Nie ukrywam, że choć mam
świadomość tego, iż intronizacja pani Kopacz to wydarzenie doniosłe (nie
zdziwię się jak Żakowski napisze, że w ogóle najdonioślejsze w dziejach),
bardziej mnie ostatnio zajmuje wielowątkowa sprawa degrengolady „prawdziwej
lewicy”. Tu, aby nie było wątpliwości, wyjaśnię, iż „prawdziwa lewica” to nie
żaden tam „beton” postpezetpeerowski, co to swego czasu pozamieniał różne
państwowe Juventury i Impexsy- srympexy w swoje własne spółki z o.o. a
mieszkanka w bloku, zaopatrzone w politurowaną meblościankę na apartamenty w
„zatoce czerwonych świń”, tylko przeróżne Krytyki, Feminoteki, Perfekcyjności i
oczywiście „zaćpana hołota” od Palikota. Ten rym ostatni ma zresztą i znaczenie
ostatnio odkryte bo „zaćpana hołota” faktycznie od Palikota tyle, że czmycha. I
to masowo.
Wśród tych wątków są oczywiście
tak interesujące jak osobliwy coming out pana Hartmana, czy przytulanie się
Palikota do doktor Ewy, będące śmiałym głosem tego lewicowego polityka w
dyskusji czy być czy mieć. Kogo wcześniej miliony reprezentanta Lubelszczyzny
(niech mi Lubelszczyzna wybaczy że przypominam) na prawidłową odpowiedź nie
naprowadziły, ten teraz już wie, że Palikot woli jednak mieć.
Mnie jednak najbardziej
zachwycił (piszę szczerze!) wątek sporu między panią krytyk, no niech jej
będzie krytyczką, Kingą Dunin a pisarzem Ignacym Karpowiczem. Kto sprawy nie
zna, wyjaśniam, że nie jest to spór natury literackiej. Chcąc go opisać jak
najkrócej, posłużę się cytatem z komentarza, znalezionego gdzieś w sieci. Nie
załączę stosownego odsyłacza bo pamiętam sam komentarz a miejsca, gdzie go
umieszczono i autora, niestety nie. Ów anonim napisał o sprawie „Dziwna
historia. Chłop na babę donosi, że mu jaja tarmosi”. Dosadne to acz jakże celne
podsumowanie sprawy, w której najpierw Dunin zrobiła z Karpowicza już to
wiarołomnego i niesolidnego przyjaciela, już to nieomal złodzieja, co
„przytulił” (jako pożyczkę ponoć) jej naście tysięcy oraz sto euro i nie chce
oddać a Karpowicz odwinął się zwięzłym opisem jak to został zmolestowany i
prawie zgwałcony przez Dunin, gdy naiwnie, niczym „nieśmigany” jeszcze
nastolatek, przyjął jej zaproszenie, by dla wygody położył się z nią do łoża.
To jednak nie był koniec sporu, bo Dunin, by nie zostać dłużną, zarzuciła
Karpowiczowi postępowanie nieetyczne, polegające na wejściu w związek
partnerski (nie wiedzieć czemu nazwany przez tę ikonę nowego wspaniałego świata
konserwatywnym do obrzydzenia określeniem „konkubinat”) z sekretarzem Literackiej
Nagrody „Nike”, do której Karpowicz jest nominowany.
I tu dochodzę do sedna mojej
notki. Wbrew wcześniejszym krotochwilom, do sedna cholernie poważnego. Można
się z tym zgodzić lub nie (coryllus by się pewnie nie zgodził ale on sam sobie
wybił z ręki jakiekolwiek argumenty negując w ogóle sens wszelkich nagród
literackich) ale nagroda ta uchodzi czy też została wypromowana dość umiejętnie
na najbardziej znaczącą literacką nagrodę w kraju. Podpieraną autorytetem
takich nazwisk laureatów jak Miłosz, Myśliwski, Różewicz czy Rymkiewicz.
I nagle dowiadujemy się, że
jeden z aspirantów do wyróżnienia, zakwalifikowany do półfinału, czy nawet już
do finału, wspomaga się (a raczej swoje szanse) w sposób, który może budzić
podejrzenia o to, że nagrodę dostaje się wcale nie za walory literackie czy
szerzej artystyczne twórczości czy tam konkretnego dzieła. Tu dodam, że walory
oceniane oczywiście subiektywnie przez stosowne jury nagrody.
To niedozwolone czy raczej
niewłaściwe wspomaganie w wykonaniu Karpowicza to nie tylko rzekomy czy
rzeczywisty związek partnerski czy też konkubinat z aktualnym sekretarzem
nagrody. Który, by było ciekawiej, w odróżnieniu od pani Dunin jest chłopcem.
Dużym chłopcem oczywiście. To także to dotykanie, molestowanie czy tam tarmoszenie,
zarzucone pani Dunin. Tak się bowiem składa, bywała ona nie jeden raz w jury w
minionych latach. I wpływ na jurorów aktualnych może czy raczej mogłaby mieć
nie mniejszy niż ów sekretarz, pan Juliusz Kurkiewicz. Co prawda, wedle
oświadczenia pana Tadeusza Nyczka, aktualnego przewodniczącego jury, Kurkiewicz
„nie
bierze udziału w pracach, jest tylko technicznym organizatorem:
pisze na tablicy nazwiska, skreśla itp.”. Trudno powiedzieć czy pan Nyczek,
starając się wmówić opinii publicznej coś takiego, jest równie naiwny jak pan
Karpowicz, kładący się w łóżku z panią Dunin i później oburzony, że go za to
czy za tamto złapała. Naiwny bo albo sam wierzy, że Kurkiewicz na nic nie ma
wpływy albo że my w to, co nam wciska uwierzymy.
Jakby pan Nyczka całej sprawy
nie bagatelizował i pana Kurkiewicza nie sprowadzał do roli ciecia czy woźnego,
wątpliwości wobec trybu wyłaniania laureata pozostają.
Poza nimi oczywiście są i
Różewicz i Rymkiewicz i Miłosz i Myśliwski i kilku innych, bo trudno raczej
przyjąć, że i im pani Dunin oferowała wygody swego łoża i towarzyszące im inne
atrakcje. Za ich czasów tablicę ścierał też kto inny niż Kurkiewicz.
Natomiast w przypadku tych
młodszych i (potencjalnie) równie jak Karpowicz atrakcyjnych z punktu widzenia
pani Dunin (i pana Kurkiewicza oczywiście) już nie wiadomo. Czy oni tacy
genialni czy też również korzystali z wygód łoża i też byli w konkubinacie.
Cień pada także, ku mej rozpaczy, i na Dorotę Masłowską, której nie czytałem (
i pewnie nie przeczytam) ale którą skądinąd cenię i lubię. Bo choć w typie pani
Dunin i pana Kurkiewicza nie jest absolutnie, trudno zaprzeczyć, że z całego
grona laureatów „towar” z niej najfajniejszy. I kto wie na co patrzyli w jej
przypadku szacowni jurorzy?
Dotąd można było zarzucać
fundatorowi i samej nagrodzie „Nike”, że, pozostając wyróżnieniem sprawiedliwym
i merytorycznym, nadmiernie się puszy. Teraz zaś nie wiadomo, czy zwyczajnie
się nie puszcza, gratyfikując autorów, co to piszą, jak piszą, ale za to fajnie
się dają dotykać. I cały prestiż diabli wezmą.
Ps. Już za parę dni się okaże.
Dla jury byłoby najlepiej dać nagrodę Świetlickiemu, bo się odżegnuje więc
nikomu się dotykać nie dawał albo jakiemuś dziadkowi. O ile jest takowy wśród
nominowanych.