piątek, 23 maja 2014

Cisza



Jak dla mnie wybory mogłyby być co drugi dzień. Nie, nie dlatego, że tak jestem przywiązany czy nawet uzależniony od tej formy demokracji bezpośredniej. Nic podobnego. Gdybym miał szczerze i uczciwie przedstawić pobudki, które przy każdej kolejnej okazji gnają mnie do urny, wszystkie byłyby zapewne bardzo niskie.  Taka już uroda demokracji, że wyzwala w ludziach emocje niezbyt pożądane.

Zniósłbym bez problemu taką demokratyczną pętlę, w której co drugi dzień kogoś by się do czegoś wybierało z uwagi na element z pozoru bardzo poboczny, ale jakże przyjemny. Z uwagi na ciszę wyborczą, która zaczyna się na dobę przed otwarciem wyborczych lokali.

I nie chodzi mi tylko o to, że nie musiałbym obcować z agitacją wyborczą, wywołującą momentami chęć solidnego splucia telewizyjnego ekranu. Oczywiście to przenośnia ale wywodząca się z prawdziwej relacji mego kolegi, który przyznał się, że sześciokrotnie opluł telewizor podczas pamiętnej debaty Wałęsa-Miodowicz. Na szczęście Wałęsa też mówił więc ekran został tyleż razy wytarty. W tak zwanym międzyczasie jego ojciec, stary komuch, omal nie zszedł na zawał w wyniku kumulacji, na którą złożyła się opisana wyżej ekspresja kolegi i kiepska forma Miodowicza.

Chodzi mi też o odczucie ulgi zamiast wcześniejszych nerwów, z jakimi przychodziło słuchać tych, których obdarzyło się jakiś czas wcześniej czy też nagle sympatią. Nerwów, że w każdej chwili mogą wpleść w wypowiedź coś, od czego z wielkim łomotem szczęka uderzy nam o podłogę. I na jakiś czas tam pozostanie.

To wszystko, te nerwy i te złe emocje ewidentnie szkodzą zdrowiu. Ergo albo cisza wyborcza powinna trwać wiecznie albo należy zakazać polityki.

Już cieszę się na te wszystkie teksty i dyskusje, które pojawią się w miejsce politycznej nawalanki. Także i tutaj pewnie na „górce” pojawią się autorzy i teksty, które wcześniej, w tak zwanych „normalnych warunkach” mogły liczyć na liderowanie rubryce „kultura” albo „rozmaitości” w samym dole strony głównej. Gdzie statystyczny czytelnik zapuszcza się głownie wtedy, gdy mu niespodziewanie myszka nawali. I nie mam tu na myśli nic zdrożnego.

Współczuję zapamiętałym polemistom, których życie na te dwie doby ewidentnie zubożeje. Ale tylko odrobinę współczuję bo wiem, że szybko to sobie odbiją. Tym bardziej, że szybko będzie okazja. Z której sam pewne również skwapliwie skorzystam. Ale czy to raz przyznawałem, że ze mnie grafoman uzależniony od tych miejsc, w których moje teksty mogłem sobie oglądać opublikowane? Z budzącą samozadowolenie świadomością, że nie tylko ja.

Tak zwane „okoliczności przyrody” są obiecujące.  Obiecujące wiele alternatywnych możliwości tym wszystkim, którzy już się obawiają, że ta cisza może ich zabić. Odbyłem wczoraj pierwszy w tym roku „sandałkowy” spacer po mieście i powiem, że wrażenia były bardzo pozytywne. Szczególnie zaś doznania wzrokowe, będące skutkiem połączenia się wysokiej temperatury z postępującą swobodą obyczajową współczesnych dam. A przecież zapowiadają, że upały nie zelżeją w najbliższe dni a raczej wręcz przeciwnie. A jak czasem nawet popada to też nie zaszkodzi.

Tu aż się prosi by wymieniać wszystkie evergreeny, których można słuchać, korzystając z tej próżni, która wytworzyła się, kiedy ucichły spory i przechwalanki. Kobieta Moja Kochana twierdzi na przykład, że na jędrne pośladki nic lepiej nie robi niż Die Antwoord. Na samopoczucie najlepsza jest zaś Mister Di, ujawniająca, że społeczeństwo jest niemiłe. I ja się z tym zgadzam. I że najlepsza i że niemiłe. Ale mam swoje lata, a za każdym z nich kryje się jakaś zaszłość. Także i muzyczna. I jakoś mnie naszło ostatnio i wyjąłem sobie Pidżamę Porno by przypomnieć sobie, że na Wildzie mieszka szatan, fruwają warkoczyki a Magda była jak śmierć, śmierć nosi czarny stanik. Jeśli tak, jeśli naprawdę nosi, to kiedy przyjdzie, może nawet być miło.

Tak się rozgadałem na temat pożytków, jakie mogą brać się ciszy. Każdemu życzę i ich i jej jak najwięcej i jak najczęściej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz