czwartek, 12 lutego 2015

Co "Warszawce" śmierdzi (diagnoza społeczna)



Ja oczywiście wiem, że, przynajmniej teoretycznie, są teraz tematy znacznie ważniejsze. W Mińsku właśnie sprzedają Ukrainę, w „Wyborczej” podają właśnie za ile jakiś czas temu tak naprawdę sprzedano Kulczykowi Ciech.* Zostawię te tematy innym, sprawniejszym a skupię się na sprawie, która, choć zdaje się znacznie mniej ważna, w istocie miała, ma i będzie miała ogromny wpływ na to, jak toczą się i będą toczyć się sprawy w Polsce. Chodzi mi o ostatnie i zbliżające się protesty. Ale w takim ujęciu, który z pozoru jest całkiem na uboczu przyczyn i charakteru tych rozpalających się buntów. W skrócie powiem, że chodzi mi o aspekt estetyczny wydarzeń z ostatnich dni. To oczywiście znaczne uproszczenie a nawet, nie ukrywam, zakłamanie istoty sprawy, której chcę dotknąć. Estetyka to, powiedzmy obrazowo, tylko armia, którą wysłano do walki o coś zupełnie innego.

Gdyby chcieć budować obraz Polski teraz, gdy na Śląsku pali się a w innych miejscach się tli, w oparciu o to, co sądzę obywatele, można by odnieść wrażenie, że Polska jest mocno podzielona. Tak oczywiście jest ale wydaje mi się, że błędnie wytyczona zostałaby linia tych podziałów. Biegłaby ona właściwie między protestującymi a resztą społeczeństwa. Taki obraz wynikałby z faktu, że stanowisko społeczeństwa reprezentowaliby ci, którzy wydzwaniają do „Szkła kontaktowego”, do TVP Info, do radiowej „Trójki” i w podobne miejsca. Z tych opinii wyłania się obraz Narodu zjednoczonego niczym PZPR w swym oburzeniu na górników z ich „czternastkami” i rolników w traktorach za 300 tysięcy.

Nie mam możliwości konfrontowania się ze wszystkimi podobnymi głosami  więc skupię się na dwóch, które wzięły na tapetę i górników i rolników. Prezenterka TVN, pani Pieńkowska  oświadczyła „Kocham Warszawę, która jest moim rodzinnym miastem. Nie życzę sobie, żeby moje miasto było najeżdżane przez górników, którzy palą opony i wybijają okna. Nie życzę sobie, żeby było najeżdżane przez traktory i rolników, którzy moim zdaniem, są najbardziej uprzywilejowaną grupą społeczną!”** Po niej głos zabrał znany scenarzysta, Andrzej Saramonowicz, który z kolei miał przeslanie do chłopów „Odp...cie się od Warszawy, barany! To nie jest "siedziba wrogiej władzy, którą trza zdobyć, by zajunć jej miejsce", ale normalne miasto! Tu mieszkają zwykli ludzie, jeżdżą do pracy, dzieci chodzą do szkoły, staruszkowie do aptek, ktoś gdzieś bliski jest śmierci i karetka musi do niego dojechać, tu się życie po prostu dzieje, a bywa wystarczająco trudne bez najazdu tysięcy "sprawiedliwych", którzy w najłagodniejszej wersji mają mieszkańców Warszawy w dupie, a tak naprawdę to ich nienawidzą i obwiniają za swoje życiowe niedomogi”*** 

Opinie pani Pieńkowskiej pomińmy, bo poza ukrytą skłonnością do stawiania zamkniętych rogatek i wprowadzania wiz do stolicy dla wszelkich prowincjuszy w jej z serca płynącym skowycie nie znajdziemy wiele więcej. Co innego pan Saramonowicz. On pokusił się o coś w rodzaju skondensowanej „diagnozy społecznej” i, na co też warto zwrócić uwagę, faktycznie zawarł w niej to, co tak często znajduje się w podobnych głosach. Także u Pieńkowskiej. Tak więc ukochaną Warszawę pani redaktor i pana artysty atakują nieudacznicy, którzy mają lepiej niż ktokolwiek. Myślę, że czytającym poprzednie zdanie od razu rzuciła się w oczy ta logiczna niekonsekwencja. Saramonowicz jest od Pienkowskiej znacznie inteligentniejszy więc darował sobie wypominanie rolnikom wypasionych traktorów pozostając przy ich chamstwie, braku obycia (w zasadzie tym swoim „trza” i „zajunć” dowodząc niezbicie, że mimo setek kilometrów wydeptanych na czerwonych dywanach sam jest nieobytym prymitywem) i życiowe nieudacznictwo. Jednak większość stojących tam, gdzie Pieńkowska i Saramonowucz nie widzi sprzeczności w tym, że górnicy i rolnicy śpią na kasie a jednak są niewydarzeni.

Oczywiście wiem, że większość krytykujących protesty ma niewielkie pojęcie o sytuacji wsi i przemysłu wydobywczego. Ten wypasiony traktor to dla nich koronny dowód na to, że na wsi siedzą na worach kasy. Ciekawe ilu z tych zauroczonych traktorami przyszło do głowy, że prawdziwym wyznacznikiem byłyby raczej samochody tych rolników. Nie będące tak do końca narzędziem lecz, w dużym stopniu, także zbytkiem. Mam na wsi rodzinę więc wiem, że to akurat nie byłby temat dla mediów i Saramonowicza. Oczywiście z tym swoim przekonaniem, że rolnik ciągle powinien popylać z radłem ciągniętym przez konika zasuwają ci oburzeni na włościan do swych biur, w których „pracują ciężej niż ci na wsi” (tak, widziałem takie stwierdzenie!). I gdyby tam ktokolwiek kazał im dziś zamiast na komputerach z masą danych „w chmurze” zasuwać na liczydłach i pisać gęsim piórem, uznaliby to za skandal i koniec świata. Uznaliby… I tyle.
I tu dochodzę do punktu, w którym pozwolę sobie „diagnozę społeczną” Saramonowicza pociągnąć. Bez tej jego pewności i bez wycieczek do sfery kultury osobistej. Mam takie przekonanie, że w tej tak chętnie prezentowanej przez media niechęci wobec protestujących sporą rolę odgrywa zazdrość tych, którzy też mieliby sporo do zarzucenia swojej sytuacji ale w grupie to są co najwyżej w stanie wybrać się w piąteczek na piwo. Oni są bandą oportunistów, którzy wręcz potrafią chwalić się tym, ze tygodniowo pracują nie 40 tylko 50 godzin. Dostając kasę za 40…

Saramonowicz to dość ciekawy przykład w dyskusji o nieudacznikach i traktowaniu przez państwo. Bardziej niż „wszystkich Warszawiaków” reprezentuje bowiem „ludzi kultury”, którzy z państwowego garnuszka też sobie to i owo kupili. Też ciągle są niezadowoleni a ostatnio znaczna ich liczba (choć nie Saramanowicz) wystosowała do władz apel o obłożenie podatkiem tak zwanych „czystych nośników”, którymi, poza płytami CD i DVD, kartami pamięci i pamięcią flash miałyby być smartfony i tablety.**** Wszystko oczywiście w interesie obywateli, którzy sami z siebie nie wiedzą jak bardzo potrzebują kultury więc tą drogą powinni ją wesprzeć. Czy im się to podoba czy nie. Takim jak Saramonowicz, kończący swą tyradę do rolników zapewnieniem, że on to  może jeść ziemniaki choćby z Cypru warto odpowiedzieć, że fajniejsze filmy to robią w Holiłudzie, muzykę w Londynie a najfajniejsze książki pisze ta od Harrego Pottera.
Kończąc tym wtrętem na temat hipokryzji, pozwolę sobie przywołać komentarz Budynia, umieszczony w mediach społecznościach. „O blokadach piszą goście, uwielbiający zamknąć miasto na maraton, o roszczeniowcach frankowicze, czekający pomocy państwa, o darmozjadach fotografowie...” 

Sam bym nawet w połowie tak celnie nie trafił. Wobec wszystkiego, co się przy nas dzieje byliśmy, jesteśmy i będziemy podzieleni. Może nie na zawsze ale na długo. I jest to dramat większy od tego, że sprzedają Ukrainę i że sprzedali Ciech. Pewnie połączy nas dopiero to, jak nas komuś wreszcie sprzedadzą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz