niedziela, 13 kwietnia 2014

Mrczułajtis za sterem Pendolino



Wydawać by się mogło, że obecna kampania wyborcza zdominowana będzie nie przez inne tematy niż Lech Kaczyński, wyrywający stery TU 154 z rąk pilotów (31 % Polaków dla „Gazety Wyborczej”). Na przykład przez temat Jagny Marczułajtis, wyciskające ile się da z zaimportowanego nie tak dawno pociągu Pendolino. Tak w każdym razie sugerowałaby logika. Lech Kaczyński, nawet jeśli ktoś uparłby się sadzić, że większy był z niego potwór niż z całej Armii Czerwonej (której pomniki nie „dzielą” w odróżnieniu) nic złego zrobić nie może. Inaczej niż Marczułajtis. Zaś TU 154 w zasadzie nie istnieje. Inaczej niż Pendolino.

Czemu jednak jest, jak jest? Nie wiem i nie będę zgadywał czyja to wina.

Dziwię się jednak, że wobec tych dwóch, nie powiązanych ze sobą faktów (to taka uwaga dla słabiej kojarzących, którzy gotowi mi zarzucić, że Marczułajtis nigdy maszynistą nie była) ci, którzy mogliby je wykorzystać, robiąc z nich prawdziwą perełkę kampanii, przechodzą tak obojętnie. W nich, tych dwóch incydentach, bowiem zawiera się, w mojej ocenie, esencja tego, jak rządzi Polską obecna ekipa.

Mamy więc związaną z PO panią, której nie zabrakłoby bez wątpienia odwagi i sił by wydać z budżetu państwa, które, ustami swego premiera łapie ostatkiem sił finansowy oddech w obecności kalekich dzieci, grube miliardy. Ilustrująca swym tak boleśnie powstrzymanym rozmachem tezę, że jeśli obecna władza miałaby wybierać czy dać ludowi chleb czy igrzyska, bez wahania wybierze to drugie. Bo to drugie jest fajniejsze, lepiej wygląda zza zachodniej granicy i przy okazji niektórzy (dość nieliczni) mogą tam dostać do chleba jeszcze coś dobrego.

 Mamy wreszcie witany swego czasu niczym statek z innej galaktyki pociąg, jeżdżący szybciej niż przeciętny tramwaj ale nie mogący się zbliżyć do osiągów klasycznych, śmierdzących jakby je przed wyjazdem w szambie wykąpano, składów InterCity na odcinku pod Krakowem. 

Ja oczywiście mam swój pogląd, czemu tak się dzieje. Ostatnimi czasy o Polsce i świecie współczesnym dowiaduje się wszystkiego z lekkim opóźnieniem. O dramacie pani Marczułajtis dowiedziałem się z wiodącego medium, czytając, ze pani ta „złożyła rezygnację”. „Jaką rezygnację?” pytałem sam siebie nie pojmując co mogło pchnąć tę modą, atrakcyjną i doskonale się zapowiadająca osobę do takiego kroku. Dopiero dogłębniejsza kwerenda, w mediach jakby mniej wiodących, pozwoliła mi zorientować się, że zakres rezygnacji powinien być znacznie szerszy i to nie ona powinna rezygnować tylko czym prędzej należy zrezygnować z jej usług. We wszystkich możliwych zakresach. Oczywiście znam życie i nie dam sobie uciąć ręki, że za jakiś czas sprawa ta wróci, tym razem przedstawiana nie jako kolejny dowód na to, że rządzi nami plemię „długich rąk”, ale przykład „straconej szansy”. I myślę, że najwięcej do powiedzenia o tym będzie miała właśnie owa pani. W roli nieomal bohaterki narodowej. Powie coś tam o „polskim piekiełku” i ja się jej nawet nie dziwię. Nie dziwię się zresztą nikomu, kto, po „ekonomicznym sukcesie” olimpiady w Soczi miał wielką ochotę powtórzyć ów sukces u nas. Dziwię się raczej tym, którzy przeszkadzają miast się po prostu przyłączyć.

Przypadek” kolei dużych prędkości” to jeszcze ciekawszy przykład. W sensie psychologicznym. Dam głowę, że znajdą się tacy, i będzie ich niemało, którzy będą potrafili obronić sens kupowania za wielkie pieniądze zabawki, której „wielka prędkość” jest na poziomie osiąganym co dnia przez niektóre klasyczne składy posiadane przez naszego kolejowego przewoźnika. Homologacja na poziomie 160 km/h nieodparcie przywodzi mi na myśl lekki łuk w okolicach Miechowa i wyświetlaną w wagonie dość archaicznego pociągu prędkość 155 km/h.

Oczywiście nie mam wątpliwości, że gdyby tym obrońcom Pendolino (brzmi to prawie jak „obrońcy Monte Cassino” :) ktoś na przykład sprzedał „najbardziej zaawansowana technologicznie” lodówkę a później wyjaśnił, że mogą temperaturę ustawiać nie niższą niż plus pięć stopni, spluliby się ze złości, rzucając rożnymi brzydkimi słowami. W obronie swoich pupili są jednak gotowi akceptować i to, że tej biednej Polsce, która „nie wytrzyma” podnoszenia zasiłków dla niepełnosprawnych, bez problemu nie zaszkodzi inwencja „ludzi o długich rękach” i ich rodzin. I nie przeszkadzają im kolejne szopki ze ściąganiem za grubą kasę bezużytecznego gówna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz