Porównując pierwsze reakcje polityków PO na rewelacje
Piskorskiego i wczorajsze wystąpienie Tuska w tej sprawie da się zauważyć, a
przynajmniej ja widzę, istotną i dość gwałtowną ewolucję taktyki, przyjętej
przez partię. Jestem przekonany, że na początku, zgodnie ze słowami pani
Kidawy-Błońskiej, rzecz miała być nietykana i przemilczana. Tu przyznam, że
zazdroszczę w imieniu naszej sceny politycznej PO tej komfortowej możliwości
decydowania, że się o czymś będzie lub nie będzie mówić. Oczywiście wiem, że powoli
ta funkcjonalność odchodzi w niepamięć wraz opiniotwórczą siła niektórych
mediów. Dziś rządzi już nie TVN i Agora ale Fakt, Fakt i Fakt. A kiedy Fakt
uzna, że o worach niemieckiej kasy będzie się mówiło, to będą o niej mówić
również na Wiertniczej i Czerskiej. Że będą mówić inaczej, wplatając w tak
zwaną narrację, gdzie się tylko da, PiS, to już inna, dość zabawnie się
prezentująca okoliczność.
Oczywiście można było z początku założyć, że będzie
się mówić ale też zaraz przestanie. I faktycznie nic złego nie nastąpi, jeśli
„rząd nie będzie się tą sprawą zajmował”.
Tyle, że szybko ktoś miał przebłysk zdrowego rozsądku
i przypomniał sobie ile szkody swego czasu narobił „dziadek z Wermachtu”.
Musiał być ten przebłysk bardzo niemiłym dla sztabu PO momentem. Chyba nie
tylko ja sądzę, że o skali trudności z wyborem drogi załatwienia sprawy i
Piskorskiego przy okazji najbardziej świadczy zadziwiająca niechęć
wykorzystania drogi prawnej. Z pozoru oczywistszej niż każda inna. Tym bardziej
to wymowne, że taka niechęć musi skutkować głosami, że „coś musi być na
rzeczy”.
Myślę, że w tym przypadku sytuacja może być nawet
groźniejsza, niż sprawa wojennych losów dziadka obecnego szefa rządu. O ile sam
Tusk dziadka do Wermachtu nie wcielał i nikt tego mu nie zarzucał, tu zarzut
formułowany jest pod jego adresem. I tak, jak wtedy zakodowało się, że „miał”
coś tam z Niemcami o tyle teraz od Niemców „wziął”. I w dodatku „wziął” kasę. A
Polak, o ile „wziątka” nie jest dla niego, brania kasy łatwo nie wybacza! Tu
zaryzykuję tezę, że statystyczny Polak łatwiej by Tuskowi wybaczył własnoręczne
zabicie Lecha Kaczyńskiego niż wzięcie od Niemców choćby feniga.
To naprawdę zadziwiające jak bardzo nośne i
niebezpieczne okazuje się przyklejanie (zasłużone czy nie), łatki „opcji
proniemieckiej”. Dużo bardziej, jak widać, niż robienie z kogoś „ruskiego
agenta”. Niby to oczywiste, że zdjęć Tuska z Merkel z natury rzeczy musi po
prostu być więcej niż z Obamą, Putinem i każdym innym politykiem tego świata, ale
jeśli pokazać je dziś przeciętnym przedstawicielom społeczeństwa, pięciu na
dziesięciu zaczepionych przynajmniej pomyśli, że ogląda właśnie moment
przekazania kolejnej raty.
Pomijając kwestię jak to naprawdę niegdyś bywało, za
ten dość rozpowszechniony wśród obywateli punkt widzenia winę ponoszą panie i
panowie z PO z Donaldem Tuskiem na czele. Ich niegdysiejsze obnoszenie się ze
swymi „serdecznymi stosunkami” ze wszystkim, co w Europie się rusza a już z
panią Angelą w szczególności, dziś zaprocentować może przede wszystkim
przekonaniem, że brali nie tylko od „Niemca”. Sam Donald Tusk chyba czuje
powagę sytuacji ale nie do końca sobie z nią radzi. Co nawet w dość szybkiej perspektywie może
być dla niektórych korzystne.
Szedłem
sobie wczoraj centrum mego Miasteczka, ocierając się o liczne ogródki piwne,
już, choć to jeszcze nie wakacyjny sezon, obsiadłe całkiem sporą liczbą
utrudzonych obywateli. W jednym z ogródków owym obywatelom, zamiast
zwyczajowego żużla, ktoś zaproponował akurat powtórkę z rozrywki, czyli TVN24 z
wiadomościami. Kiedy pojawiła się wyrzutka z Premierem, mówiącym, że nigdy nie
pożyczał od CDU żadnych pieniędzy, odruchowo rzuciłem głośno „racja, bo jak się
pożyczy to trzeba oddać”. Od zasiadających tam strudzonych obywateli otrzymałem
brawa i liczne oferty korzyści osobistych w postaci sponsorowanych kolejek
chmielowego napoju. Nie skorzystałem bo lekko się spieszyłem a nadto w tym
przemiłym, acz specyficznym towarzystwie wolałbym się raczej znaleźć „kiedy
przyjdą podpalić dom” a nie wówczas, gdy „aktualnie nikt nam nie zagraża”.
Jeśli dziś coś będzie w sumieniach obywateli
decydowało o tym, czy poprą w najbliższych wyborach Tuska i jego partię, nie
jest wykluczonym, że będzie to dramatyczny wybór między przekonaniem, że nas
Tusk od Moskala obroni a podejrzeniem, że sprzeda nam Szwabowi. Stąd ta
wskazana na początku zmiana stanowiska i wrażenie, że nie tak wiele brakuje, by
się Tusk i jego ekipa mogli udusić reklamówką z logo „Aldi” choć na początku
mogło się wydawać, że zabawa z nią może przysporzyć wielu przyjemnych wrażeń.