Wbrew licznym relacjom i chyba
szczeremu przekonaniu relacjonujących 18 grudnia 2014 r. nie przejdzie do
historii III RP jako jeden z czarniejszych dni. W ogóle chyba nie przejdzie do
historii.
Dla jednych powinien zapisać się w annałach,
bo tego dnia ostatecznie padł nasz parlamentaryzm. To oczywiście przesada bo
osobliwy pojedynek na braki w kindersztubie, jaki stoczyła pani Krystyna
Pawłowicz z Armandem Ryfińskim jakoś specjalnie nie uszczknął autorytetu
parlamentu. Po prostu nie było już z czego uszczknąć. Uczestnicy pojedynku też
nie powinni nikogo dziwić. Chyba tylko nieliczni chcą jeszcze bronić pani
Pawłowicz z jej osobliwą acz niebanalną kulturą bycia i nie zgodzą się z
poglądem, że jej obecność w Sejmie przynosi jej ugrupowaniu niemal same szkody.
Ci nieliczni, przypuszczam, to ci sami nieliczni, którym brakuje w głownej
partii opozycyjnej pana Adama Hofmana z jego „czuciem i rozumieniem mediów”. Co
do pana Ryfińskiego, wiadomo…
Podnoszenie do rangi ogólnonarodowego
dramatu faktu skonsumowania przez jakiegoś posła sałatki w sali obrad Sejmu to oczywiście
przesada. Wszak nie takie rzeczy wyczyniali tam posłowie. Jestem pewien, że
gdyby dotyczyło to kogoś innego, poseł Rozenek nie widziałby problemu. Może
nawet taki ktoś inny zasłużyłby na pochwałę za propagowanie zdrowego stylu
życia.
Nie jest też tak, że w miniony
czwartek ostatecznie upadły media. Które tak bardzo skupiły się na mitycznej „kanapce
poseł Pawłowicz”, że nie zauważyły niemal w ogóle faktu pojawienia się przez
Prezydenta RP, pana Bronisława Komorowskiego w sądzie w charakterze świadka. Oczywiście,
by było ciekawiej, jednak ja widać nie dość ciekawie dla mediów głównego nurtu,
to sąd pojawił się przed obliczem świadka Komorowskiego. Media, które mogły ale
nie chciały transmitować na żywo zeznań Głowy Państwa nie zaliczyły tego dnia,
mówiąc kolokwialnie, „gleby”. One od bardzo dawna dobijają się dna. Od spodu. Kto
pamięta medialne życie sprawy „charkowskich pląsów” Kwaśniewskiego, doskonale
wiedział w czwartek, że już to gdzieś oglądał. A w zasadzie że już kiedyś nie
miał okazji oglądać.
Może więc tego dnia upadł choć
Bronisław Komorowski, nieco przeczołgany przed obliczem Temidy przez Wojciecha
Sumlińskiego? Tu pozostaje zapytać czy był w ogóle ktoś, kto liczył, że
Bronisław Komorowski błyśnie logiką wywodu i przedstawi spójną wersję zdarzeń?
Otóż to. Pan Prezydent jak dotąd w tę stronę nie zwykł zaskakiwać. A w drugą to
już chyba nikogo zaskoczyć nie jest w stanie.
Jeśli już tamtego dnia nastąpił jakiś
upadek to raczej drobny. Zaliczył go pan Konrad Piasecki który, wierzę, że
autentycznie, dziwił się tym, którzy dziwili się mediom ignorującym jeden z najciekawszych
dni w historii naszego współczesnego sądownictwa. Ale to chyba w historii się
nie zapisze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz