Przez krótką chwilę, czytając
informację odnoszącą się do osobliwego poczucia humoru wicepremiera atomowego
mocarstwa, jakim jest Rosja, pomyślałem, że w Moskwie naprawdę powariowali. Czy
tam od zawsze byli wariatami tylko teraz, z jakichś powodów się im pogorszyło.
Chodzi mi zarówno o absolutnie nie mieszczącą się w dyplomatycznych kategoriach obietnicę odwiedzin Bukaresztu na
pokładzie strategicznego bombowca jak też o zabawę w listonosza, dostarczającego
pryncypałowi opatrzoną stosownymi podpisami grażdan Tyraspola prośbę o „bratnią
pomoc”. Której zresztą Rosja udzieliła owym grażdanom wiele lat przed osobliwą misją pana Rogozina.
Niejako „wyprzedzając nastroje”.
Jednak moja myśl o szaleństwie Moskwy
trwała naprawdę tylko chwilę. Wydające się absolutnie niepoważnym i piekielnie
groźnym zachowanie Rosji nie jest absolutnie objawem szaleństwa czy czegoś podobnego.
W każdym razie nie szaleństwa Putina i jego współpracowników. Oni postępują wedle znanej z futbolu oraz
innych gier zespołowych zasady, że gra się tak, jak pozwala przeciwnik. Zasady,
która znana jest już dziatwie w wieku przedszkolnym, konsekwentnie testującej
granice tolerancji i wytrzymałości swoich rodzicieli.
Zatem jeśli ktoś oszalał lub jest
niepoważny to raczej przywódcy tak zwanego „wolnego świata”, którzy zdaja się,
po miesiącach trwania tej zabawy Putina,
nie pojmować co się dzieje, jak się to może zakończyć oraz jak powinno się
reagować.
Strach albo wygoda, determinujące
postępowanie krajów, które nota bene są gwarantami także i naszego
bezpieczeństwa to punkt, w który Rosjanie uderzają z całą premedytacją. Rosja
miała wystarczająco dużo czasu by dać światu odczuć jak fajnie jest żyć bez
strasznego cienia czerwonej gwiazdy. Świat miał dużo czasu by przyzwyczaić się
czy też wmówić sobie, że od Bałtyku po Kamczatkę nie ma już śladu po dawnym państwie-terroryście,
który nie raz dawał dowody jak bardzo świerzbią go ręce by nacisnąć czerwony
przycisk. Że w Moskwie rządzą goście, którzy jedzą widelcem i nie wycierają nosa
w rękaw świetnych gatunkowo marynarek.
Oczywiście przekonanie, że bandyta
musi wyglądać, jakby wyrósł z grzybni i jeśli ktoś umie zapiąć guziki i
zawiązać krawat, to nic z jego strony nikomu nie grozi jest równie dojrzałe jak
i reakcje na rosyjskie „szaleństwo”.
Teraz Rosja bezceremonialnie wystawia
rachunek za lata udawania misia Padingtona. Czując, że świat już tęskni, by do
tej roli jak najszybciej wróciła.
Jedna z koleżanek – komentatorek,
uroczo sugerując mi pobieranie wynagrodzenia od jednej z partii za prezentowany
w tekstach punkt widzenia kapitalnie odtworzyła ten punkt widzenia, który stoi
za niesamowitą skutecznymi działaniami Kremla.
„ Pan przecież dobrze wie ze politykę
prowadzi się w zależności od tego jak Rosja się zachowuje. Ona jest jak dziki zwierz,
samo bicie nic nie da, co najwyżej nas pogryzie. Rosje trzeba jak zwierzaka obłaskawić,
niestety jeszcze długo będą w niej odzywać się dzikie instynkty. Taką właśnie politykę
prowadzi obecny rząd i reszta Europy.”*
Jeśli tak widzą
Rosję ci, którzy gwarantują nasze bezpieczeństwo, nie mówię już o przytoczonym
w komentarzu „obecnym rządzie”, „prowadzącym politykę” jakby wczoraj dowiedział
się, że istnieje jakaś tam Rosja i że z nią trzeba ostrożnie, to trudno dziwić
się, że ta nasza Europa lada chwila rozsypie się jak źle ułożony puzzel. Kiedy
Rosja wyjęła bez konsekwencji jedną bierkę, trudno by nie chciała grać w to
dalej. A za jej przykładem pójdą inni, traktując niczym jaki Radziwiłł, Europę
niczym postaw płótna.
W Rosji nie
odzywają się, jak by to chciała widzieć cytowana koleżanka, żadne „dzikie
instynkty” tylko trzeźwa kalkulacja. Podpowiadająca im, że te wszystkie
Chamberlainy obecnej doby znów dadzą nam „pokój na następne 50 lat”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz