sobota, 16 listopada 2013

Dwa gole, zegarek i „ręka Boga”



Nie ukrywam, że od lat nie lubię piłki nożnej. W każdym razie tej w wykonaniu naszych ligowców i naszej reprezentacji. Do tego stopnia nie lubię, że jakąś tam satysfakcję sprawia mi każda nasza porażka z kolejnymi ekipami potencjalnych „kelnerów” a już w stan uniesienia wprawiła mnie bramka strzelona nam przez San Marino*. Może to niepatriotyczna ale obserwując reakcje kibiców po wczorajszych zmaganiach naszych piłkarzy ze Słowakami i własną niemocą… Tak, przegrywamy najpewniej dlatego, bo musimy grać zawsze jeden przeciwko dwóm. Zatem gdy słuchałem co do powiedzenia nagabującym dziennikarzom mieli wychodzący wczoraj z wrocławskiego stadionu, pomyślałem, że jest nas coraz więcej.
Dziś, obserwując medialny przekaz, w którym miesza się ta porażka z zegarkiem Nowaka, wyobraziłem sobie najpierw rzecz taką zabawną. Oto kiedy większość Polaków albo prawie wszyscy nerwowo patrzyli wczoraj na zegarki z nadzieją, że do końca pozostało wystarczająco dużo czasu by wynik jeszcze odmienić, akurat ja i były już minister Nowak ignorowaliśmy swoje czasomierze. Ja, bo po co miałbym zerkać na swój a minister Nowak, bo pewnie ma szczery żal do podarowanego przez kochająca małżonkę Ulysse Nardina Maxi Marine Chronometer 43mm Review za swe życiowe komplikacje. Swoją droga ciekawe jak w ogóle można zapomnieć o istnieniu czegoś, na co patrzy się każdego dnia częściej niż na cokolwiek innego. Jeśli zapomina się o czymś takim, nie ma chyba rzeczy, o której by się pamiętało. Tak nawiasem we wczorajszych dywagacjach na temat Nowaka i jego zegarka pojawił się pewien  były przyjaciel ministra opowiadający, jak to pan Nowak (jeszcze wtedy nie minister) zapomniał, że w sprawie dyscyplinarnej wspominanego przyjaciela jest świadkiem obrony. Przyjaciela pogrążyła, ale jego kariera wystrzeliła niczym rakieta Iskander spod Królewca w kierunku Warszawy. O dawnej przyjaźni po tym zapomnieli obaj. Zawodna jest więc ta pamięć Nowaka. Co mogłoby być od biedy we wszczętej właśnie sprawie okolicznością łagodzącą.
Ale nie o pamięci Nowaka chciałem pisać. Kiedy obserwowałem to uparte mieszanie Nowaka i jego zegarka z Nawałką i jego porażką, przypomniałem sobie wypowiedź, która jakoś inaczej każe patrzeć mi na te dramatyczne wypowiedzi i załamane albo wykrzywione złością twarze pod stadionem we Wrocławiu. Wypowiedź, która, nie zmieniając mojej ogólnej niechęci do piłki, PZPN-u, Bońka, naszych reprezentantów (poza Borucem, którego lubię mimo wszystko), każe mi rozumieć tych ludzi, którzy po raz tysiąc pięćset czterdziesty ósmy lecą wymalowani na stadion albo siadają przed ekranami a po wszystkim po raz tysiąc pięćset czterdziesty ósmy zaciskają zęby tłumacząc, że „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”.
Kiedyś argentyńskiego dysydenta z czasów dyktatury Videli zapytano, ja się żyło po wojskowym puczu. „Na początku było bardzo ciężko ale potem Maradona strzelił dwie bramki  i jakoś dało się to wszystko znieść”.
Myślę sobie, że o to właśnie chodzi. O to, by dało się jakoś to znieść. Polak patrzy do znudzenia w telewizor, transmitujący rękę Nowaka we wszystkich możliwych ujęciach, więc kiedy idzie na mecz, ma prawo oczekiwać, że wszystko się odmieni bo zwyczajnie należy mu się to, choćby i za sprawą „ręki Boga”. Dziwnym to nie jest, ze tak myśli.
Zamiast tego dwa gole wsadzają Słowacy a on nadal zostaje z ręką Nowaka, która ręka Boga nie jest i nigdy nie będzie. W żadnym sensie. Nawet ozdobiona Ulysse Nardinem Maxi Marine Chronometer 43mm Review. Nie o to przecież w boskości chodzi.
Kiedy idzie Polak z tego wrocławskiego stadionu i śpiewa to swoje „nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało”, demonstruje wielki hart ducha i godną podziwu kulturę osobistą. Bo najpewniej na usta ciśnie mu się „niech was wszystkich **** **** jasny strzeli w **** ***** **********”. To też dziwnym nie jest.
Na koniec rysunek Bartosza Minkiewicza, autora Wilq Superbohatera, ilustrujący… Niech każdy sam sobie powie co.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz