
odwetu. Upokorzony o niczym innym nie będzie myślał”. Postawić w takiej
sytuacji przywódcę największego światowego mocarstwa to… dyplomatyczny
Rów Mariański.
* Radek Sikorski @sikorskiradek
Biały Dom przeprosi za oburzający błąd.PM Tusk rano zajmie
stanowisko.Szkoda, że doniosłą uroczystość przyćmiła ignorancja i
niekompetencja.
https://twitter.com/#!/sikorskiradek
** http://wiadomosci.dziennik.pl/polityka/artykuly/392461,donald-tusk-od-przyjaciol-oczekujemy-szacunku.html
Czytaj też w : http://www.czytamonline.pl/uzytkownik/artykul/Polityka/rosemann/Glupek-i-dyplomatolki/29101.html
oraz w : http://www.obiektywnie.com.pl/artykuly/glupek-i-dyplomatolki.html
środa, 30 maja 2012
wtorek, 29 maja 2012
„Ruska zaraza” czyli igraszki z diabłem
Od
razu zaznaczę, żeby z tytułu nie wyciągać wniosków dotyczących mego
stosunku do Rosjan. Rosjan szanuję a jedna Rosjanka była i jest mi do
dziś bardzo bliska. Nie lubię rzecz jasna Związku Radzieckiego i tego w
co się on zgrabnie przepoczwarzył. Choć przyznam, że mógł przybrać
zdecydowanie okropniejszą postać.
Tytułowa
„Ruska zaraza” nie odnosi się bezpośrednio do żadnego Rosjanina.
Opisuje natomiast stan umysłu niektórych przedstawicieli naszej obecnej
władzy. Zanim przejdę do objawów pozwolę sobie zdiagnozować przyczyny
przypadłości. U jej źródeł bez wątpienia stoi determinacja i desperacja
zarazem. Nie da się ukryć, że zbliżające się „gorące dni” pobudzają w
przedstawicielach marzenia i dążenia odniesienia spektakularnego
sukcesu. Sukces sportowy jest oczywiście poza ich wpływem choć nie mam
wątpliwości, że podepną się pod taką ewentualność wszystkimi swymi
czterema rękami. Sukces organizacyjny niestety chyba już
zaprzepaszczono. Nie wiadomo czy pod Konotopą czy na peronie Ostrowa
Wielkopolskiego ale powiedzieć, że się wszystko udało byłoby bezczelnym
kłamstwem. I nie ważne że rzucanym światowo z pokładu helikoptera. Czy
tam wiertalota. Ostatnim zatem w czym wpływ na wygraną roi sobie nasze
szanowne kierownictwo państwa i partii jest polityczna strona imprezy.
Początkowo zdawało się, że będzie to istnym samograjem. Główny
przeciwnik podłożył się właściwie sam angażując się w słuszny ale mało z
punktu widzenia statystycznego Polaka zrozumiały projekt
dyplomatycznego bojkotu mistrzostw sugerując nadto fatalną wizję jego
rozszerzenia. Do tego dołączył z charakterystycznym dla siebie bełkotem
(choć jakąś tam rację tym razem mając) „człowiek, który zatrzymał
Anglię”. Tyle, że zaraz ogłoszony został przez opozycję „Treuga Dei”
(odwracając zdecydowanie wcześniejsze złe wrażenie) a „człowiek, który
zatrzymał Anglię” też szybko dostał na wstrzymanie.
I
tu cierpliwość kierownictwa państwa i partii, pławiącego się przez
chwilę w błogim samozadowoleniu, okazała się zbyt słaba na takie
kumulacje sygnałów dobra ze strony przeciwników. Zgłupiała i sądzę, że
pozostałaby głupia ale i bezczynna aż do dnia finałów gdyby nie pewien
szczęśliwy (czy raczej „szczęśliwy”) traf. Informacja o rezygnacji
Rosjan z organizowania „strefy kibica” na Torwarze i jej przyczyny
nawiązujące do smoleńskiej tragedii. Zbitka słów „Smoleńsk”, „Rosjanie”,
„kibice” uruchomiła głębokie procesy myślowe w głowach kierownictwa
partii i państwa co zaowocowało znaną prowokacją duetu Mucha/Nowak.
Tyle, że chyba niestety dla nich pomysł został z miejsca spalony bo raz,
że oponenci już wiedzą że trzeba baaaaaaardzo uważać a ci, którym
odgórnie wyznaczono rolę ofiar nie przejęli się i roli
nie przyjęli. I na tym można by zakończyć analizowanie „misternej gry
mistrzostwami” w wykonaniu naszego najśliczniejszego ministerialnego
duetu. Tyle, że niestety to nie koniec. Okazało się, że nieudolne próby
manipulacji przybrały kształt zabawy ucznia czarnoksiężnika zakończonej
gigantycznym potopem. Zainspirowani „twórczymi” podpowiedziami Muchy i
Nowaka Rosjanie postanowili pociągnąć grę już bez udziału tych aktorów,
na których tak bardzo kierownictwo państwa i partii liczyło. Okazało
się, że możemy mieć mega awanturę w Warszawie tyle, że PiS nie przyłoży
do niej nie tylko ręki ale nawet opuszka palca. Że przyczyni się do niej
zupełnie kto inny.
Awantura,
jeśli rosyjskie plany zostaną wcielone w życie, jest niemal
nieunikniona. Jakoś nie wierzę w to, że tryumfalny przemarsz „ruskich
szeregów” ulicami naszej stolicy w dniu meczu Polski i Rosji nie wywoła
żadnych negatywnych reakcji. To po prostu nie jest możliwe! W takim
kontekście sam (przyznaję uczciwie) nie wiem, czy utrzymałbym nerwy na
wodzy. A ja przecież jestem oazą spokoju. Przynajmniej w porównaniu z
tymi, których reakcji powinniśmy się obawiać najbardziej.
Jeśli
tak się stanie, publicznie ośmielę się podważyć nawet nie kompetencje
intelektualne ale w ogóle intelekt Muchy i Nowaka. Po prostu nazwę ich
skończonymi a nawet atestowanymi durniami. Bo trzeba być naprawdę
durniem, by w takiej sytuacji wpakować się w taki kanał. To, mówiąc
językiem najbardziej trafiającym do pryncypała naszej „cudownej dwójki”,
pana Premiera, jest jak być sam na sam z bramkarzem, wykonać misterny
drybling i strzelić… samobója!
Bo
kłopoty będą bez względu na obrót rzeczy. Jeśli kolejna gigantka
„platformerskiej myśli politycznej”, Pani Hanna puści Rosjan przez
Warszawę, stanie się to co przepowiedziałem. I będzie niedobrze. Jeśli
pani Hanna Rosjanom odmówi… Cóż… Brzydko będzie bez dwóch zdań. Bo pani
Hanna będzie musiała podać powód odmowy. I będzie miała dwie możliwości.
Albo przyznać, że Rosjanie to dzicz, która nie daje złudzeń co do
przebiegu całej imprezy albo też stwierdzi, że… Polacy to dzicz, która
nie daje złudzeń co do przebiegu całej imprezy. Tak czy tak wyjdzie na
to, że jakiemuś narodowi ubliży. Pewnie chciałaby wyjaśnić Rosjanom, że
ci co ich napadną to oczywiście PiS ale wtedy dopuściłaby się ciężkiego
pomówienia. Oczywiście nie mam złudzeń, że to dla niej byłoby betką ale
ma chyba u boku jakichś prawników wyczulonych na możliwości miejskiej
kasy.
Jednym
słowem znów wyszło, że chciejstwo z amputowanym rozsądkiem nie popłaca.
Oto z wojny polsko-polskiej, w której zwykli dotąd wygrywać,
przedstawiciele kierownictwa państwa i partii przeskoczyli nieświadomie
na wojnę polsko- ruską. Niestety to już jest swoista „liga mistrzów”, w
której okazują się regularnie przysłowiowymi „kelnerami”.
A swoją drogą przyznam, że sprokurowanie przez władzę oskarżaną jakże niesprawiedliwie [:)))))))]
o bieganie na ruskim pasku tryumfalnego marszu Rosjan ulicami Warszawy
jest oczywistym MISTRZOSTWEM ŚWIATA i REKORDEM GŁUPOTY. Gdyby ta cecha
była palna bylibyśmy na długo samowystarczalni energetycznie! Nie wiem
kiedy ostatnio Rosjanie tryumfalnie maszerowali ulicami naszej stolicy.
Kiedy by to nie było nie sądzę aby odbywało się to bez poczucia naszego
upokorzenia. Za kolejne możemy więc podziękować ekipie
Tusk/Mucha/Nowak/Waltz.
Możesz też czytać: http://www.czytamonline.pl/uzytkownik/artykul/Styl-zycia/rosemann/Ruska-zaraza-czyli-igraszki-z-diablem/10851.html
niedziela, 27 maja 2012
Bóg przestał kochać Platformę czyli Highway to Hell
Wiadomość
o kolejnym zderzeniu pociągów jest potrzebna Platformie i jej
najprzystojniejszemu z frontmanów, Sławomirowi Nowakowi jak przysłowiowe
opady damie lekkiego prowadzenia. Teraz, gdy ekipa rękami pana Nowaka
dopina, a właściwie „metodą polską” skręca drutem i zabezpiecza
sznurkiem ostatnie szczegóły „przygotowań do Euro” jakikolwiek sygnał z
Niebios, podobny do tego z Warszawy i teraz z Ostrowa Wielkopolskiego
jest dowodem na to, ze chyba towarzystwo zbytnio uwierzyło w swą
omnipotencję i za mało czasu poświęciło na modlitwy. I ich, skromna bo skromna, „wieża Babel” osypuje się tu i ówdzie.
A
może być jeszcze gorzej. Od biedy dwa podobne wypadki można by uznać za
jakieś niekorzystne zrządzenie losu. Takie odwrócone „trafienie w
TOTKA”. Tyle, że wcale nie jest powiedziane, że to ostatni z kłopotów
pana Nowaka, całej ekipy i naszego ukochanego projektu zwanego Euro2012.
Kto czytał w „PlusMinus” materiał o dłużnikach „programu budowy
autostrad”. Wyłaniają się z niego nieco chińskie klimaty i to wcale nie za sprawą uwikłanej do niedawna w nasze realia firmy z Chin.
Jeśli
wierzyć przesłaniu jednego z bohaterów materiału i jeśli zestawić je z
kumulacją „zdarzeń kolejowych” z ostatniego czasu, może się okazać, że
faktycznie jedyną możliwością bezpiecznego dotarcia na piłkarskie
igrzyska będzie desant z powietrza.
No chyba, że faktycznie te wszystkie nieprzyjemności z ostatnich czasów to ręka Boga. A jeśli tak… strach kończyć.
Tak
naprawdę Bóg ma tu niewiele do rzeczy. O tyle, że jest wszędzie obecny i
musi, pewnie z bólem i troską, patrzeć jak się tę Polskę łata i wiąże
sznurkiem by „świat oniemiał z zachwytu”. Nie oniemieje. Niezwykła,
czasem wręcz budząca podejrzenia o „syndrom Jonasza” podatność obecnej
ekipy na różne nieprzyjemnie „zrządzenia losu” sprawia, że nie bez racji
można zakładać, iż w samym szczycie „podziwu świata” któryś ze sznurków
musi puścić ujawniając zastygłemu światu jakąś „jaką piękną
katastrofę”.
Na
wspomniane „zrządzenia losu” obecna ekipa pracowała latami. A to
rezygnując ze środków na rozwój infrastruktury kolejowej, a to
pozostawiając na stanowisku chrzaniącego wszystko ale przydatnego
Tuskowi z „innych względów’ Grabarczyka i wreszcie dając zarobić panu
Kazimierzowi Marcinkiewiczowi.
Teraz
przychodzi za to zapłacić rachunki. Te wobec losu czy tam opatrzności. I
to jest jakaś sprawiedliwość. Bo tych rachunków nie da się „przesunąć
na inny termin” tak jak zrobiono z padającymi właśnie firmami, które w
„program budowy autostrad” nieopatrznie weszły wierząc, że będzie on
„motorem rozwoju”. Tu przyznać
trzeba, że bezmiar zmarnowanych szans poraża. Program, który z założenia
powinien tworzyć miejsca pracy i generować kolosalny wzrost PKB okazuje
się przede wszystkim „gilotyną przedsiębiorczości”. Tej, która naiwnie
uwierzyła… A na koniec okaże się że jedynymi prawdziwymi beneficjentami
tego „rozwoju” okażą się prezesi drogowego bankruta inkasujący ponoć po
100 tysięcy miesięcznie i pan Premier Kazimierz ze swymi sześcioma
dychami tysięcy.
Oczywiście
zdaję sobie sprawę, że można te moje uwagi zestawić z oddawanymi po
kawałku „przejezdnymi” odcinkami autostrad oraz ze statystykami
kilometrów zbudowanych przez PiS. Tyle, że jak zabraknie choćby
kilometra w „ciągu autostrady” to cała reszta i tak psu na budę zaś od
PiS jeszcze mniej autostrad zbudował Kazimierz Wielki.
sobota, 26 maja 2012
Damski boks – dyscyplina olimpijska
Nie, nikt jeszcze nie zdecydował by w programie najbliższych igrzysk
znalazła się ta dyscyplina. Nie, nie chodzi też o opisaną szczegółowymi regułami
i nadzorowaną przez jakąś międzynarodową federację sportową rywalizację pań,
które upodobały sobie akurat te odmianę „kultury fizycznej”.
Olimpijskośc „damskiego boksu” w tym wydaniu, z którym ta nazwa kojarzy
się nam znacznie bardziej, bierze się stąd, ze trafiła ona na nasz polityczny „Olimp”
znajdując tam jakże znacznych protektorów.
Od wczoraj wiadomo, że aby stać się „naszym bohaterem” naszej obecnej „olimpijskiej”
ekipy starczy wyskoczyć z pięściami do jakiejś babki. Szczególnie uderza ta
liczba mnoga. Oznaczająca, że wielbicielami tej odmiany relacji damsko-męskich
są zarówno Prezes Rady Ministrów Rzeczpospolitej Polskiej i autor laudacji
adresowanej do „pierwszego damskiego boksera RP”, pan Donald Tusk, Minister Sprawiedliwości,
konserwatysta Jarosław Gowin, Marszałek Sejmu Ewa Kopacz (no, no… kto by
podejrzewał o takie upodobania sportowe) i cała masa reprezentantów i
urzędników Najjaśniejszej Rzeczpospolitej.
Pal lichio Gowina z jego „konserwatyzmem”
o którym mam zdanie wyrobione od czasu gdy Kobieta Moja Kochana w jego siedzącej
dumnie obecności mało nie przygniotła się ściągając z wielkim wysiłkiem z półki
w kolejowym przedziale ciężką walizę. Pal licho Kopacz bo od psiapsiułek
Sawickiej wiele wymagać nie tylko nie można ale nie wolno wręcz. Co innego
Premier.
Nie, nie jest osobą od której oczekuję przyzwoitości, rycerskości,
uprzejmości czy innych podobnych pozytywnych cech osobowości. Nie mam co do
niego złudzeń tak bardzo, ze odwracając się do niego plecami robiłbym to z
wielką obawa.
Od Premiera RP oczekuję jednak jakiegoś tam poziomu intelektu. Takiego
choćby, żeby tenże Premier RP nie pakował się z własnej woli w g***o, w którym,
nie ma zmiłuj, musi jakoś tam przejść niezbyt miłym zapachem.
Nie wiem w ilu i jakich sprawach pan Tusk powinien uważać na swoje
reakcje i słowa. Przypomnę tu niefortunną próbę mikrofonu z powitaniem w języku
niemieckim* niezbyt pasującym do kogoś, kto chce się pożegnać z nieszczęsną etykietą
„taty z Wermachtu”. Pewnie jeszcze kilka podobnych „pięt achillesowych” pana
Tuska by się znalazło. W tym właśnie ta dotycząca jego stosunku do „damskiego
boksu” i „damskich bokserów”. Ci, którzy interesują się karierą pana Tuska
pamiętają wracające od czasu do czasu plotki o burzliwej „przedmałżeńskiej”
historii związku państwa Tusków. Historii, w której główne miejsce zajmować
miały cykliczne „sparingi”, przy których wyczyn Niesiołowskiego to taka
treningowa „skakanka”.
Ktoś, kto zmagać się musiał czy tam musi z takimi pomówieniami absolutnie
nie powinien ani nie może sobie pozwolić na publiczne wyrażanie podziwu dla
gostka, który wystartował do kobiety z piąchami. Ktoś taki powinien mieć tego
rodzaju gostków w oczywistej pogardzie. Tym mocniejszej że zbudowanej na
własnym, bolesnym zmaganiu z przypiętą niezbyt chwalebną łatą.
No chyba, że po prostu sam doskonale wie jak to jest i pana Stefana
znakomicie rozumie.
Niech pan to przemyśli Panie Tusk!
czwartek, 24 maja 2012
Operacja „Bristol” – wstyd, transparenty i moskiewski OMON
Pisząc
wczoraj w sposób ogólny o mechanizmach prowokacji, które zdają się być
sposobem obecnej ekipy na to, by „wygrać EURO” w kategoriach
politycznych, nie znałem jeszcze szczegółów, które na swoje potrzeby
pozwolę sobie nazwać Operacją „Bristol”. Te szczegóły zresztą są dopiero
ujawniane, przyznam, że z pewnym mozołem. Choć zarazem i z rozmachem, w
którym nawet niektórym zaczyna mylić się to, co „zdarzy (!) się 10
czerwca” z czasem teraźniejszym.
Kopalnią
szczegółów na temat tego, co „zdarzy się” za niespełna (ale jednak za…)
miesiąc jest wywiad z panem Sławomirem Nowakiem, wiadomym Ministrem.
Myślę, że panu Ministrowi nie najlepiej służy ciśnienie wywołane faktem
znalezienia się zarazem w centrum uwagi ale i na pierwszej linii krytyki
w związku ze stanem dróg (i objazdów) mających doprowadzić kibiców
świata (którego, jak oświadczył pryncypał pana Ministra, „oczy są
zwrócone na nas”) na areny EURO2012. Myślę że to właśnie z tego powodu
pan Nowak ma kłopoty z rozróżnieniem rzeczywistości i własnych
projekcji. Na kilka tygodni przed „zajściami” pan Minister już odczuwa
wstyd. Co więcej dokładnie potrafi powiedzieć jaki jest powód tego jego
naznaczonego wyraźnym dyskomfortem stanu ducha.
„- Wstyd mi za tych, którzy mogą zrobić nieprzyzwoite sceny pod oknami rosyjskiej reprezentacji –„
Oświadczył Nowak rozmawiając z Wprost* i aby było jasne za co już wczoraj ten wstyd odczuwał wyjaśnił „-
Nikt na świecie nie zrozumie, że ktoś wznosi jakieś haniebne hasła pod
oknami reprezentacji rosyjskiej, która zamieszka w Bristolu- ”.
Złośliwie
chciałoby się zauważyć, że pozostało już tylko Nowakowi ustalić, co
konkretnie będzie krzyczane „pod oknami reprezentacji rosyjskiej”. A
musi być to coś mocnego, tak żeby przypadkiem „nikomu na świecie” nie
umknął ten gorszący incydent.
Tu
zauważę, że o treści pan Nowak może być spokojny. Bo nie tylko on
„martwi się i wstydzi” z wyprzedzeniem. I to równie konkretnie. Dziś o
godzinie 7.22 (sam widziałem!) pan Kuźniar w TVN24, rozważając cóż może
się wiadomego dnia i we wiadomym miejscu zdarzyć i czy Rosjanie z
Bristolu na pewno to odnotują, pozwolił sobie na uwagę, że (cytat z
naprędce wykonanej notatki) „Transparent z napisem << Tusk i Putin – mordercy>> będzie można ustawić tak, by Rosjanie widzieli”.
Nie
wiem czy pan Kuźniar już stosowny transparent wykonał i czy
przeprowadził konieczne pomiary topograficzne by na pewno „Rosjanie
widzieli”. Ma jeszcze nieco czasu bo jakaż to trudność w końcu?
Wygląda
na to, że 10 czerwca PiS, Solidarni2010 i inne aktywne każdego 10 dnia
miesiąca środowiska nie będą musiały się trudzić. W ogóle nie muszą
pojawiać się na Krakowskim Przedmieściu a manifestacja, jak sądzę, i tak
się odbędzie. Co więcej twierdzę, że jest już niektórym świetnie
wiadomo jaki będzie miała przebieg. No może nie tak do końca wiadomo ale
o tym przy końcu. Pisząc wczoraj o tym, że obecna ekipa nie odpuści
„zadym w czasie EURO” nie zdawałem
sobie sprawy z jej determinacji. Przy świadomości jej skali nieco
chłodno robi mi się na myśl o tym co nas czeka. Tym bardziej, że sprawa,
przy wybitnym wkładzie prominentów obecnej ekipy (rzeczony Nowak,
Mucha…) zaczyna już żyć własnym życiem poza naszą, hmmm…, jurysdykcją.
Na
durny apel Muchy (od razu kontestowany przez lepiej chyba
wtajemniczonego Nowaka, który świetnie wyczuł, że Mucha może „namieszać w
planach”) by się Rosjanie „nie wychylali” (no mówcie tak dalej Rosjanom!) pojawiły się reakcje z tamtej
strony. Nie, nie oficjalne. Wiadomo, że raczej trudno wśród Rosjan
mających możliwość czy prawo oficjalnie wypowiadać się w tych sprawach w
imię ich państwa szukać kogoś, kto zechciałby się dopasować do
intelektu i profesjonalizmu Muchy. Jak na razie pojawiają się głosy
obywateli wyrażających swe zdanie w necie. Jeden z takich głosów
zacytował mocno uradowany Kuźniar we wspomnianej audycji. Rosyjski
internauta zasugerował, że w związku z zagrożeniem bezpieczeństwa
rosyjskich piłkarzy dla ich ochrony warto by przerzucić do Warszawy
moskiewskie oddziały OMON-u, które tak sprawnie spisują się ostatnimi
czasy.
Myślę,
że jakby zechcieli to nikt z tych, co mają wpływ na takie sporawy, nie
zaprotestowałby. I wyszłaby z tego kapitalna układanka. Jak wiadomo,
nawet gdyby Kaczyński i PiS tego dnia odpuścili sobie Krakowskie, zadyma
i tak będzie. Przecież pan Nowak nie może się wstydzić po próżnicy a i
transparent Kuźniara nie może się zmarnować!
I
teraz miarkuj czytelniku jak by to było gdyby na taką właśnie
„manifestację” ruszył ten moskiewski OMON. Ciekawe czy Kuźniar pokaże
„światu” ślady po ruskiej pałce i czy będzie z nich dumny czy raczej
będzie się wstydził?
środa, 23 maja 2012
Prowokujcie dalej, Panie Tusk!
Gdyby
dziś zapytać, komu najbardziej zależy na tym, by zbliżające Mistrzostwa
Europy upłynęły w atmosferze ulicznych zadym i politycznego szczerzenia
na siebie zębów, niewątpliwie wskazać należy Donalda Tuska i jego
ekipę.
Oczywiście
nie jest tak, że na udanej imprezie przestało im zależeć. Otóż nie! Oni
jak najbardziej marzą o „wyjściu z grupy” a nawet pewnie o jakimś
medalu. Tyle, że najchętniej chcieliby to dostać w korzystnym pakiecie.
Czyli z tym, co na początku napisałem.
Ów
pakiet miałby polegać na tym, że PO i jej szef Tusk byliby kojarzeni z
„wyjściem z grupy” czy tam „medalem” oraz ogólnymi ochami i achami nad
udanymi igrcami zaś ich przeciwnicy czy tam oponenci z burdami,
„robieniem wsi” i „obciachem na cały świat”.
Tak, to byłby wymarzony scenariusz pana Tuska.
Tyle,
ze ostatnio jakby trochę nierealny. Powoli upadają nadzieję ekipy Tuska
na to, że Solidarność wyjdzie na ulice a PiS temu przyklaśnie.
Związkowcy jakby nieco spuścili z tonu a Prezes PiS wręcz wezwał do
wyciszenia sporów i sam zobowiązał się do bezwarunkowego zwieszenia
politycznej walki.
A
skoro tak, ekipa Tuska zdecydowała się chyba nie czekać na samoistne
spełnienie się marzeń i postanowiła marzeniom nieco pomóc.
Tak
właśnie odbieram dwa dzisiejsze wydarzenia. Jedno przewrotne choć i tak
w swej subtelności toporne a drugie w oczywisty sposób skandaliczne i
konfrontacyjne.
Pierwsze
ze zdarzeń to skierowane do „wszystkich byłych premierów, którzy
przyczynili się do organizacji Euro” zaproszenia na obiad i Mistrzostwa.
Czy tam odwrotnie. O ile się nie mylę spośród „byłych premierów” w grę
wchodzi tylko Jarosława Kaczyński. Inni, nawet gdyby bardzo chcieli
„przyczynić się” w sprawie Euro, nie bardzo mogli. Z przyczyn
oczywistych. Zatem Tusk zaprosił Kaczyńskiego na obiad. Cóż w tym złego.
Z pozoru nic. Tyle, ze Tusk wie doskonale., że Kaczyński mu odmówi (co
zresztą w trakcie pisania tego tekstu ziściło
się wedle mych oczekiwań). Najpewniej niedługo będziemy czekać na
jakieś ostre komentarze pod adresem „odrzucającego wielki gest Tuska”
Kaczyńskiego. Tak było dotąd i tak będzie teraz. Ani się obejrzymy. Tu
zaznaczam, że dopiero siadłem do netu i nie wiem za bardzo czy już nie
jeżdżą po „wrednym Kaczorze” w tej sprawie.
Druga
sprawa to już mocniejszy kaliber. Taka dogrywka z II planu debaty
sejmowej w sprawie emerytur. Nie wpuszczenie Dudy i delegacji związku na
obrady było bez dwóch zdań prowokacją mającą podgrzać atmosferę w
związku. Po zadymie z wiadomego piątku zrobić coś takiego jest oczywistą
„chamówą”. Kto tego nie widzi, ślepy jest i tyle. Oczywiście można by
to tłumaczyć, delikatnie mówiąc, brakiem rozsądku pana Marszałka Senatu.
Jednak, mimo datującego się od czasów zacięcia pamięci na temat roli
Lecha Kaczyńskiego w Sierpniu80 powodującego mój gwałtowny spadek
szacunku, nie uważam Borusewicza za głupca. Jeśli już to za posłusznego
żołnierza Tuska. A to, co się stało za stanie z rukami pa szwam (tu bez
aluzji..)
Myślę,
że i Tusk i Borusewicz w ostatecznym rozrachunku przeliczą się w
rachubach. Choć nawet nie chcę zgadywać czego jeszcze spróbują. Czasu
trochę jeszcze zostało.
Zatem prowokujcie dalej panie Tusk. Wiadomo, cel uświęca środki. Może wam wyjdzie „\dwa w jednym”.
wtorek, 22 maja 2012
Litewski kołdun w czekoladzie czyli smaki przyjaźni
Kiedy
pisałem swój wczorajszy tekst, zadawało mi się, że relacje polsko-
litewskie osiągnęły już ten poziom absurdu, ze gorzej czy tam śmieszniej
już być nie może. Że teraz czas by emocje spadały a afekt zastępował
zdrowy rozsądek. Okazało się, że bardzo się myliłem a promień mego
błądzenia uświadomił mi pan Igor Janke, publikując osobliwy apel. Nie
czepiam się treści jako takiej. Apel ów jest osobliwy „tu i teraz” i do
aktualnej sytuacji pasuje jak wianek ze stokrotek do munduru Wermachtu.
W
zasadzie nie jestem pewien intencji twórców apelu (pana Igora już
szybciej). Czy „chodzi o to by nie wpaść w błoto” czyli rzeczywiście o
wiarę w to, iż można się uśmiechnąć, pomachać ręką i wszystko, jak w
jakiej bajce, będzie cacy. Chciałem napisać „znów” ale przypomniałem
sobie, ze dotąd nie było. A może „w błoto” i tak wpaść musimy i
pozostaje już tylko kwestia w jakim towarzystwie i w jakim stylu. Czyli
taka szczera mina do kiepskiej gry.
Tak ta „inicjatywa pojednania między oboma narodami”, proponowana przez pana Igora wygląda.
Odnoszę
wrażenie, ze ona nie narodziła się teraz, że odkąd my jesteśmy wolni i
wolni są nasi bracia Litwini, cały czas wykazujemy naprawdę wiele
„inicjatywy pojednania między oboma narodami”. Przez całe lata okazujemy
i okazujemy. I jeśli coś z tego wynika to chyba akurat nie to, czego my
wszyscy, wraz z panem Igorem, redaktorem Michnikiem i resztą
podpisanych i nie podpisanych pod apelem byśmy chcieli.
Pozostaje zastanowić się czemu tak jest.
Tak
do końca nie wiem ile w tym winy tej naszej nieustającej „inicjatywy
pojednania między oboma narodami” ale wykluczyć tego, że za nasze ciągle
obecne we wzajemnych relacjach serce otrzymujemy kamień niejako na
własne życzenie wykluczyć się nie da.
W
końcu każdy chyba spotkał się w życiu z sytuacją, w której widział
przypadki rozwydrzonych, skrajnie egoistycznych bachorów, które do
takiego stanu doprowadziła miłość i wynikająca z niej pobłażliwość ich
rodziców czy tam (jak w tym przypadku) starszego rodzeństwa.
Naprawdę
obawiam się, że gorący apel pana Igora i całego towarzystwa, w którym
krzyczy o wzajemną miłość, po drugiej stronie odebrany zostanie
opacznie. Jako apel „róbcie swoje, my i tak was kochamy”. To, co
widzieliśmy i widzimy dotąd, pokazuje, że w kręceniu nami nasz mały
sąsiad przednio się wyspecjalizował. I, niestety szybko go tego nie
oduczymy. A już na pewno nie miłosnymi wyznaniami. To, ze będzie ów
proces długi, wynika przede wszystkim z tego, że cała sprawa zaszła zbyt
daleko i dziś wygląda wręcz na gówniarską (choć realizowaną po
mistrzowsku) złośliwość Litwinów. Poza tym kto u nas miałby tupnąć pod
Wilnem? Ci, co sprzedawali naszych w Mińsku a i w Wilnie „minęli się z
prawdą” wobec tamtejszych rodaków nie tak znowu dawno?
Reakcja
sygnatariuszy apelu jest oczywiście oklepanym intelektualnym schematem w
duchu „dzieci- kwiatów”. Ładnym ale głupim na dłuższą metę. Mi
przypomina reakcję Boxera z „Folwarku zwierzęcego” na każdą kolejną
opresję. „Będę więcej pracował” zwykł puentować takie sytuacje. Pan Igor
z towarzystwem idzie jego tropem i na kopniaka z Wilna odpowiada „I tak
będziemy was kochać”.
Nie tędy droga panie Igorze. Nie zawsze się da by było ładnie. Choć Zasze by się chciało.
poniedziałek, 21 maja 2012
Jak nas Litwini uczyli dyplomacji
Trudno
przypomnieć sobie kiedy nasze stosunki z Litwą można było nazwać
przyjaznymi. Najpewniej wtedy tylko, gdy kibicowaliśmy Litwinom stojącym
szpalerem wokół wileńskiej wieży telewizyjnej i patrzącym w czerwone
oczy sowieckim czołgom. Wtedy Lndsbergis dziękował nam w pięknej
polszczyźnie za solidarność. Później jakoś szybko zapomniał naszego
języka i dziennikarzom z Polski odpowiadał już tylko po litewsku (czy
tam angielsku). Choćby wtedy, gdy pytali go o kolportowaną przez ludzi
Sajudisu mapę „historycznej Litwy” sięgającej gdzieś pod Elbląg.
I tak już zostało.
To, co zrobiła Prezydent Grybauskaite
to nie tylko przejaw konsekwencji w budowaniu wzajemnych relacji Litwy z
Polską. To także lekcja dla naszych macherów od polityki zagranicznej
jak się powinno w niej poruszać. Kiedy w ubiegłym roku doszło do
protestów litewskiej Polonii związanych z ustawowymi ograniczeniami
polonijnego szkolnictwa , wydawało się, że mamy szansę połknąć
nieprzyjaznych sąsiadów jednym kłapnięciem. I nikt z naszej wielkiej
„europejskiej rodziny” nam tego aktu kanibalizmu nie będzie miał za złe.
Problem
w tym, że i tę sprawę „załatwiono” tak, jak załatwia się od jakiegoś
czasu wszystkie sprawy naszego kraju. Szybki benefis przed kamerami i
mikrofonami tego czy tam owego z naszej „klasy politycznej” a później
cisza. Nic się nie dzieje. Gdyby dziś, tak na szybko, zapytać tę
gawiedź, która tak szarpała się oceniając wielki sukces/ koszmarną
porażkę Tuska pod Ostrą Bramą, jak się sprawy z polskimi szkołami na
Wileńszczyźnie mają, pewien jestem, że mało kto by wiedział. A przecież trudno było tamtą sytuację oceniać inaczej jak wystawienie się Wilna na nasz cios i oczywisty nokaut.
Ten,
kto tak widział tamtą sytuację (w tym ja) oczywiście przecenił
zdolności naszych „dyplomatów”. Ale też nie docenił zdolności ich
litewskich odpowiedników.
Słowa
pani Prezydent to takie efektowne wyjście spod ciosu. Nie powiem
mistrzowskie. Mistrzowskie byłoby gdyby nie… Gdyby nie to, że ten, kto
miał przeciwnika tak wystawionego przez tyle czasu nie potrafił nic
zrobić. A jak mawiają klasycy niewykorzystane sytuacje się mszczą. No i
zemściły się.
Widać
na tym przykładzie, że to, co zbyt często umyka nam, jest pilnie
odnotowywane przez innych. Dotąd nasze spory o osobliwe matrimonium non
consumatum z Rosją, zaklepane nad ciałami w Smoleńsku zdawały się
akademicką dyskusją o estetyce, etyce i kilku innych, teoretycznych a
więc całkiem nie przydatnych dziedzinach, okazały się mieć swój jakże realny wymiar.
Okazało
się, że nasze, hmmm…, zbliżenie z Rosją nie tylko nie przyniosło nam
ani spodziewanych ani nawet niespodziewanych korzyści. Okazało się, ze
przyniosło nam oczywistą szkodę.
Litwini,
którzy wtedy, gdy Tusk lansował się bezproduktywnie na wileńskiej
ziemi, mieli nie za wiele argumentów w dyskusji z nami, teraz je, a
jakże mają. I, widząc ich dyplomatyczna sprawność, będą ich mieli
jeszcze więcej.
Nie
zdziwcie się szanowni obserwatorzy, jeśli okaże się za jakiś czas, że
do niezadowolonego Wilna dołączy jeszcze kilku „niezadowolonych”. Tych,
których nasze rzeczywiste czy tam wydumane zbliżenie z Moskwą też
zacznie niepokoić. Nie łudźcie się wtedy, ze to się stanie ot tak samo z
siebie. Będzie to efekt tych słów pani Grybauskaite ochoczo
rozwiezionych po różnych Rygach czy Tallinach przez jej heroldów.
Jej
słowa świadczą najlepiej, ze nasi mniejsi bracia wcale się nas nie
boją. Bo co im zrobimy? Przecież nas nawet te kilka milionów Litwinów
potrafi zrobić w bambuko. Takich mamy mocarzy w MSZ-cie!
Za
jakiś czas nie będzie innego wyjścia tylko wizyta naszego Prezydenta,
odzianego w jakąs Włosienicę od Armatniego czy od Prady, w Wilnie z
płaczliwym „wybaczcie bracia Litwini!”
My po prostu inaczej nie umiemy. Przynajmniej póki na czele naszych dyplomatów stoi taki gigant jak pan Radosław Sikorski.
niedziela, 20 maja 2012
Geniusz Hajdarowicza (będzie mi Cię „Rzepo” brakowało)
Pewnie Hajdarowicz jest wirtuozem a może i geniuszem biznesu. Nie wiem,
nie znam się. Potrafię jednak pewne fakty zauważyć. Nie zawsze zrozumieć…
„Rzeczpospolitą” zacząłem regularnie kupować zaraz po tym, jak Michalski
popełnił samobójstwo „Dziennika”. Z krótką przerwą na refleksję redakcji w
sprawie samospalenia pod KPRM płaciłem te (ostatnio) 3,50 złotego dzień w dzień
oprócz niedzieli. Teraz płacę rzadko. Nie, nie dlatego, że znów mi podpadli.
Od jakiegoś czasu zdarzało się, ze odbierając od pani z „mojego” kiosku „Rzepę”
słyszałem, że specjalnie dla mnie odłożyła bo dostała jedną. Od ponad miesiąca pani
mi nie odkładała poza sobotą gazety. Nie odkładała bo nie dostawała żadnego
egzemplarza. Wczoraj, pierwszy raz, nie dostała i sobotniego wydania. Tak się
złożyło, ze wyjeżdżałem wczoraj na jeden dzień do brata więc odbyłem najpierw
peregrynację po moim mieście a później po miasteczku, w którym mieszka brat. Wszędzie
słyszałem „dziś nie dostałem ani jednego egzemplarza”. Od pewnego momentu,
rozeźlony, zacząłem sprawdzać, czy nie ma na „Rzepę” popytu ale wszędzie (!) okazywało
się, ze na jeden, dwa, trzy egzemplarze chętni byli zawsze.
Gdybym ja i te kilka osób z każdego odwiedzonego przeze mnie punktu nagle
stwierdził, ze nie będę płacił po 3,50 zł z tego czy innego powodu,
zrozumiałbym to, co wczoraj odkryłem. Byłoby to z punktu widzenia biznesu
zwanego „wydawaniem dziennika „Rzeczpospolita” całkiem zrozumiałe. W sytuacji,
w której od dawna musiałem biegać po coraz rozleglejszej okolicy by te swoje
cholerne 3,50 wcisnąć siła Hajdarowiczowi, i mi się coraz rzadziej udawało,
sensu „strategii rozwoju gazety” przyjętego przez „Presspublicę” pojąć za nic
nie mogę. Jak napisałem na początku, najwidoczniej geniusz biznesowy pana
Grzegorza przerasta moją wyobraźnię.
Wyobraźnię, która, pytana przeze mnie o sens wydawania 130 milionów
złotych po to, by zarżnąć najważniejszą i najbardziej prestiżową kurkę z
zakupionego stadka, odmawia odpowiedzi. Nie, nie kieruje się żadną biznesową
klauzulą poufności. Po prostu nie ogarnia.
Nie wiem już czy przypadkiem, patrząc zezem na „sukces” należącego do
tegoż przedsiębiorcy „Przekroju”, nie trafiła się jedna jedyna w całym
wszechświecie branża, przy której geniusz biznesowy Hajdarpowicza nie okazał
się po prostu bezradny. Może to, co pozwala milionerowi z Krakowa kupować z
ogromnym zyskiem piasek brazylijskich plaż, zawodzi gdy trzeba radzić sobie z
nieprzewidywalnym, polskim rynkiem medialnym?
Gdy tak wczoraj biegałem po kioskach i salonikach prasowych, zaskoczyło
mnie, że wszędzie tam, gdzie wiało pustką po „Rzepie”, bez kłopotu mógłbym
nabyć wspomniany „Dziennik”, zalęgający wszędzie w znacznej ilości. Mógłbym liczyć
na którąś z mutacji dawno już pogrzebanego przez specjalistów branży dziennika „Polska-
The Times”.
Nie wiem jak się dystrybuuje gazety. Ale jakoś na logikę wychodzi mi, że
skoro opłaca się takiemu „Dziennikowi” zalegać w kioskach to tym bardziej musi
się opłacać przywozić gazetę tam, gdzie na nią ktoś czeka ze swoimi trzema
zylami pięćdziesiąt.
Wiem, że jakakolwiek sugestia, że „plan biznesowy” Hajdarowicza polegać
miał na zarżnięciu z jakichś pozaekonomicznych względów „Rzepy”, postawiona
zostanie gdzieś w okolicach „helowej mgły”. Zatem nie pozostaje inne
wytłumaczenie, że finansowy talent Hajdarowicza jest, przynajmniej w tej
branży, mocno przeszacowany. I trzeba współczuć mu wywalenia tych 130 milionów
w błoto. Bo w końcu skusze się na coś innego jak mi Hajdarowicz będzie takie
numery robił.
Choć przyznam, że będzie mi Ciebie, droga „Rzepo” mocno brakowało…
Historie i historyjki (Prezydent już nie przeszkadza)
Prawdę powiedziawszy sądziłem, że temat „apostazji” Pajacyka został już dość
wyśmiany zanim objawił się on przed wiadomymi drzwiami i zrobił wiadomo co. Kiedy
pisałem kilka dni temu „Bo przecież chyba
nikt nie myśli, że w warszawskiej czy tam gnieźnieńskiej kurii powstaje właśnie
dramatyczny apel do obu panów kończący się płomiennym wezwaniem „Don’t Go!”*
sądziłem, że nie tylko ja odbiorę cała imprezę tak, jak powinna być ona
odbierana. Nie było mnie w sieci przez niemal dwa dni więc nieco zdziwiłem się
gdy zauważyłem, że „wielcy Salonu24” poważnie odnoszą się do eventu
zorganizowanego przez Pajacyka i jego Ruch. A prawda jest taka, że gdyby
okazało się, że Ruchowi Pajacyka mogłaby pomóc, dajmy na to, brazylijska
depilacja, też publicznie by jej dokonał. Ciekawe czy wówczas wywołałoby to
podobną reakcję jak ta dzisiejsza?
W zabawie pajacąt historyczne a raczej pseudohistoryczne jest przecież
tylko wynikające czy to z nieuctwa czy to z pośpiechu lub roztargnienia nawiązanie
do Józefa Piłsudskiego. Może wynikłe też z faktu, że obaj panowie, Ziuk i
błazen z Biłgoraja mają te same inicjały. I pewnie Pajacykowi wyszło, że z
niego „Piłsudski XXI wieku”. Taki „Piłsudski” jaki wiek…
Ale to nie jedyny przebłysk „wielkiej historii” w ostatnich dniach. Tusk
o zbliżającej się sportowej imprezce za marne kilka miliardów pozwolił sobie
stwierdzić „To być może jedne z
najważniejszych trzech tygodni w historii naszego kraju”**. Qrka wodna!
Może jesteśmy prowincją. Może na co dzień trudno byłoby wycisnąć z przeciętnego
Europejczyka czy tam obywatela świata jakiekolwiek informacje na nasz temat. Bo
niby czemu miałby cokolwiek o nas wiedzieć? Czy my wiemy cokolwiek o Belgach
albo Portugalczykach? Ale kilka razy potrafiliśmy tak namieszać, że świat
faktycznie oczu od nas oderwać nie mógł. Zaś różne Mundiale i takie tam
odbywają się to tu to tam bo gdzieś muszą i tyle. Zaś świat swą uwagę skieruje
najpewniej na ślicznego Krzysia Ronaldo i kilku równie przystojnych chłopców z
krótkich spodenkach. Natomiast fakt, że depczą oni glebę umownie nazwaną Poland
czy tam Holand będzie im zwisał i powiewał. No ale skoro historyk tak to widzi,
pewnie będzie to faktycznie kilka najważniejszych tygodni naszej historii.
Na koniec ostatnie nawiązanie do historii. Tej mocno najnowszej. Jak
wiadomo jednym z najburzliwszych konfliktów ostatnich lat III RP była kwestia
prowadzenia polityki zagranicznej. Kłótnia o to, na ile ma prawo włączać się w
nią Prezydent oparła się przecież nawet o konstytucję a ówczesny i (co
szczególnie istotne) obecny Minister Spraw Zagranicznych gotów był klękać przez
Prezydentem by ten sobie różne wyjazdy odpuścił.
Dziś, słuchając wiadomości, ze zdziwieniem usłyszałem, że na
rozpoczynającym się szczycie NATO szefem naszej delegacji będzie Prezydent. Nie
usłyszałem natomiast żadnych lamentów, że cnota konstytucji znów jest zagrożona
ani że pan Sikorski znów gotów nadwerężać swe szlachetne kolana. A miałby
okazję bo się z Prezydentem zabrał.
Od przypomnianych przeze mnie zajść nie nastąpiła zmiana konstytucji,
która inaczej określiłaby relacje poszczególnych ośrodków władzy wykonawczej. Zmienił
się tylko Prezydent. My zaś dostajemy dowód tego, że te poprzednie biadolenia
na temat „zagrożenia konstytucyjnego porządku” były zwykłymi przejawami
antykaczyńskiej alergii. Dzisiaj otrzymujemy lekcję braku czy to konsekwencji
czy to przyzwoitości. Oraz lekcję stawiania plemiennych relacji ponad powagę
państwa. Anulowanie zastrzeżeń wobec aktywnej roli Prezydenta w polityce
zagranicznej tylko z tego powodu, że nazywa się on teraz Komorowski stawia tych
niegdyś „zatroskanych” w dość mało korzystnym świetle. Różnica w tym, że „Prezydent
już nie przeszkadza”, prawda panowie.
** http://www.wprost.pl/ar/323344/Tusk-o-Euro-braki-w-infrastrukturze-mozemy-nadrobic-serdecznoscia/
sobota, 19 maja 2012
Partia złodziei czy głupia baba w polityce? (suplement)
Poza wersją oficjalną, wedle której doczekaliśmy się zadziwiającej
sytuacji skazania na więzienie ofiary intryg tajnych służb… Tu taka uwaga do
tych, którzy ją rozpowszechniają. Mamy rok 2012, piaty rok rządów „prawdziwego
prawa i prawdziwej sprawiedliwości”. Zatem nie czujecie dysonansu? Pięć lat po
obaleniu reżymu w więzieniu ląduje kobieta skrzywdzona przez Państwo a Państwo
nic?
Ale wróćmy do wersji wydarzeń. Zatem oficjalnie jest tak, że była sobie
pani Beata. No i pojawił się wąż i ja skusił. Odtąd rodzić będziemy w bólu i w
proch się obracać.
Nieoficjalnie, ale nie mniej często rzecz pozbawiona jest patosu. Na grę na
plejstejszyn by się bez dwóch zdań nie nadawała. Mają się więc sprawy tak, że
pani Beata była (była?) głupia wiec jak się ten wąż z reklamówką forsy pojawił,
wzięła. Każdy głupi by wziął.
Każdy głupi… I tu kończą się żarty. Zaczyna się natomiast ciche
rachowanie tych „głupich”, którzy by wzięli. Nie ważne ilu wychodzi bo nie o to
chodzi.
Chodzi o to że tacy są. Choć bez wątpienia być ich nie powinno. A w
zasadzie nawet nie może ich być!
Proces doboru tej zbiorowości jest tak złożony, że ktoś, komu bozia do
głowy za wiele nie nalała nie ma szans przez niego się przecisnąć. Owszem, można
psioczyć na demokrację, na wolę ludu i tłumaczyć, że wybrańcy tacy sami mądrzy
jak i wspomniany lud. I nie dziwić się niczemu. Tyle, że głupi lud nie zwykła w
czasie wyborczym chadzać po domach i wyciągać siła ludzi kierując się tym czy
innym kryterium. Choćby i głupoty wypisanej na twarzy. Może nawet byłby do tego
zdolny gdyby nie był na to zbyt leniwy czy tam wygodny. Temu leniwemu ludowi
trzeba więc podsunąć menu, z którego wybiera sobie danie główne i przystawki. I
tu kończy się przypadkowość wyboru dokonywanego przez głupi i do tego leniwy
lud. Listę pozycji do wyboru tworzą bowiem ludzie kompetentni i odpowiedzialni.
Tak przynajmniej, jak mniemam, widzą oni siebie samych. Zatem jeśli lud w
jakimś momencie wybiera głupią babę (To nie jest nic seksistowskiego! Odnoszę
się do narzuconej narracji) to raczej dlatego, że jest ona na liście przygotowanej
przez tych kompetentnych niż dlatego, że on też jest głupi. I do tego leniwy.
Zatem obrona metodą „głupiej Sawickiej” nie jest najlepszą metodą. Zdecydowanie
większy szacunek budzi we mnie prymitywna, cofająca nas do czasów
barbarzyńskich opcja, przyjęta przez Schetynę. Zasugerowana przez niego koncepcja
„doskocz i oddaj” jest o tyle godna uwagi, że ma, jak napisałem, bogatą
historię zaczynająca się gdzieś w okolicach „oko za oko” i nawiązująca także do
naszej rodzimej wróżdy. Ale nie tradycja jest jej największą zaletą. Raczej to,
że nie pozostawia potencjalnych następców pani Beaty samych sobie. Mówi do nich
Schetyna w ten sposób „Będziecie pomszczeni. Jakby co…”
Ale zostawmy tę godną zarazem pogardy i szacunku, bez wątpienia mającą
niewiele wspólnego z humanizmem i zdobyczami oświecenia, barbarzyńską szczerość
Schetyny by wrócić do „głupiej baby”.
Wytykanie głupoty osobie, która „ w
2001 przystąpiła do Platformy Obywatelskiej w Jeleniej Górze. Była członkiem
władz regionalnych i krajowych tej partii. […]w wyborach w 2005 została wybrana
do Sejmu z okręgu legnickiego, uzyskując 8764 głosy. W Sejmie V kadencji
pracowała w Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych oraz Komisji do Spraw
Kontroli Państwowej. Od 10 lipca 2007 do 11 października 2007 zasiadała w Radzie
Służby Publicznej przy Prezesie Rady Ministrów.”* wydaje się nie na
miejscu. Może mniej z uwagi na te zaszczytne stanowiska, które pełniła a
zdecydowanie bardziej z uwagi na stan umysłu przeciętnego, szarego obywatela. Co
się dzieje w głowie takiego Suwerena, dajmy na to jednego z tych 8764 z okręgu
legnickiego, który na co dzień boryka się choćby z poszukiwaniem pracy i głowi
się czego w jego CV brakuje skoro wszędzie mu dziękują. A tu…? Atu i Sejm
V kadencji i Komisja Administracji i Spraw Wewnętrznych a nawet Rada Służby Publicznej przy samym Prezesie Rady Ministrów. I właśnie
dowiaduje się, że to wszystko zdołała obskoczyć osoba, którą teraz w szeregach
partii, której była członkiem władz
regionalnych i krajowych tej partii, byli koledzy mają za skończonego głupa.
Powiem szczerze, ze problem „głupiej baby w polityce” (TE „głupiej baby”
by było jasne) jest poważniejszy niż się wydaje. Linia obrony, czyniąca z pani
Beaty nie winną crimenu lecz ofiarę
własnych, niezbyt wielkich kompetencji intelektualnych nie wydaje mi się jakoś
szczególnie misterna. Bo ona MUSI rodzić pytania wypływające z zasad
demokracji. Tej wewnątrzpartyjnej, wielokrotnie podnoszonej przecież przez
byłych kolegów pani Beaty z władz
regionalnych i krajowych tej partii. Pytań o to kto wytrzasnął pani Beatę, kto ją
pchnął do polityki. Kto sprawił, że mogła kandydować do władz regionalnych i krajowych tej partii oraz do Sejm
V kadencji . Wreszcie pytanie ostatnie. Kto ją do jasnej Anielki wybierał?
Tych 8764 przedstawicieli pomińmy. To przecież w końcu tylko „przypadkowe
społeczeństwo” a nadto ofiary. Ofiary tego, że ktoś podsunął im niecnie „głupią
babę w polityce”. W dodatku posługując się oszustwem. Bo nie sądzę by na
plakatach z panią Beatą, w tym okręgu legnickim napisano że ona „głupia”. Nie
napisano też, że ma „lepkie ręce” ale na razie my nie o tym…
Wracając do pytań zaczynających się od „kto” pozostaje poszukać tych, dzięki
którym była ona w składach i na listach. I zastanowić się czemu wysłali oni tam
„głupia babe w polityce”. Możliwości są dwie. Albo sami są równie głupi albo do
czegoś potrzebna im była „głupia baba w polityce”. Do czego? Nie mam pojęcia.
Na konie przyznam, że przy wszystkich moich wątpliwościach rozumiem czemu
tak się teraz o tej sprawie próbuje mówić. Pokazałem, że sprawa pani Beaty to
nie tylko ona sama. Zawsze będzie aktualne pytanie „kto” w kontekście dania
pani Beacie takich możliwości, z jakich skorzystała. I choć pewnie byłoby
bardziej honorowo przyznać, ze z pani Beaty sprytna cwaniara (zatem osoba w
jakiś sposób kompetentna), której się tylko od nadmiernego rozpędu noga podwinęła,
trwać będą na stanowisku, że to jednak tylko „głupia baba w polityce”. Bo mimo
wszystko lepiej mieć na sumieniu tę „głupią babę w polityce” i wyjść na „Partię
durniów”, której członkiem władz
regionalnych i krajowych była owa „baba”,
niż przyznać jej specyficzne kompetencje, nie wyjść na durniów umożliwiających kobiecie
znalezienie się w miejscu, z którego było tak blisko tej reklamówki pełnej
forsy i ostatecznie znaleźć się, niestety, w „Partii złodziei”.
* z biogramu pani Beaty w Wikipedii : http://pl.wikipedia.org/wiki/Beata_Sawicka
piątek, 18 maja 2012
Agent Tomek w pościeli, agent Tomek pod celą
Chcąc
nie chcąc dalej musimy poruszać się w rzeczywistości, w której prawda
nie istnieje a właściwie na trwałe została zastąpiona protezowaniem w
postaci „prawd” wygodniejszych, łatwiejszych do zaakceptowania.
Najciekawsze jest to, że odbywa się to najczęściej w sztafażu „dążenia
do prawdy”. Dokładnie zaś w ten sposób, że kiedy coś nam nie leży,
domagamy się od drugiej strony konkretów, linków, cytatów, wyłapując
przesunięcie przecinka, choć to akurat dla wymowy (a zatem i dla prawdy)
znaczenie ma żadne.
Ale
tak już jest i trzeba to zaakceptować. Tym bardziej, że nie dotyczy to
tylko nas, szarych obywateli ale i tych, którzy trzymają nad nami rządy.
Nie, na szczęście nie rządy dusz. Tego by jeszcze brakowało.
Podam
przykład świeży, z wczorajszego dnia. Może śmiesznym było, gdy
niektórzy zaczęli się domagać by obecna siła przewodnia kajała się za
pewną panią, co kiedyś była towarzyszką a dziś już nie jest. Jeśli zaś
uprawomocni się wyrok, będzie natomiast zwykła kryminalistką. Jakaś
logika w tych oczekiwaniach chyba jest. Bo w końcu jakby pani owa nie
była wcześniej towarzyszką, kryminalistką pewnie by też nie została ("Kurwa mać, tylemam układówteraz wypracowanych…”).
A w każdym razie szanse na to miałaby mniejsze. Ktoś mi tu zaraz, jak
to wcześniej bywało, odwinie Lipcem. Otóż szanowny, potencjalny
polemisto. To nie jest to samo. Lipiec czerpał korzyści z faktu
zajmowanych stanowisk, które zapewne zawdzięczał swym koneksjom. Owa
pani żadnych stanowisk nie zajmowała a swój krótki biznesowy lot
wykonała podparta wyłącznie przynależnością i zdjęciami z kilkoma
personami.
Oczywiście
nikt się tak naprawdę kajać nie zamierza ani do winy nie poczuwa. Tak
politycy (nie tylko zresztą ci) już mają i tyle. Ale tak mają na swój,
powiedzmy kieszonkowy użytek. Do kamery nikt nie powie, że „o co w ogóle
kaman?” i zauważy, że on się S. nie nazywa. Przed kamerą trzeba mądrze.
Zatem
wspomniane „mądrze” ujrzało wczoraj świat w takiej formie, która
łączyła pewne, chyba niezbyt wielkie obrzydzenie kryminalną przeszłością
pani owej oraz coś na kształt „okoliczności łagodzących”. Coś jakby
„krakowianka winna mało, wzięła w łapę bo się dało, krakowiaczek zaś
jest winien, dawać w łapę nie powinien”. Taka melodia PRL-u, gdzie
wprowadzono mechanizm ochrony łapówkarzy poprzez karanie i tych co
dawali. Pacyfikując od razu ewentualnych delatorów.
Mimo
tych pozorów, które mogą wynikać z tego, co wyżej, daleki jestem od
dworowania sobie z linii obrony, przyjętej przez pana Donalda Tuska. Bo
wcale nie jest to miejsce do żartów i śmiechów. Rzecz bowiem w tym, że
mówiąc to, co powiedział, dał do zrozumienia, że za nic ma ustalenia
sądu, które znalazły się w uzasadnieniu wyroku. Te, które oczyszczają
ówczesne CBA z zarzutu „politycznych działań” przeciwko owej pani i
przeciwko owej partii, której towarzyszką była wspomniana. Przypomnę tak
mimochodem jaki szum wywoływała każda wypowiedź poprzednika pana Tuska,
wyrażająca z jakiegoś ustalenia wymiaru sprawiedliwości.
Druga
rzecz, która z wystąpienia pana Tuska wynika, to takie mimowolne
przyznanie się do porażki albo nieudolności. Dawno, dawno temu, ale
myślę, że wielu jeszcze pamięta,
gdy pan Tusk debiutował na stanowisku, które ciągle jeszcze zajmuje,
jasnym było, że „obnażenie” tamtego CBA jest jednym z priorytetów. Ilość
spraw założonych ludziom związanym z tą służbą była niemała. I teraz
dochodzimy do momentu, w którym jest jak na razie jeden wyrok. Jednak
nie dla CBA lecz dla towarzyszki. CBA oczyszczono.
Tu
tak na marginesie przyznam, że się trochę naśmialiśmy z Kobietą Moją
Kochaną z zapisanej w uzasadnieniu uwagi, która miała wpływ na owo
oczyszczenie służby. Stwierdzone zostało, że nie doszło do „naruszenia
cielesności” towarzyszki, przez co jest ona tylko łapówkarz albo (to dla
feministek) łapówkara. I tu mnie naszło takie spostrzeżenie, że gdyby
agent Tomek musiał towarzyszce wręczać gratyfikację w pościeli, to może
wyszłaby na, powiedzmy „leki obyczaj” ale z łapówki by się wywinęła. No a
gdyby jeszcze ciążę zapuścił…! Nie wywinąłby się dla odmiany on!
Ponoć
po zdobyciu władzy Donald Tusk, na przykładzie byłej towarzyszki
zademonstrował swym compadre czego się wystrzegać. Myślę, że nie
wpadł mu do głowy ten koncept, na którym oparł się sąd. I nie sugerował
koleżankom, aby, jeśli już dadzą się uwieść wdziękom jakichś agentów,
brały każdą kasę w miłosnym „anturażu” . Wyjdą co prawda najwyżej na
pospolite… ale to jak na razie nie jest karalne.
czwartek, 17 maja 2012
„My” i „Wy”
Cieszę
się, że w powodzi tekstów na okrągło tłukących kolejne mniej lub
bardziej godne uwagi „tematy dnia” został zauważony tekst kolegi
Bufona*. Będący zarazem kontynuacją jak też i esencją jego przemyśleń,
odnoszących się do sprawy przerastającej zarówno kompanię Niesiołowskich
jak i trzy cele pełne Sawickich. Skoro już jesteśmy przy bieżączce…
Da
Bóg, o Sawickiej wkrótce zapomnimy, Na temperament Niesiołowskiego i
Jego za mało. Ale nawet jeśli da radę, co z tego. Przywołane przez
Bufona „My” i „Wy” doskonale poradzą sobie i bez pani S i bez „damskiego
boksera”. I właśnie w tym rzecz.
Niesiołowskiego
i Sawicką Bufon mi wybaczy bo sam nie ustrzegł się nieco krzywego
spojrzenia na sprawę więc mam prawo odpłacić tym samym. Czym zresztą bez
tego byłaby dyskusja „Nas” z „Wami”?
Niech
będzie taka a nie inna ale niech będzie. Przebiegłem tylko komentarze
pod tekstem Bufona i wydaje mi się, że okazał się szanowny kolega głosem
wołającym na puszczy. Ale nie docenić jego wołania byłoby głupotą.
Coraz rzadziej zdarza się nam na nasze problemy patrzeć z perspektywy,
do której Bufon próbował się zbliżyć. Perspektywy pozbawionej uwiązania
schematami, szablonami, kalkami. Takiej, w którym nic nie jest bardziej
„mojsze” a przez to traktowane jak ukochany, rozwydrzony dzieciak.
Któremu więcej wolno.
Niestety
dzielę z Bufonem tę zaćmę, która uniemożliwia patrzenie na
najważniejsze dla nas tak, by nie przesłaniali jej żadni Tuskowie,
Kaczyńscy, Palikotowie, Millerowie. A właśnie tak na NASZE sprawy
powinniśmy patrzeć. Te nazwiska powinny pojawiać się dopiero później, na
takiej samej zasadzie, na jakiej pojawia się pomoc drogowa po
stwierdzeniu flaka na którymś z kół.
Jednak
ani „My” ani „Wy” nie potrafią a pewnie i nie chcą już wrócić do tej
równowagi, w której traktować będziemy politykę jako pewien rodzaj
działalności usługowej. To, że traktujemy (nie tylko my) ja inaczej to
chyba największa porażka ewolucji systemów społecznych ofiarujących nam
kiedyś „ludowładztwo”.
Dlaczego
ważne jest, by choć dążyć do tej równowagi? I do sposobu widzenia
polityki jako służby społeczeństwu? Właśnie przez ten wskazany przez
Bufona podział i jego wszelkie konsekwencje. Teraz „My” i „Wy’ są
wynikiem pewnych procesów mózgowych, skutkujących dość wstrząsającymi
efektami. Obawiam się, że za jakiś czas z poziomu umysłów ten podział
przejdzie w geny. I wówczas to, co teraz jest pewnym uproszczonym
sposobem opisywania podziałów, zmieni się rzeczywiście w utrwaloną
różnorodność. Może przesadzam, ale niewiele. Kiedyś napisałem tekst
sugerujący, że wróżenie nadejścia budapeszteńskich klimatów może okazać
się prorocze. Delikatnie ale jednak, spora cześć tych, którzy są z mojej
perspektywy, podobnie jak i kolega Bufon, raczej „Wy” wyśmiało to moje
wieszczenie. Fakt, pomyliłem się. Ale pomyliłem się nie w tę stronę,
którą oni sugerowali. My od jakiegoś czasu mamy tu u siebie Budapeszt.
Jak na razie raczej z czasów Gyurcsány’ego ale już z zarysowującym się dość widocznie podziałem na dwa nienawidzące się madziarskie ludy.
Choć
fakt już jest faktem odnoszę wrażenie, że zostało nam coraz mniej czasu
by te madziarską przypadłość od nas odwrócić. Ale sądzę, że jest to
możliwe. Jeszcze. Póki „Wy” to też ktoś taki jak Bufon a i „My” pewnie
też znajdziemy nie jednego zdolnego rozmawiać.
Tylko po co?
Z
kilku powodów. Najbardziej prozaiczny jest taki, że Bufonowi może
zabraknąć cierpliwości. Następnym jest stosunek ceny, jaką płacimy tym
rozdarcie do tego, co jest kupowanym za nią „towarem”. Ten zaś w skali
naszej historii, naszej pamięci jest mgnieniem. Nie da się ukryć, że
kiedyś zabraknie Kaczyńskiego (ale „Wy” się nie cieszcie z tego tylko
pomyślcie co będzie, jak zabraknie) a i Tusk nie jest wieczny (a za nim,
o zgrozo, już błyszczą ząbki niecierpliwych sukcesorów).
Najważniejszy
zaś jest taki, że jak się nie opamiętamy „My” i jak nie zrobicie tego
„Wy”, za jakiś czas namnożyć nam się może i Cybów i, niestety Rosiaków,
ktoś może podpali Telewizję Trwam a inny wysadzi się razem z „cała
prawdą cała dobę”. A tłem do tego będą fale rechotu to jednych to
drugich. „Nas” i „Was”. Niemożliwe? Może kolega Bufon uznać to za
prowokację ale przypomnę opisaną gdzieś pierwszą reakcję na wieść o
Smoleńsku, zamkniętą w radosnym okrzyku „Nie ma PiS-u!” Jaka to różnica
krzyknąć „Nie ma Rydzyka!”, „Czerska się pali!” i takie tam.
Kiedyś
pewnie to się i tak skończy. Przecież zawsze zdarzy się jakaś kolejna
tragedia. Najlepiej taka, która z taką samą siła przygnie karki „Nam” i
„Wam”. Tylko czy naprawdę tego chcemy? Czy naprawdę jest to nam
potrzebne?
Ps.
Świadomie skupiłem się na „co” a nie na jak. Świadomie też nie
odnosiłem się do argumentów Bufona. I sugeruję, by skupiać się na
sprawie a nie na licytacji między „Nami” i „Wami” o to, kto co
przekręcił a co przemilczał. Bo tak będziemy dreptać w miejscu. Żądać od
niego i wszystkich „Was” pokajania się i uznania naszych racji nie
zamierzam. Nikt bez walki nie zgodzi się kapitulować. A walka trwa zbyt
długo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)