Oczywiście, szanowny Panie Igorze,
tytuł jest zdecydowanie na wyrost. Nie twierdzę, że grzeszy Pan wątpiąc w ten „najlepszy
z systemów” albo że go Pan nie rozumie. Choć w tym drugim pewnie coś tam jest. Wątpić
w demokrację a nawet nie mieć wątpliwości, że jest ona złem, nie jest niczym
zasługującym na potępienie. Tak samo jak twierdzić coś zupełnie przeciwnego.
Tytuł jak tytuł, zostawmy go.
Dużo ciekawsze jest to, czego Pan od
tej demokracji oczekuje oraz to, co podpowiadają i odpowiadają Panu komentujący
Pana tekst.* Tam w zasadzenie jest to wszystko, o co Panu i Pana czytelnikom
chodzi. Zamierzenie czy nie to inna sprawa.
Nie chodzi mi wcale o to niezbyt sprawiedliwe
kryterium, jakiego Pan użył, by wrzucić Korwina do wora z barbarzyńcami. Pewnie
gdyby poszukać, znalazłaby się niejedna jego wypowiedź, którą warto byłoby rozważyć
w sugerowanym przez Pana celu, ale akurat nie ta. Tu czepił się Pan rzeczonego
bez sensu i bez racji. Z pierwszego zdania Pana tekstu widać, że do oceny
cytowanych słów JKM użył Pan inteligencji emocjonalnej a nie tej zwykłej.
Tłumaczy to Pana i rzecz zamyka.
Dużo ciekawsza była druga z wytkniętych
Panu pomyłek. Z pozoru drobniejsza i łatwiejsza do wybaczenia ale tak naprawdę dotykająca
sedna zjawiska, które za stan, który tak Pana poruszył, w wielkim stopniu
odpowiada.
Myląc imię Armanda „Arnolda, Alfonsa,
Adriana” ( spotkałem się z takimi imionami, przypisanymi temu panu w różnych miejscach)
Ryfinskiego wytłumaczył Pan, że nie zajmował się śledzeniem jego działalności.
I trudno czynić Panu z tego zarzut bo ów pan Ryfinski to jest nikt i coś
takiego, jak jego „działalność” nie zasługuje na to, by się nią zajmować. Problem
w tym, że mimo to jest on Posłem na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. Coś lub ktoś
za ten mało chwalebny fakt odpowiada. We wskazywaniu tego „kogoś” mam swoich zdecydowanych
faworytów.
Swego czasu, jeszcze przed 10
kwietnia 2010 r., który przyjmuje Pan w tekście jako cezurę, oddzielającą
Palikota-polityka i Palikota-barbarzyńcę, zdarzyło się coś, co mną wstrząsnęło
i dało mi, głupią jak się po czasie okazało, nadziei na niesamowicie istotną
zmianę w naszym życiu publicznym. Bodaj po tym, gdy Palikot pierwszy raz
zarzucił Lechowi Kaczyńskiemu alkoholizm czy też po sugestii, że Prezydent
powinien być zbadany psychiatrycznie, podczas programu w TVN24 wstrząśnięty i
chyba lekko przerażony tym Grzegorz Miecugow zwrócił uwagę dyskutującym o tym
dziennikarzom „To myśmy go stworzyli”. Patrzyłem na tego „jedynego nawróconego”
z zaskoczeniem (w końcu to TVN!) nadzieją, że i inni z owych przywołanych „myśmy”
pojmą jaki wielki jest ich wkład w tworzenie z życia publicznego ścieku i jak
imponujący jest rozmiar ich dzieła. Głupi byłem, Panie Igorze.
To, do jakich rozmiarów rozdęliście
(czemu i Pana wliczam do tych „myśmy” napiszę na końcu) zjawisko Palikot, sprawiło,
że ów obdarzony inteligencją i znajomością psychologii godną mistrza gry w trzy
karty megacham mógł uczynić przedstawicielem Narodu nie tylko jakiegoś tam
Ryfińskiego. Zrobiłby to pewnie i ze sklepowym manekinem. Wszystko to efekt „wypromowania
projektu”.
I w tym właśnie problem, Panie
Igorze. Swego czasu, oczywiście żartem, wysnułem sobie taka teorię spiskową, która
tłumaczyła, czemu dziennikarskie środowiska angażują się z takim zapalem w
lansowanie przeróżnych miernot i szumowin. Otóż dla chleba, Panie Igorze. Człek
poczciwy to najczęściej, przynajmniej z punktu widzenia „dynamicznych mediów”,
skończona „dupa”, o której wyczynach pies z kulawa nogą i żaden Redaktor
Naczelny nie chce ani czytać ani nawet słyszeć. A taki Ryfinski to mieszkanie
spróbuje wymusić i ponoć tatę pobił, o czym statystyczny Polak chętnie
przeczyta albo posłucha, a jak co powie ów pan Ryfiński to będzie taka „beka”,
że „kliknięcia” i „odsłony” będą szły jeśli nie w miliony to choć w setki
tysięcy. Więc się zaprasza pana Armanda tu i tam a widz chłonie. Zaś ów Armand
sądzi, że sam z siebie jest tak istotny więc stara się nie tylko mieć zdanie,
ale i się nim dzielić.
Oczywiście można tłumaczyć, że
przecież nikt Polaków nie zmusza do wybierana Ryfinskiego czy sklepowego
manekina. To prawda, Panie Igorze. Rzecz w tym, że, jak mi przy każdej dyskusji
o pewnych niedostatkach demokracji odpowiadali uczeni przeze mnie
gimnazjaliści, durniów jest znacznie więcej niż ludzi wiedzących, do czego mamy
głowę. To była ich definicja tego systemu.
Konkludując więc, i zarazem
wyjaśniając, czemu dla mnie jest Pan owymi „myśmy” zwrócę panu, szanowny Panie
Igorze, uwagę, że debarbaryzację życia publicznego powinien zacząć Pan od
innego miejsca i od innej wyliczanki. Tu powinien pojawić się bardzo długi rządek
Pana byłych koleżanek i kolegów z branży, którzy grzeszyli, grzeszą i będą
grzeszyć świadomym i zaplanowanym psuciem kolejnych pokoleń tych durniów,
którzy są solą naszej demokracji. Sądząc, że maja przymioty demiurgów i mogą
zmieniać ten świat na swoje podobieństwo.
Ja oczywiście wiem, że Pan, z własnej
i nieprzymuszonej woli, formalnie nie jest już jednym z „myśmy”. Tyle, że w
mojej ocenie największym grzechem wszelkich przemian, które zachodziły w
Polsce, była naiwna wiara w nawrócenia, owocująca brakiem szczerego żalu za
grzechy. Samo ogłoszenie „ nareszcie przejrzałem na oczy!” to za mało. Także w
Pana przypadku. Tu trzeba bić się zamaszyście w pierś i powtarzać „mea culpa”.
I dla przyzwoitości, choćby i wbrew faktom, postawić się na czele tej
wyliczanki, której ja się domagam.
Z szacunkiem
rosemann
(Jest to polemika z tekstem Igora
Janke w Salonie24. Takie teksty w zasadzie tylko tam publikuje ale ten dotyczy
sprawy dość istotnej i, niestety, uniwersalnej. Stąd odstępstwo)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz