niedziela, 27 kwietnia 2014

Igor Janke, wróg demokracji (list)



Oczywiście, szanowny Panie Igorze, tytuł jest zdecydowanie na wyrost. Nie twierdzę, że grzeszy Pan wątpiąc w ten „najlepszy z systemów” albo że go Pan nie rozumie. Choć w tym drugim pewnie coś tam jest. Wątpić w demokrację a nawet nie mieć wątpliwości, że jest ona złem, nie jest niczym zasługującym na potępienie. Tak samo jak twierdzić coś zupełnie przeciwnego. Tytuł jak tytuł, zostawmy go.

Dużo ciekawsze jest to, czego Pan od tej demokracji oczekuje oraz to, co podpowiadają i odpowiadają Panu komentujący Pana tekst.* Tam w zasadzenie jest to wszystko, o co Panu i Pana czytelnikom chodzi. Zamierzenie czy nie to inna sprawa.

Nie chodzi mi wcale o to niezbyt sprawiedliwe kryterium, jakiego Pan użył, by wrzucić Korwina do wora z barbarzyńcami. Pewnie gdyby poszukać, znalazłaby się niejedna jego wypowiedź, którą warto byłoby rozważyć w sugerowanym przez Pana celu, ale akurat nie ta. Tu czepił się Pan rzeczonego bez sensu i bez racji. Z pierwszego zdania Pana tekstu widać, że do oceny cytowanych słów JKM użył Pan inteligencji emocjonalnej a nie tej zwykłej. Tłumaczy to Pana i rzecz zamyka.

Dużo ciekawsza była druga z wytkniętych Panu pomyłek. Z pozoru drobniejsza i łatwiejsza do wybaczenia ale tak naprawdę dotykająca sedna zjawiska, które za stan, który tak Pana poruszył, w wielkim stopniu odpowiada.

Myląc imię Armanda „Arnolda, Alfonsa, Adriana” ( spotkałem się z takimi imionami, przypisanymi temu panu w różnych miejscach) Ryfinskiego wytłumaczył Pan, że nie zajmował się śledzeniem jego działalności. I trudno czynić Panu z tego zarzut bo ów pan Ryfinski to jest nikt i coś takiego, jak jego „działalność” nie zasługuje na to, by się nią zajmować. Problem w tym, że mimo to jest on Posłem na Sejm Rzeczpospolitej Polskiej. Coś lub ktoś za ten mało chwalebny fakt odpowiada. We wskazywaniu tego „kogoś” mam swoich zdecydowanych faworytów.

Swego czasu, jeszcze przed 10 kwietnia 2010 r., który przyjmuje Pan w tekście jako cezurę, oddzielającą Palikota-polityka i Palikota-barbarzyńcę, zdarzyło się coś, co mną wstrząsnęło i dało mi, głupią jak się po czasie okazało, nadziei na niesamowicie istotną zmianę w naszym życiu publicznym. Bodaj po tym, gdy Palikot pierwszy raz zarzucił Lechowi Kaczyńskiemu alkoholizm czy też po sugestii, że Prezydent powinien być zbadany psychiatrycznie, podczas programu w TVN24 wstrząśnięty i chyba lekko przerażony tym Grzegorz Miecugow zwrócił uwagę dyskutującym o tym dziennikarzom „To myśmy go stworzyli”. Patrzyłem na tego „jedynego nawróconego” z zaskoczeniem (w końcu to TVN!) nadzieją, że i inni z owych przywołanych „myśmy” pojmą jaki wielki jest ich wkład w tworzenie z życia publicznego ścieku i jak imponujący jest rozmiar ich dzieła. Głupi byłem, Panie Igorze.

To, do jakich rozmiarów rozdęliście (czemu i Pana wliczam do tych „myśmy” napiszę na końcu) zjawisko Palikot, sprawiło, że ów obdarzony inteligencją i znajomością psychologii godną mistrza gry w trzy karty megacham mógł uczynić przedstawicielem Narodu nie tylko jakiegoś tam Ryfińskiego. Zrobiłby to pewnie i ze sklepowym manekinem. Wszystko to efekt „wypromowania projektu”.
I w tym właśnie problem, Panie Igorze. Swego czasu, oczywiście żartem, wysnułem sobie taka teorię spiskową, która tłumaczyła, czemu dziennikarskie środowiska angażują się z takim zapalem w lansowanie przeróżnych miernot i szumowin. Otóż dla chleba, Panie Igorze. Człek poczciwy to najczęściej, przynajmniej z punktu widzenia „dynamicznych mediów”, skończona „dupa”, o której wyczynach pies z kulawa nogą i żaden Redaktor Naczelny nie chce ani czytać ani nawet słyszeć. A taki Ryfinski to mieszkanie spróbuje wymusić i ponoć tatę pobił, o czym statystyczny Polak chętnie przeczyta albo posłucha, a jak co powie ów pan Ryfiński to będzie taka „beka”, że „kliknięcia” i „odsłony” będą szły jeśli nie w miliony to choć w setki tysięcy. Więc się zaprasza pana Armanda tu i tam a widz chłonie. Zaś ów Armand sądzi, że sam z siebie jest tak istotny więc stara się nie tylko mieć zdanie, ale i się nim dzielić.

Oczywiście można tłumaczyć, że przecież nikt Polaków nie zmusza do wybierana Ryfinskiego czy sklepowego manekina. To prawda, Panie Igorze. Rzecz w tym, że, jak mi przy każdej dyskusji o pewnych niedostatkach demokracji odpowiadali uczeni przeze mnie gimnazjaliści, durniów jest znacznie więcej niż ludzi wiedzących, do czego mamy głowę. To była ich definicja tego systemu.
Konkludując więc, i zarazem wyjaśniając, czemu dla mnie jest Pan owymi „myśmy” zwrócę panu, szanowny Panie Igorze, uwagę, że debarbaryzację życia publicznego powinien zacząć Pan od innego miejsca i od innej wyliczanki. Tu powinien pojawić się bardzo długi rządek Pana byłych koleżanek i kolegów z branży, którzy grzeszyli, grzeszą i będą grzeszyć świadomym i zaplanowanym psuciem kolejnych pokoleń tych durniów, którzy są solą naszej demokracji. Sądząc, że maja przymioty demiurgów i mogą zmieniać ten świat na swoje podobieństwo.

Ja oczywiście wiem, że Pan, z własnej i nieprzymuszonej woli, formalnie nie jest już jednym z „myśmy”. Tyle, że w mojej ocenie największym grzechem wszelkich przemian, które zachodziły w Polsce, była naiwna wiara w nawrócenia, owocująca brakiem szczerego żalu za grzechy. Samo ogłoszenie „ nareszcie przejrzałem na oczy!” to za mało. Także w Pana przypadku. Tu trzeba bić się zamaszyście w pierś i powtarzać „mea culpa”. I dla przyzwoitości, choćby i wbrew faktom, postawić się na czele tej wyliczanki, której ja się domagam.

Z szacunkiem
rosemann

(Jest to polemika z tekstem Igora Janke w Salonie24. Takie teksty w zasadzie tylko tam publikuje ale ten dotyczy sprawy dość istotnej i, niestety, uniwersalnej. Stąd odstępstwo)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz