Oczywiście tytułowa konieczność,
jeśli nastąpi, przyjemności ani radości mi nie sprawi. Nadal uważał będę Adama
Hofmana za qui pro quo (nie jedyne
oczywiście) polskiej polityki. Ale czym innym jest go nie cenić czy tez
serdecznie nie lubić a czym innym uważać za złodzieja czy defraudanta. Oraz
idiotę. To już akurat mój osobisty wkład w tę sprawę.
Jeśli jest tak, jak w strzępach jutrzejszych
wywiadów dla tygodników przedstawia Adam
Hofman (a jego tłumaczenia zbieżne są z tym, co powiedział na swoją obronę Giżyński),
tak zwana „afera madrycka” okaże się znacznie bardziej poważna gdyż nie będzie
w niej chodziło o jakiś tam nieładny wyskok cwaniaczków. O co może chodzić i
jak powinna się zakończyć będzie nieco dalej.
Na razie kilka szczegółów linii
obrony Hofmana. Po pierwsze, o czym wspomniał też Giżyński, nie ma żadnej „kilometrówki”
lecz ryczałt ustalany przez kancelarię Sejmu w kwocie, na której wysokość wpływ
ma cena biletów lotniczych (czym by się nie jechało, płynęło czy leciało) na
zadeklarowanej trasie. Wysokość nijak się nie ma do rzeczywistych kosztów, poniesionych
przez posła bo może on otrzymać kupiony przez Kancelarię bilet lub ryczałt.
Jeśli tak jest, twierdzenie, że
Hofman cokolwiek „wyłudził” jest nadużyciem.
W tej sytuacji jak najbardziej normalne jest wystąpienie o ów ryczałt już po tym, gdy
panowie wiedzieli, że maja kupione bilety.
Tu oczywiście nie sprawdzimy, czy
decyzja o skorzystaniu przez ówczesnych posłów PiS z tanich linii i tej formy
zwrotu kosztów wynikała z faktu, że to im się wyjątkowo opłacało czy też raczej
z tego, że Kancelaria nie kupiłaby biletów dla szanownych małżonek i panowie
straciliby (jak się okazało wątpliwą) przyjemność wspólnego z nimi wyjazdu.
Sprawa „kilometrówki” jest
szczególnie zastanawiająca. Umożliwienie posłom występowania o zwrot kosztów
(ryczałt) wyłącznie na druku sugerującym podróż samochodem źle świadczyłaby o
porządku w instytucji, która obsługuje, otrzymując na to niemałe pieniądze,
reprezentantów społeczeństwa a niekiedy nawet i kraju.
Rola Kancelarii jest zresztą
zastanawiająca, jeśli to, co mówi Hofman, znajduje potwierdzenie w rzeczywistości.
Sprawa „afery madryckiej” pokazuje,
że poza Hofmanem i jego kolegami oraz Giżyńskim (oni akurat mieli ważne powody
by je poznać) nikt w sejmie nie zna zasad rozliczania wyjazdów zagranicznych.
Problem ten dotyczy także Kaczyńskiego i całej Rady Politycznej PiS, która
wszak w sprawie wywalenia „bohaterów podniebnych przestworzy” (przepraszam, ale
nie umiem się zdystansować) była jednogłośna.
Zdumiewające jest, że o zasadach,
które przywołał Hofman nie wie ani marszałek Sikorski ani też pan Halicki.
Jeszcze bardziej zdumiewa, że zdają się o nich nie wiedzieć ci, którzy
przeprowadzili ów dość tajemny „audyt”, zarządzony przez Sikorskiego. A już
zupełnym kuriozum jest milczenie w tej sprawie urzędników Kancelarii z ich
szefem na czele, którzy powinni reguły finansów parlamentu powinni mieć w małym
paluszku.
Zdumiewająca…, no nie, ona akurat nie
zdumiewa. Jest jak najbardziej zrozumiała dla każdego, kto od czasu do czasu ma
okazję kontemplować „cała prawdę cała dobę”. Miałem zamiar pisać o zaskakującej
indolencji tuzów medialnych, którym nie przyszło do głowy by kopsnąć się do Kancelarii
Sejmu, zadać kilka wcale nie skomplikowanych pytań i przejrzeć kilka papierków.
Nie pisze bo tu akurat pewien jestem wyjątkowej fachowości w działaniach, które
mogliśmy obserwować. I ta perfekcyjna akcja medialna będzie istotą prawdziwej „afery
madryckiej”, jeśli jest jak mówi Hofman. Akcji jakże poglądowo pokazującej po
co, no i komu potrzebne są media. I to jest naprawdę groźne. Bo czym innym jest
pokazanie, po sumiennym, by nie rzec znojnym przekopaniu archiwów, spoconego
Kaczyńskiego ze skrzywioną miną a czym innym udział w preparowaniu kompromatów!
Podsumowując, jeśli Hofman ma rację,
bezwzględnie ze swą pracą powinien pożegnać się szef Kancelarii a i pewnie
kilku jej pracowników.
Nie będę pisał o innych, którzy z tym
czy owym też powinni się pożegnać, bo nie mam złudzeń że coś takiego jak honor
w ich przypadku nie występuje. Powinienem oczekiwać (i nie tylko ja) na przykład,
że każdy z tych posłów, którzy od Hofmana i reszty oczekiwali złożenia mandatów,
w razie udowodnienie przez byłego posła PiS swych racji, sami zrobią dokładnie
to czego oczekiwali.
Hofmanowi zostanie szarpanie się z
tymi wszystkimi, którzy wcześniej szarpali go bez litości. Jeśli (jak pisałem wcześniej
ze sto razy) faktycznie ma rację, rozliczenie tamtych wszystkich może mu z
naddatkiem zrekompensować utracony honor i inne frukty.
I na koniec rzecz, która spokoju mi
nie daje mimo tego całego audytu. Sam audyt zaczyna zaś wyglądać na
propagandowy pic na wodę.
Otóż jeśli faktycznie wyjazdy
rozlicza się jak się rozlicza jak to możliwe, że wśród ujawnionych kosztów
wyjazdów były takie przypadki jak ten, gdy na ten sam wyjazd kilku posłów (z
PiS i PO) potrzebowało po 600 – 800 zł a pani Pomaska aż 3000 zł? Wszak albo
bilety kupuje Kancelaria albo zwraca koszty ryczałtem, liczonym w wysokości najtańszego
biletu lotniczego. Logika podpowiada, że Pomasce kupiono jakąś cholernie wypasioną
opcję podróży (na przykład na kolanach kapitana maszyny) albo resztę biednych
posłów ordynarnie na kosztach orżnięto.
Uważam, że rozbieżności w kosztach
wyjazdów oraz niektóre ich horrendalne wysokości też powinny być przedmiotem
audytu, którego wynik należy podać do wiadomości wszystkim, którzy nie wierzą,
że do Berlina da się pojechać za 4000 tysiące inaczej niż wynajętą limuzyną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz