Zdumiewają mnie ci wszyscy, których
zdumiało nagle pojawienie się podczas corocznej szopki „car mówi ludzkim głosem
do poddanych” „ikony wolnego świata” Edwarda Snowdena. Ich zdumienie to dowód,
że od czasu zimnowojennych eskapad różnych Sartrów czy Gerorge Barnardów Shaw
do Moskwy, po których opowiadali oni o mlekiem i miodem płynącej ojczyźnie
światowego proletariatu i przysięgali, że nie ma żadnego GuŁag-u, bo oni go nie
widzieli, kolejnym pokoleniom ukąszonych przez Hegla oleju nie przybyło ani o
jotę. To ciągle te same głupki, które dopiero nie tak dawno budziły się ze snu
o tym, że warto patrzeć z nadzieją na wschód bo tam musi być cywilizacja albo
nie obudzą się z niego nigdy.
Na dramat naiwniaków, oglądających
jak ich idol robi z siebie małpę w cyrku Putina, żadnego wpływu nie ma to, czy
Snowden to ruski agent czy zwyczajny kretyn. Bo rozważać te opcje powinni byli
wtedy, gdy wsypał on swój kraj a następnie zwiał do ZSRR. Ups, chciałem
powiedzieć do Rosji. Kierunek ucieczki był pierwszym dowodem na umysłową ociężałość
bądź prawdziwe intencje Snowdena. Kolejnym były już pytania, które zadawał
Putinowi. By publicznie pytać gościa, któremu zarzuca się wysadzenie własnych obywateli
by sprowokować wojnę i którego obciążają obozy filtracyjne w Czeczenii, trzeba być
albo niespełna rozumu albo dobrze opłacanym.
Swoją drogą, bez względu na to czy
przypisze się Snowdenowi głupotę czy zdradę, jego wcześniejsza praca dla służb
Stanów Zjednoczonych bardzo źle świadczy o tych służbach. Ale to oczywiście ich
problem.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że w
obronie głupiego Eda padną argumenty o tym, że był bohaterem walki z państwowym
bezprawiem. Nie wiem czego dokładnie bojownikiem i bohaterem był Snowden. Wpisywał się jednak w tę wizje świata, w
której starczy wpleść sobie we włosy troszkę polnych kwiatków, dobrze schować
tacie jego pamiątkowy M16 i wszyscy
będziemy szczęśliwi, mogąc skupić się na powszechnej kopulacji.
Istnienie służb specjalnych i metody
ich działania to najlepszy, choć nie jedyny dowód jak odległe od rzeczywistości
są te naiwne wizje. Czy służby muszą podsłuchiwać, knuć i torturować? Mogę się
tylko domyślać, że muszą. Gdyby nie musiały, chyba by tego nie robiły. Nie
sadze, że działają jak działają dlatego, że składają się z psychopatów, którzy
z radością wykonują polecenia jakiegoś megapsychopaty, wyglądającego jak Jon
Voight we „Wrogu publicznym”. Nieznośne byłoby myślenie, że tak jest, bo nic z
tym nie dałoby się zrobić. Tak byłoby źle a inaczej jeszcze gorzej.
Oczywiście można sobie tłumaczyć, że
faktycznie świat amerykańskich służb jest ponury jak we wspomnianym filmie i
niejeden Jon Voight za tym wszystkim stoi. Można też być przekonanym, że po
drugiej stronie tym samym zajmują się młodzi i przystojni czekiści, jakby osobiście
wydłubani przez wybitnego znawcę urody, Jeana Paula Gaultier, z opowieści o
niezwykłych przygodach Mister Westa w kraju bolszewików.
Tyle, że będzie to wizja durna i
karykaturalna a jej efektem będą kolejne upadki kolejnych Edwardów Snowdenów,
którzy później będą całować dłoń swego dobroczyńcy robiąc z siebie publicznie małpy.
Oczywiście wiem, że znajdą się tacy
naiwni, którzy kupią najświeższe tłumaczenia Snowdena, wciskającego kit, jakoby
pojawił się ze swymi pytaniami by skompromitować Putina. Tych, którzy wierzą,
że w audycję cara Rosji może się włączyć każdy przypadkowy internauta
autentycznie mi szkoda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz