Sąd, po zaskakująco długo trwającym
„trybie przyspieszonym” postępowania uznał zatrzymanych w siedzibie PKW
dziennikarzy Tomasza Gzella i Jana Pawlickiego za niewinnych zarzucanego
im „naruszenia miru domowego”. I jeśli chodzi o wyrok, trudno inaczej
go skomentować jak tylko skinąć głową ze zrozumieniem i, jak ja
wcześniej, zapytać „czemu tak długo”.
Co
innego uzasadnienie. Prowadzący sprawę sędzia Łukasz Mrozek wyraził w
nim przekonanie, że cala sprawa wynikła z „nieporozumienia”, za które
odpowiada to, że „akcja była nerwowa i dynamiczna. Ponieważ żaden inny
dziennikarz nie został zatrzymany, to znaczy, że intencją było
zatrzymanie tylko osób okupujących pomieszczenie za stołem" .
Przekonanie sędziego kłoci się z zeznaniami dziennikarzy, którzy
wylegitymowali się interweniującym policjantom. Kiedy Jan Gzell okazał
jednemu z nich akredytację wydaną przez PKW, usłyszał „no i co z tego?”
Oczywiście
nie imputuję sędziemu złej woli. Wszak mógł przywalić obu dziennikarzom
po parę tysięcy grzywny, jakoś zawile to uzasadniając. Pewnie znalazłby
całkiem sporą liczbę funkcjonariuszy „IV władzy”, którzy na wieść o tym
odtańczyliby jakiś stosowny taniec radości. A taki Piotr Stasiński to
chyba by się dosłownie posikał z uciechy, przekonany, że mu sędzia
Mrozek uratował twarz. Tak na marginesie taka rada do redaktora, żeby
najpierw tę twarz znalazł.
Myślę
raczej, że sędzia Mrozek, przypuszczając to, co przypuszczał, nie miał
wcale zamiaru ratować twarzy Piotra Stasińskiego. Nie wiem jaki jest
stosunek sędziego do redaktora i czy w ogóle jakiś istnieje. Jestem
przekonany, że sędziemu chodziło o zdecydowanie ważniejsze i
dostojniejsze oblicze. O majestat Rzeczypospolitej. Która, rękami,
pałkami, kajdanami i więźniarkami swych funkcjonariuszy nie może
przecież świadomie dopuszczać się zamachu na jedną z chętniej
podnoszonych wolności czyli wolność prasy (dziś raczej mediów). Jeśli to
robi, zdaniem sędziego Mrozka, nie do końca wie, co robi. Albo robi to
niechcący. I jakby nie ma w związku z tym majestatem znaczenia to, że
ten funkcjonariusz z pałką, kajdankami i „suką” wprost artykułuje swój
stosunek do owej wolności. Mając ją ostentacyjnie w dupie.
Jednak
trudno nie zauważyć, że w związku z tą obroną majestatu sędzia Mrozek,
jak wierzę z całych sił, niechcący dołączył się do chóru wyśpiewującego
już od ładnych paru lat nowy hymn III Rzeczpospolitej. „Polacy, nic się
nie stało”.
Bagatelizowanie głupoty
czy też manifestowanego poczucia bezkarności „krawężnika” który nic
sobie nie rozbił z okazanych dokumentów, uprawniających obu dziennikarzy
do przebywania w miejscu, z którego ich wyprowadzono i przeszkadza im w
pracy to błąd. Może sędzia Mrozek zapobiegł ewentualnym roszczeniom,
może nawet nie będzie choćby i przeprosin. Tyle, że to wcale nie jest i
nie będzie w interesie Rzeczpospolitej. Nawet tej z trzecim numerkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz