Jak dla mnie wybory mogłyby być co
drugi dzień. Nie, nie dlatego, że tak jestem przywiązany czy nawet uzależniony
od tej formy demokracji bezpośredniej. Nic podobnego. Gdybym miał szczerze i
uczciwie przedstawić pobudki, które przy każdej kolejnej okazji gnają mnie do
urny, wszystkie byłyby zapewne bardzo niskie.
Taka już uroda demokracji, że wyzwala w ludziach emocje niezbyt
pożądane.
Zniósłbym bez problemu taką
demokratyczną pętlę, w której co drugi dzień kogoś by się do czegoś wybierało z
uwagi na element z pozoru bardzo poboczny, ale jakże przyjemny. Z uwagi na
ciszę wyborczą, która zaczyna się na dobę przed otwarciem wyborczych lokali.
I nie chodzi mi tylko o to, że nie
musiałbym obcować z agitacją wyborczą, wywołującą momentami chęć solidnego splucia
telewizyjnego ekranu. Oczywiście to przenośnia ale wywodząca się z prawdziwej
relacji mego kolegi, który przyznał się, że sześciokrotnie opluł telewizor
podczas pamiętnej debaty Wałęsa-Miodowicz. Na szczęście Wałęsa też mówił więc
ekran został tyleż razy wytarty. W tak zwanym międzyczasie jego ojciec, stary
komuch, omal nie zszedł na zawał w wyniku kumulacji, na którą złożyła się
opisana wyżej ekspresja kolegi i kiepska forma Miodowicza.
Chodzi mi też o odczucie ulgi zamiast
wcześniejszych nerwów, z jakimi przychodziło słuchać tych, których obdarzyło
się jakiś czas wcześniej czy też nagle sympatią. Nerwów, że w każdej chwili
mogą wpleść w wypowiedź coś, od czego z wielkim łomotem szczęka uderzy nam o
podłogę. I na jakiś czas tam pozostanie.
To wszystko, te nerwy i te złe emocje
ewidentnie szkodzą zdrowiu. Ergo albo cisza wyborcza powinna trwać wiecznie
albo należy zakazać polityki.
Już cieszę się na te wszystkie teksty
i dyskusje, które pojawią się w miejsce politycznej nawalanki. Także i tutaj
pewnie na „górce” pojawią się autorzy i teksty, które wcześniej, w tak zwanych
„normalnych warunkach” mogły liczyć na liderowanie rubryce „kultura” albo
„rozmaitości” w samym dole strony głównej. Gdzie statystyczny czytelnik
zapuszcza się głownie wtedy, gdy mu niespodziewanie myszka nawali. I nie mam tu
na myśli nic zdrożnego.
Współczuję zapamiętałym polemistom,
których życie na te dwie doby ewidentnie zubożeje. Ale tylko odrobinę
współczuję bo wiem, że szybko to sobie odbiją. Tym bardziej, że szybko będzie
okazja. Z której sam pewne również skwapliwie skorzystam. Ale czy to raz
przyznawałem, że ze mnie grafoman uzależniony od tych miejsc, w których moje
teksty mogłem sobie oglądać opublikowane? Z budzącą samozadowolenie
świadomością, że nie tylko ja.
Tak zwane „okoliczności przyrody” są obiecujące. Obiecujące wiele alternatywnych możliwości
tym wszystkim, którzy już się obawiają, że ta cisza może ich zabić. Odbyłem
wczoraj pierwszy w tym roku „sandałkowy” spacer po mieście i powiem, że
wrażenia były bardzo pozytywne. Szczególnie zaś doznania wzrokowe, będące
skutkiem połączenia się wysokiej temperatury z postępującą swobodą obyczajową
współczesnych dam. A przecież zapowiadają, że upały nie zelżeją w najbliższe
dni a raczej wręcz przeciwnie. A jak czasem nawet popada to też nie zaszkodzi.
Tu aż się prosi by wymieniać
wszystkie evergreeny, których można słuchać, korzystając z tej próżni, która
wytworzyła się, kiedy ucichły spory i przechwalanki. Kobieta Moja Kochana
twierdzi na przykład, że na jędrne pośladki nic lepiej nie robi niż Die
Antwoord. Na samopoczucie najlepsza jest zaś Mister Di, ujawniająca, że
społeczeństwo jest niemiłe. I ja się z tym zgadzam. I że najlepsza i że
niemiłe. Ale mam swoje lata, a za każdym z nich kryje się jakaś zaszłość. Także
i muzyczna. I jakoś mnie naszło ostatnio i wyjąłem sobie Pidżamę Porno by
przypomnieć sobie, że na Wildzie mieszka szatan, fruwają warkoczyki a Magda
była jak śmierć, śmierć nosi czarny stanik. Jeśli tak, jeśli naprawdę nosi, to
kiedy przyjdzie, może nawet być miło.
Tak się rozgadałem na temat pożytków,
jakie mogą brać się ciszy. Każdemu życzę i ich i jej jak najwięcej i jak
najczęściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz