wtorek, 9 kwietnia 2013

Smoleńsk jak lustracja



Od kilku dni nie mogę oderwać oczu od tego, co w związku z kolejną rocznicą smoleńskiej tragedii wyprawia się na Czerskiej. W innym tekście pozwoliłem sobie zgadywać, co jeszcze, obok „dodatków nadzwyczajnych” czy „rewelacji” dnia dzisiejszego, czyli „Alfabetu katastrofy…” są jeszcze w stanie wymyślić. Kiedy zastanawiałem się w ciągu dnia, doszedłem do płyty „anplagt”, na której różni artyści (nazwiska proszę wskazywać samemu) wyśpiewywać będą i recytować fragmenty „raportu Millera”
Przyznam, że coś takiego, wydaje mi się, już kiedyś w tym samym miejscu widziałem. Pewnie wielu zgodzi się ze mną, że histeria czy raczej wścieklizna, której symptomy widać od jakiegoś czasu w związku ze Smoleńskiem bez specjalnych metod diagnostycznych, tak „gołym okiem”, przypomina jak żywo to, co działo się w związku z lustracją. Właściwie żal, że po tamtej histerii nie pozostał jakiś „dodatek nadzwyczajny”. W którym opisane byłyby takie „techniki pozyskiwania TW” jak spisywanie list mieszkańców z domofonów oraz takie podstawy rejestracji jak fantazja pobudzana rywalizacją eSBeków o przychylność szefów i premie kwartalne. Na koniec zaś okazywało się, że w Polsce nikt nie donosił a łapani przez owych niewydarzonych eSBeków „mistrzowie konspiry” albo „prowadzili grę” albo tak bali się swych zdradzanych żon, że gotowi byli podpisać wszystko. Ale niezłomni, owszem, byli i dzielni tak poza tym.
W tamtej historyjce, nie do końca zakończonej happy endem pociesza jednak to, że front obrony „dziewic resortowych”, którego sztab mieścił i nadal mieści się na Czerskiej, ostatecznie poniósł porażkę. Udało się tyle razy pokazać, ze ci wszyscy „gracze” i inni „nie szkodzący”, o których publicznie zaczynano mówić, albo dali się złamać albo nawet i zrobić kapusiami. Tylko później zabrakło im charakteru czy tam odwagi, by się przyznać.
Nie nazwę tego happy endem, bo bardziej by mi zależało, żeby to nie w ich uderzyło tylko w tych, którzy łamali, podsuwali do podpisu i głowili się nad stosownymi kryptonimami.
Ale pociesza to, że po latach kłamstwa, po stronie którego Czerska opowiadała się całym sercem, trzeba w końcu było zwolnić „Ketmana” a jego szef, przyciśnięty przy kamerze do ściany przyznał ledwie piszcząc, ze może jednak trzeba było wcześniej lustrować („Trzech kumpli”).
Tak więc ta wściekłość a może nawet wścieklizna doskonale rokuje na przyszłość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz