„Putin zatrzyma się tam, gdzie pozwoli
Ukraina" odpowiedział Donald Tusk, indagowany na okoliczność zdarzeń i
zaniechań, których efektem jest sytuacja, opisana wczoraj przez Rubitzky’ego
jako czasowe lub ostateczne odejście Ukrainy w niebyt.* Nie zgodzę się z tą
diagnozą kolegi z Salony24. W mojej ocenie Ukraina i jej władze są obecnie w
sytuacji przywoływanego przeze mnie nie tak dawno rewolwerowca, który słuchał
wewnętrznego głosu by na końcu usłyszeć „No teraz to masz przerąbane!”.** Słowa
Tuska brzmią właśnie tak a nieszczęśni Ukraińcy, przekonywani w ramach pełnej
sukcesów, naszej „polityki wschodniej” obudzili się właśnie ze snu o
zjednoczonej, solidarnej i stanowczej Europie. Która miała nie pozwolić na to,
by Rosja robiła nam powtórkę z „czerwonego marszu na zachód”. Teraz, ciągle jeszcze
oszołomieni, z ociąganiem schylają się po kijek i będą jakoś sami próbowali „nie
pozwalać”.
Z
czego wynika ta tuskowa „redefinicja” wspomnianej „polityki wschodniej”, która
jeszcze nie tak dawno, jeśli wierzyć naszym mediom i pewnemu czeskiemu tygodnikowi,
czyniła z naszych przywódców „nowych liderów Europy”? Nasuwają się trzy możliwe
odpowiedzi. Pierwsza, oczywiście nieprawdopodobna, jest taka, że źródłem owej „redefinicji”
są sondażowe sukcesy PO, której służy bezradna Ukraina i zły Putin, który być
może już pod koniec wakacji zapuka do naszych drzwi. Zatem im bardziej Władimir
dokazuje, tym więcej CBOS pokazuje (tak mi się zrymowało). Napisałem o takiej
opcji „nieprawdopodobna” bo nie sądzę, by którykolwiek z naszych polityków mógł
być tak skończonym sukinsynem. Nawet Donald Tusk.
Druga
możliwość jest taka, że Tusk nawet by i chciał zrobić coś dla tych biednych Ukraińców
i dla tego Kliczki nieszczęsnego, który taki „szoł” mu sprezentował w
najbardziej odpowiednim momencie. Tyle, że nie może bo nikt z nim i z tym, co
on by chciał, się po prostu nie liczy. To oczywiście także nie jest możliwe. Wszak
już dziecko wie, ze Radek Sikorski co weekend gra z angielską królową w kosiłapci
a kiedy Tusk zajeżdża w Berlinie na dziedziniec Andżeli, od razu stan
zagrożenia zmniejszają tam z alertu żółtego do landrynkowego.
Możliwość
trzecia, że Tuska i uosabianą przez niego Wladimir Władimirowicz po prostu znokautował
wieprzowym kotletem. Wiedząc, że nie musi mieć na nas żadnych rakiet bo może
nas załatwić półtuszami.
My
natomiast mamy bandę cwanych struzików, którzy przez lata troski, jaką otaczali
nasze nieszczęsne włościaństwo mężnie zmagali się z ruskimi służbami
sanitarnymi, czepiającymi się a to mięsa a to mleka a to jabłek wreszcie, i przez
te wszystkie lata nie wpadli na pomysł, by dla tych półtusz znaleźć inne
destynacje. Dziś, ustami tego hiperaktywnego ze struzikow jesteśmy objaśniani,
że było nie podskakiwać. Że mogliśmy spokojnie patrzeć i opychać na wschód te kotlety
wieprzowe.
Te
kotlety przypomniały mi soki żołądkowe z mikropowieści Arkadego i Borysa
Strugackich „Drugi najazd Marsjan”. Zakończę więc wypowiedzianą przez byłego bojownika
ruchu oporu przeciw Marsjanom Charona, zięcia głównego bohatera kwestią.
„I
pomyśleć tylko — wymówił z udręka – że nie rakiety balistyczne, lecz marna garść
miedziaków za szklankę soków żołądkowych zgubiła cywilizację…”
My możemy wstawić tam tego swego
kotleta. Brzmi to jeszcze żałośniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz