Upubliczniona dziś wiadomość, że Prezes
PiS zamierza, w razie przegranych wyborów parlamentarnych w 2015 r. odejść ze sprawowanej funkcji zaczęła od razu wieść dość ciekawe, medialne
życie, w którym wcale, choć tak by mogło się wydawać, nie są najważniejsze rozważania o ewentualnych skutkach takiego
kroku Kaczyńskiego. Jak na razie trwa ustalanie, czy faktycznie słowa o dymisji
padły czy też nie. Redakcja Newsweeka, który puścił w świat informację, twierdzi,
że wersję tę potwierdziło jej trzech uczestników posiedzenia Komitetu
Politycznego PiS, podczas którego miała paść zapowiedź Kaczyńskiego. Dla
odmiany inni dziennikarze, powołując się na równie liczne, również obecne na wspomnianym
posiedzeniu źródła, twierdzą, że żadna taka wypowiedź tam nie padła.
Gdyby nie zdefiniowany przez
redaktora naczelnego i, w nie mniejszym stopniu przez pana Łazarewicza etos i polityczny profil
tygodnika, który teraz chwali się „trzema źródłami” można by powiedzieć, że nie
wiadomo jak tam było na tym Komitecie. A tak można raczej zauważyć, że nie
wiadomo jak tam było z tymi „trzema źródłami”.
Załóżmy jednak, że to nie tygodnik
pana Lisa tylko jakiś inny, który nikomu nie kojarzy się z nikim i niczym,
upublicznił taką sensacyjna informację. Wtedy warto a nawet trzeba by rozważyć
jej prawdopodobieństwo. Pisze „trzeba” bo nie tylko ja (vide ostatnie expose
naszej nowej „Matki Polki”) uważam, że wpływ Kaczyńskiego na to, co dzieje się
w Polsce jest istotny. Od wspomnianej „Matki” różnię się, nawiązując do
znacznej części komentarzy do jej wypowiedzi, „rozłożeniem akcentów”.
Gdyby więc jakiś tygodnik, któremu
można ufać jakby więcej niż Newsweekowi, gdy pisze cokolwiek o którymkolwiek
Kaczyńskim, napisał, że przegrana PiS w 2015 r. oznacza dla Kaczyńskiego rozbrat
z PiS-em i, najpewniej, z polityką, zastanawiałbym się, cóż to może oznaczać.
Ale najpierw zastanowiłbym się nad tym, czemu ma Kaczyński czekać do tego 2015
r. skoro mówiąc dziś takie rzeczy mógłby spokojnie już teraz zacząć się pakować
przed polityczną emeryturą. Informowanie potencjalnych następców że nadeszła
pora brutalnej (te zawsze są brutalne) wojny o schedę byłoby czymś w rodzaju
zbiorowego samobójstwa. Raz, że trudno byłoby kogokolwiek z tych delfinów skłonić
do pracy na rzecz partii, odrywając od troski o własne interesy a dwa, że
mogliby się znaleźć wśród następców i tacy, którym porażka w 2015 zaczęłaby
niezmiernie pasować. I zaczęliby pracować właśnie na tę opcję.
Gdyby faktycznie Kaczyński zamierzał
odejść, byłby to z cała pewnością koniec epoki w polskiej polityce. Odszedłby
człowiek, który w mniejszym stopniu miał okazję wpływać na nią tym co robił a w
większym tym, że się na nią „rzucał cieniem”. I to przez znaczną część tej naszej 25-
letniej wolności.
Wbrew pozorom odejście Kaczyńskiego
byłoby wiadomością równie złą dla jego otoczenia jak i dla jego głównego
rywala. Nie ukrywam, że, w jakimś stopniu także i za sprawą samego Kaczyńskiego,
jego dzisiejsze otoczenie nie rokuje żadnych nadziei na to, że przetrwa jakąś
dłuższą chwilę po tym zapowiedzianym jakoby kroku, który byłby dla ludzi z
pierwszych szeregów PiS niczym amputacja mózgu i serca za jednym razem.
Dla konkurentów skończyłby się
natomiast czas łatwej retoryki, w której zawsze, jakkolwiek by się nie zaczynał
kolejny „spór o Polskę”, kończyło się straszeniem powrotem PiS-u i
Kaczyńskiego. Bez Kaczyńskiego i PiS ten patent byłby na nic.
To zresztą ciekawa sytuacja, gdy
Kaczyński stanowi dziś najpoważniejszy atut tak własnej partii jak też PO. Bez
tego „cienia”, którzy rzuca, przyjdą różne wyszczekane Cimoszewicze czy też Czarzaste
i przewiozą „elitę” Platformy niczym ekstraklasa trampkarzy. Nie dlatego, że z
nich taka „ekstraklasa” tylko dlatego, że z tamtych faktycznie „trampkarze”. A „zaprzyjaźnione
stacje” będą temu życzliwie kibicować. Tak jak i Sowy przeróżne.
Trudno powiedzieć jaki nastrój
zapanował w kierownictwie PO na wieść, że być może już nic nie będzie tak samo
łatwe i sprowadzające się do krzyknięcia „O! Kaczyński!” Na miejscu pani
Kopacz, która wszak do ewentualnego końca historii znaczonej tym „cieniem” nie
zdąży jeszcze zbytnio przyzwyczaić się do uzyskanego właśnie z „ bardzo mocnym
mandatem” stołka, dałbym natychmiast na mszę. Ten stołek pewnie dla niej wart
jest wiele. I, choć pasuje raczej do innej części ciała, stanowi jakieś tam „ukoronowanie”.
Wart jest więc mszy!
Oczywiście nie wykluczam, że Kaczyński
faktycznie odejdzie, tak jak zapowiada. Nie zdziwiłbym się nawet, gdyby
zapowiedział, że odchodzi nie po wyborach 2015 r. ale w najbliższy
poniedziałek. Jeśli w choć odrobinę zbliżony sposób jak ja reaguje on na
kolejne zwycięstwa ogłaszane przez Adama Hofmana, nie dziwię się temu zniechęceniu,
które jakoby właśnie ujawnił. Oczywiście mógłby, zamiast odchodzić w poniedziałek
czy przyszłą jesienią, od poniedziałku pozbyć się pana Hofmana.
I żyli byśmy długo i szczęśliwie. To
takie proste…
* Tytuł ściągnąłem od Piotra
Czerskiego, z jego skandalizującej ponoć mini-powieści.
nie mozna przez konto google wkleic komentarza!
OdpowiedzUsuńteraz sie udało...:-)
OdpowiedzUsuń